Zarzekałam się kiedyś, jakoś w latach dziewięćdziesiątych, że nigdy więcej nie włożę legginsów. Tak samo z opaskami na głowę, zwłaszcza szerokimi z materiału. Spodni nigdy nie miałam zmienić na wąskie, a spódnica zawsze miała pozostać na biodrach. Podobnie z długimi marynarkami. Aż do teraz. Nie wiem, co się stało. Być może zobaczyłam kilka zdjęć na blogach z modą ulicy. Być może w jakiejś gazecie coś mignęło. Na pewno na pokazie Balenciagi na jesień 2007. Wprawdzie marynarki są mocno dopasowane, ale wydłużyły się ich rękawy i ogólnie forma. I teraz choruję na marynarkę w starym dobrym stylu, obrażając się na wszystkie krótkie żakieciki z rękawami 3/4. Wełnianą, aksamitną, nie garniturową. Jak na razie w sklepach pustki. Wyszperałam w szafie ostatnią nieoddaną na cele dobroczynne marynarkę w ciemnym morskim kolorze, muszę tylko zmienić guziki. Na szczęście nie ma masywnych poduszek, co się zdarzało w czasach świetności tej części garderoby. Marzy mi się czarna, taka jak na zdjęciach. Idealna do budowania stylizacji wokół niej. I te bryczesy Balenciagi… Na zdjęciach od lewej: pokaz Balenciaga, Ashley Olsen w czarnej marynarce, marynarka Celine i na dole Chloe.
Related Posts
