Wspomnienia

Ostatnio przypominam sobie czasy, kiedy jeszcze nie byłam zakupoholiczką, ba, nawet nie umiałam liczyć, i widzę, że potrafiłam ubrać się znacznie odważniej niż teraz :-). Moją specjalnością były kwiaty we włosach w ilości nieograniczonej. W pasmanteriach dostępne były wątpliwej urody twory ze sztucznej koronki, przypominające róże. Nie pamiętam, w jaki sposób stałam się posiadaczką sporej kolekcji, ale na kilku zdjęciach z dzieciństwa dumnie ją prezentuję. Przypominam sobie także fascynację kolorowymi szatami księży, którą oczywiście próbowałam wprowadzić w czyn :-). Moją pierwszą stylową idolką była Alicja w Krainie Czarów z ilustracji Johna Tenniela. Gdy w „Muppet Show” wystąpiła Brooke Shields w roli Alicji, wrażenie się spotęgowało i dodatkowo zapragnęłam mieć takie same brwi (pisać o próbach podkreślenia ich granatową kredką do oczu mamy? Chyba nie trzeba…). Niektóre marzenia wciąż się mnie trzymają. Na przykład to o sukience baletnicy. Do kwiatów we włosach też wróciłam, choć zwykle kończy się tylko na jednym. Grubych brwi niestety nigdy się nie doczekałam.
Widzę, że tak naprawdę mój styl wcale jakoś specjalnie nie ewoluował od tamtych czasów. Raczej został zakłócony przez zbiorową modę na konkretne rzeczy, co miało swoje apogeum pod koniec podstawówki. Najgorsze było przekonanie, że powinno się ubierać w jeden określony sposób, który pozwalałby zdefiniować naszą osobę (nie raz wypowiadała się na ten temat Sztywniara, co między innymi zainspirowało dzisiejszy wpis). Zazwyczaj łączył się z rodzajem słuchanej muzyki. W związku z tym, że zawsze słuchałam muzyki najróżniejszej, nie mogłam się w żaden sposób odnaleźć. Jedynym moim marzeniem (wciąż niespełnionym) związanym z muzyką była oryginalna koszulka z trasy „Division Bell” Floydów (ach, te lasery ;-), choć nie mogę powiedzieć, żeby rekompensowały nieobecność Watersa…). W sumie nadal chciałabym ją mieć.
Jakieś ekstrema? Owszem, choć głównie na głowie. Kiedyś na przykład zapragnęłam mieć taką samą fryzurę jak Paul McCartney (potocznie określaną mianem „na czeskiego piłkarza”), na szczęście nic z tego nie wyszło. Maniakalnie też podcinałam sobie grzywkę tępymi nożyczkami, co dawało efekt przypominający współczesne asymetryczne dzieła niektórych fryzjerów, z tą różnicą, że moje były niezamierzone :-). I jeszcze farbowanie włosów (ale już później) na kolor a’la wczesna Kasia Nosowska. Przeszłam przez fazy od jasnego blondu do prawie czarnego brązu, by stwierdzić, że najbardziej lubię swój naturalny kolor. Czyli znów powrót do pierwszych lat życia. Nawet fryzurę mam podobną :-).
Ciekawa jestem, drodzy Czytelnicy, jakie są Wasze modowe wspomnienia?

Photo by Annie Spratt on Unsplash

12 Comments

  • hertabak
    Posted 21 listopada 2008 11:27 0Likes

    Ech… Ja sie lubowalam w szkolnych mundurkach. Szczegolnie w poliestrowych fartuszkach z falbankami. Na moje dzieciaki nie przeszlo, w zeszlym roku prawie coziennie byly starcia i lzy z powodu ich niecheci do uniformizacji

  • foamclene
    Posted 21 listopada 2008 12:13 0Likes

    Harel uwielbian Twoje teksty… czasami odnosze wrazenie ze sa uporzadkowaniem i zwerbalizowaniem moich balaganiarkich mysli i odczuc. Pamietam pierwsze modowe fascynacje kokardy 🙂 i wianki i wszuytsko co basniowe
    za sparwa ilustracji Marcina Szancera… kiedy uzaleznilam sie juz od tv byly to oczywiscie serialowe kostiumy pamietam lata 80 i serial Dempsey & Makepeace :))))) wszytskie lalki musialy miec fryzure bohaterki 🙂 Fleur sluzyla mi do realizacjo modowych zapedow, szylam dla niej filmowe kostiumy poczynajac od sukienek na halkach z filmowych hitow z Audrey Hepburn poTerminatora :). Chyba do dzis mi zostala ta milosc do przesady 🙂 i przebierania sie przy kazdej nadarzajacej sie okazji…

