Zmiany, zmiany, zmiany…

Przychodzi nagle co jakiś czas i nigdy nie jestem w stanie wcześniej się na nią przygotować: rewolucja stylu. Brzmi bardziej poważnie niż powinno :-). Piszę o tym, bo właśnie się zaczęła po raz kolejny. Przestała polegać na doszczętnym opróżnieniu szafy i uzupełnieniu jej na nowo (zresztą nigdy aż tak brutalnie nie było). Chodzi o noszenie tego co mam w całkiem nowy sposób. Któregoś dnia mnie olśniło i zaczęłam przymierzać, łącząc ubrania w sposób eksperymentalny, bardziej z ciekawości niż dla konkretnego celu. Kiedyś takiej rewolucji towarzyszyła również zmiana fryzury, koloru włosów i makijażu. Teraz trochę się zestarzałam i trudno byłoby mi się rozstać z doprowadzoną do osobistej perfekcji (nie mylić z perfekcją ogólnie pojętą) fryzurą. Z makijażem o tyle trudno, że prawie się nie maluję, nie byłoby się z czym żegnać.

Ale jeśli chodzi o styl ubierania… Kilka razy zmiany zaczynały się w podobny sposób: dla żartu, zazwyczaj w większym gronie znajomych albo w towarzystwie choć jednej zaprzyjaźnionej osoby brałam do przymierzalni rzeczy absolutnie do mnie nie pasujące, zabawne, w dziwnych kolorach, absurdalne. Ale zamiast wyjść z tej przymierzalni zgięta wpół ze śmiechu, zostawałam, wpatrując się w lustro i nie mogąc nadziwić, że mogę dobrze wyglądać w czymś, czego nigdy bym o to nie podejrzewała. Epizod z wściekle różową mini sukienką tubą obszytą z dwóch stron łaskoczącym futerkiem nauczył mnie, że świetnie mi w takim kolorze (fason pominę milczeniem). Podobna próba z mini spódnicą udowodniła, że mam nogi :-). To było dawno temu. Ostatnio nie muszę czynić tak odważnych kroków, ale co jakiś czas z ciekawości otwieram się na całkiem nowe i niezauważane wcześniej fasony. Z jednej strony trzymam się zasad budowania proporcjonalnej sylwetki, ale z drugiej dlaczego mam czegoś nie spróbować tylko dlatego, że mi do tych zasad nie pasuje? Nagle okazuje się, że obniżona talia wcale nie musi skracać nóg, a podwyższona skracać tułowia :-). Zresztą tak swoją drogą nawet jeśli coś tam skraca, a ja się w tym dobrze czuję, dlaczego mam rezygnować?

Pewnie, że są dwie strony medalu, nawet gdy bardzo się staram, czasem przyglądam się osobie ubranej do przesady źle. I nie chodzi mi o to, czy modnie, czy niemodnie. Kwestia gustu, nie podlega dyskusji od starożytności. Ale trudno mi uwierzyć, że ktoś może się dobrze czuć w dwa rozmiary za małych jeansach (proszę zrobić proste porównanie: czy ktokolwiek decyduje się nosić dwa rozmiary za małe buty?). Mówi się, że kobiety w Polsce często noszą za małe rzeczy. Bo lepiej wbić się w rozmiar 34 niż porządnie wyglądać w 42. Nie wiem, skąd wzięło się przekonanie, że im większy numer na metce, tym większa hańba dla noszącej. To, że Karl Lagerfeld był oburzony faktem, że jego kolekcja dla H&M miała rozmiary powyżej 38 spowodowało, że nawet jej nie tknęłam, oburzona jego oburzeniem 🙂 (tym bardziej gdy patrzyłam na jego zdjęcia np. sprzed dziesięciu lat).

