W najnowszym numerze Dilemmas miałam okazję przemycić nieco ulubionych filmów pod kątem ciuchowych inspiracji. Tekst pisałam całkiem niedawno, a parę dni po jego wysłaniu trafiłam na setną powtórkę „Leona” (zwanego u nas Leonem-zawodowcem). I olśniło mnie: jak mogłam tego nie zauważyć???
Zawsze lubiłam Natalie Portman w roli Mathildy. Zawsze wzruszała mnie kuchenna rękawiczka w roli chrumkającej świnki. I zawsze przerażał Gary Oldman. No i musiałam to widzieć, nie wierzę, że nie. Tylko dopiero teraz stroje noszone przez Mathildę znów nadają się do noszenia. Rok 1994. Pamiętacie? Mimo śmierci giganta grunge’owej muzyki, nurt ten wciąż miał się dobrze – także w modzie. Marc Jacobs – to tam gdzieś w Nowym Jorku. A obowiązkowe elementy wojskowe – zwłaszcza kurtki plus ciężkie buty (któż nie wzdychał do Martensów…) – tutaj, na miejscu, bez względu na porę roku. Szydełkowe czapki kupowało się w sklepach indyjskich (wersja zimowa? Made in Peru – dostępne na ulicznych straganach, np. pod Domami Centrum). Obróżki z wisiorkiem robiło samemu z czarnych aksamitek. Pasiaste i kraciaste bluzki oferował młodziutki sklep Troll, a okulary „lennonki” można było dostać w blaszakach pod Pałacem Kultury.
A teraz? Pewnie, że wszystko dostosowało się do aktualnych czasów. Parki są jedwabne (albo chociaż takie udają) i dostępne w Zarach, Stefanelach i innych. Motocyklowe botki albo glany znacznie lżejsze od swych poprzedników (oczywiście mówię o wersjach zainspirowanych). Zdobycie rajstop w komiksowe wzory nie graniczy z cudem. I tak dalej, i tak dalej…
Zatem inspiracja na dziś? Mathilda w trzech odsłonach.
24
lut