Podstawą takiej rewolucji (nawet całkiem małej) jest szczera rozmowa z samym sobą. Być może znów brzmi bardziej poważnie niż powinno, ale moda do pewnego stopnia jest poważną sprawą. Poważną, bo możemy się za jej pomocą określić. Wiem to po sobie: całe życie poszukuję ładnych ubrań, w których będę się dobrze czuła. I mam ich całkiem sporo, co nie przeszkadza poszukiwać dalej w celu uzupełnienia, dosłownie dokonania kilku drobnych poprawek we własnej szafie. A jeśli coś psuje mi humor, jest za małe, za duże albo przestało pasować, pozbywam się tego bez wyrzutów sumienia. Zobaczymy, co wyjdzie tym razem…

Photo by chuttersnap on Unsplash

14 Comments

  • escritora
    Posted 22 stycznia 2008 08:50 0Likes

    Święte słowa, Harel 🙂

  • neonlove
    Posted 22 stycznia 2008 09:47 0Likes

    dokladnie swiete slowa,
    obecnie jezeli ktos sie ubiera w ubrania wieksze niz 38 to wiekszosc dziewczyn sie z nich nabija, nawet jezeli osoba dobrze wyglada. Czasem robią to z zazdrosci a niektore osoby poprostu nienawidzą osób z „kochanym ciałkiem”, zwłaszcza w obecnych czasach gdzie króluje AnaB
    ja do osób nienawidzących nie należe, raczej do tych znienawidzonych
    chodzę w rozmiarze 42 i sie dobrze z tym czuje, przyznam chętnie pozbyłabym sie boczków, ale jezeli mogę je zatuszować odpowiednio dobranym ubraniem , to zamiast męczyć sie z dietą wolę utzrymac obecna wagę i czuć sie rewelacyjnie.
    Co do rewolucji, znam to z autopsjii
    Kiedys myślałam ze nigdy nie ubiore wąskich spodni i kolorowych ubrań, nie mówiąc już o mini, poniewaz królowały wtedy szerokie spodnie i czarny kolor. az do czasu kiedy zaczęła sie „zabawa w dziewczyne” z moja przyjaciolką i zaczełysmy przymierzać rzeczy których na codzien bysmy nawet nie zauwazyły
    obecnie ubieram sie tylko w takie : )
    teraz moze niezbyt często zmieniam styl ale szafe mam podzieloną na 3 sekcje:
    klasyk
    sportowo
    imprezowo
    wszystko łaczy odrobina stylu rock’n’rolla który kocham i kazdy z stylów dopasowują do humoru 🙂
    dobrze jest nie ograniczać się do wybranych kolorów, fasonów i w ogóle. : )

  • czula-halina
    Posted 22 stycznia 2008 11:51 0Likes

    Mój rozmiar to tez 42 i oby się juz nie zwiększył.A mini to za nic nie włożę(ubiorę?).

  • zelda_79
    Posted 22 stycznia 2008 14:19 0Likes

    Ja też „uprawiam” takie przymiarki różnych rzeczy. czasami z własnej inspiracji, a czasami podejrzane w magazynach.I czasami dziękuję Bogu, że czegoś się nie pozbyłam i to reaktywuję 🙂 Choć raczej hołduję zasadzie: „Czego przez 3 lata nie ubrałaś, już na pewno nie założysz”.

  • vlaaa
    Posted 22 stycznia 2008 14:21 0Likes

    „Rewolucja stylu”… jak dobrze to znam… Pamiętam, że zaczęłam od stylu hippisowskiego… Wielkie kolorowe spódnice, zawsze mnóstwo biżuterii- i uważałam, że to styl jedyny słuszny, tzn. nigdy już nie pokocham niczego innego 😉 ahh… Potem przyszła faza na lata 60.- proste krótkie sukienki mini albo wzorzyste babydoll… I również uważałam, że odtąd już nic się nie zmieni, bo odkryłam styl idealny 😉 Teraz ciężko nawet opisać mi swój obecny styl, mozna powiedzieć, że troche rockowy, ale co to właściwie znaczy…? 😉 No i wiem już, że na pewno któregoś dnia zaczna kupować rzeczy, na które teraz w sklepie nawet nie spoglądam… Takie życie 🙂

  • ryfka81
    Posted 22 stycznia 2008 17:09 0Likes

    Mądrze prawisz, Harel.
    Sama byłam wcześniej bardzo oporna na zmiany ubraniowe. Nie wiedzieć czemu uważałam, że powinno się być konsekwentnym: określony styl, określone kolory. Czasem miewałam ochotę na jakąś odmianę, ale jak tu nagle włożyć czerwoną sukienkę i obcasy, jak już się człowiek określił jako typ szaro-buro-swetrzasto-spodniowy? 😉 No i znajomi by się dziwili.
    Dopiero niedawno się „wyzwoliłam”. Teraz moje motto brzmi: ciuchami trzeba się bawić 🙂 Kiedyś na przykład, szukając kiecki na wesele, przymierzyłam „na spróbę” jasnoróżową (dawniej nie do pomyślenia) i tak się sobie w niej spodobałam, że kupiłam. Warto czasem spuścić z tonu i zaszaleć – efekty mogą nas naprawdę mile zaskoczyć 🙂

  • prolka
    Posted 22 stycznia 2008 18:20 0Likes

    Jeszcze kilka lat temu kupowałam ubrania jednokolorowe, w określonej tonacji, teraz bawię się wzorami i kolorami, z krojami gorzej, gdyż nie mam idealnej figury, ale cóż począć. W życiu bym nie kupiła za ciasnych spodni, zazwyczaj biorę numer większe niż radzi mi sprzedawczyni, bo mam przecież w nich nie tylko stać przed lustrem, lecz chodzić, siedzieć, żyć, oddychać itp.

  • real_girl
    Posted 22 stycznia 2008 19:06 0Likes

    Radykalnych zmian nie stosuję. Chyba mój 'styl’ tego nie wymaga. Od jakiegoś już czasu nosze to co chce i jak chcę. Zawsze ubieram się warstwowo, w jednej bluzce, jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, czułabym sie naga. Pewnie nieraz nie udało mi się uniknąć looku a la bezdomna. Trudno. Ale cieszę się, że nie tylko ja łapię takie filmy, że staję przed szafą i zaczynam kombinować. Gustuję w niekonwencjonalnych połączeniach. I kocham z ubraniami eksperymentować. A problem hańby związanej z rozmiarem nie jest mi znany. Nie liczy się ilość, tylko jakość. Najważniejsze, że kobiety czują się dobrze we własnej skórze. Bo kobieta pewna siebie odbierana jest zawsze bardziej pozytywnie. Moim zdaniem oczywiście. A co do poszerzania ubraniowych horyzontów. Do niedawna trwałam w kulcie rur, i jak wielkie było moje zdziwienie, gdy przymierzyłam potwornie szerokie brązowe spodnie na kant i wyglądałam w nich dobrze. Jako postrzelona zakupoholiczka musiałam je kupić i w ten sposób ucierpiał mój studniówkowy budżet.
    Pozdrawiam. Harel, te twoje notki nastrajają mnie jakąś taką szalenie pozytywną energią:)

  • reew
    Posted 22 stycznia 2008 20:34 0Likes

    Każdy się zmienia – kiedyś nienawidziłem polo, a dziś? Zaczynam się trochę wciągać. 😀

  • ryfka81
    Posted 22 stycznia 2008 20:53 0Likes

    Reew, ja kiedyś twierdziłam, że dzień, w którym mój Dzióbasek założy polo, będzie dniem naszego rozstania, a teraz połowa jego koszulek to polówki, w dodatku część została kupiona przeze mnie 🙂

  • lococouture
    Posted 22 stycznia 2008 22:18 0Likes

    No ja się ciągle muszę zmagać z moim facetem, który, gdy tylko ubiorę się nie tyle elegancko, co po prostu inaczej, ale korzystniej mówi : „o Jezu, to nie moja dziewczyna” to żart, ale mnie złości. Czy ja się ożeniłam z jeansowymi szwedami? Nie mogę ubrać rurek bo już jestem kimś innym?

  • ogia
    Posted 23 stycznia 2008 03:37 0Likes

    hem… ostatnio nie mam ochoty na zadna rewolucje, tylko po prostu nie mam w czym chodzic… ;]
    dziewczyny, blagam i apeluje: mozecie ubrac siebie, ewentualnie inna osobe, ale nie jeansy, sukienke itp ;]]]

  • anulkina
    Posted 23 stycznia 2008 11:59 0Likes

    świetnie napisane Harel! uwielbiam Cie czytać :]

  • Leatrix
    Posted 4 kwietnia 2014 07:45 0Likes

    Yo, that’s what’s up truulfthly.

Leave a Reply