  • ryfka81
    Posted 21 listopada 2008 12:25 0Likes

    Ja w dzieciństwie przejawiałam zainteresowania magiczną biżuterią. Nosiłam na szyi niebieski koralik, taki jak Karolcia z bajki, a potem pierścień z oczkiem z plasteliny, taki jak Janka z serialu 🙂
    Później, będąc nastolatką, przeszłam przez okres czarnych ciuchów, ciężkich butów i spodni-gumek. Nawet koszulkę zespołu metalowego nosiłam (bynajmniej go nie słuchając) – o ile dobrze pamiętam, był to zespół Venom, a koszulka przedstawiała twarz diabła. Strasznie musiałam cwaniakować, bo byłam jedyną dziewczyną-(pseudo)metalową w całej klasie.
    Na przełomie podstawówki i liceum była fascynacja stylem hippie: koraliki, dzwony po ciotce, koszulki nakrapiane wybielaczem albo gotowane sposobem tie-dye.
    Potem był jakiś okres bezstylu, aż w końcu na stare lata ponownie odkryłam dziecięcą radość z przebieranek i zostałam szafiarką 🙂 Ciekawe, co będzie dalej. Na zlocie żartowałyśmy z dziewczynami, że jak się spotkamy za 50 lat, to będziemy wszystkie wyglądać jak sobowtóry Anny Piaggi 😉

  • harel
    Posted 21 listopada 2008 12:47 0Likes

    @hertabak: fartuszki pamiętam jak przez mgłę. Mam wrażenie, że wszyscy mieli granatowe, a ja czarny z drobno plisowaną falbanką, bo granatowych zabrakło w sklepie. Ale chyba tylko w pierwszej klasie, potem zapanowała wolność 😉
    @foamclene: ja chciałam nosić wielką kokardę na tyłku, jak Madonna w teledysku „Material Girl” (oczywiście nie miałam wtedy pojęcia, że strój żywcem ściągnięty z Marylin Monroe). Moja Fleur oryginalnie miała tylko kostium kąpielowy (w różowo czarne paski), więc siłą rzeczy musiałam zacząć szyć :-). Po tym okresie miałam awersję do różowego aż do czasu, gdy mając lat dwadzieścia przymierzyłam dla jaj wścielkle różową sukienkę ze strusimi piórami i zdębiałam, jak mi dobrze w tym kolorze :-))).
    @ryfka81: marzyłam o niebieskim koraliku… w ogóle świetna książka. A wizja z Annami Piaggi jest genialna!

  • jgn
    Posted 21 listopada 2008 20:19 0Likes

    hmm, ja właściwie żadnych takich wspomnień nie mam… Jedyne co z ubraniami mi się kojarzy z przeszłością to sweterki robione na drutach przez moją mamę (ach ta czarna kamizelka z 3 białymi kotami siedzącymi na dachu) i radość z namówienia rodziców na zakup dwuczęściowego kostiumu kąpielowego (moje koleżanki wszystkie takie miały, a ja nie – rozumiecie mój ból…).
    Teraz za to jestem rozerwana pomiędzy stylem 'idealna amerykańska gospodyni domowa z lat 50.’ (spódnice na halko-krynolinach, białe rękawiczki, itd.), 'idealna stewardesa z lat 50./60.’ (to wcielenie można było zobaczyć na zdjęciu na banana z antkowiakiem) i 'wylansowana awangardowa eksperymentująca’. I droga harel – w związku z moimi dwoma pierwszymi odsłonami zbieram kwiaty-spinki do włosów i uwielbiam je nosić. Więc jeśli Twoja kolekcja jest nadal aktualna a już niepotrzebna, to możesz się ze mną podzielić 😉

  • czula-halina
    Posted 21 listopada 2008 21:30 0Likes

    Ale się wzruszyłam!

  • harel
    Posted 21 listopada 2008 21:32 0Likes

    A ja liczyłam, że czula-halina wypowie się o organdynowej sukience w grochy!

  • la_comadreja_roja
    Posted 21 listopada 2008 21:47 0Likes

    świetny tekst! ja też się wzruszam na te wspomnienia modowe… kwiaty we włosach nosiłam w gimnazjum, wogóle hippie byłam wówczas mocno. ale do dziś podziwiam swoją nonszalancję i lans, bo hitem był wielki, czarny włochaty swetek brata ( szeroki w ramionach jak przystało na spadek po kulturyście). Dziś by mi odwagi nie starczyło, wtedy czułam się idealnie:) z dzieciństwa pamiętam kolekcję getrów we wszystkie zwierzęce wzory- gepard, tygrys, zebra, żyrafa, dalmatyńczyk… więcej grzechów nie pamiętam, ale też nie żałuję!

  • czula-halina
    Posted 22 listopada 2008 11:55 0Likes

    O organdynowej sukience chyba już było,nie chcę si e powtarzać.A grochów NIENAWIDZĘ!

  • baglady
    Posted 25 listopada 2008 16:21 0Likes

    w podstawowce bylam raczej nieśmiałym(nadal jestem)dziewczęciem w za duzych swetrach ,bluzach ,z krótkimi włosami(ok 5-8 cm -masakra)w martensach.
    dopiero jak poszłam do liceum to sobie wymyslilam swoj styl awlasciwie jego zaczątki.nie wiem jak i dlaczego -wkazdym razie juz mialam dluzsze wlosy,malowalam rozne etniczne wzorki na tiszertach(wąskich,nie za duzych!),noi kupiłam w newyorkerze swietne spodnie mega szerokie (mam je do dzis ),potem przekłułam uszy-i tak sie zaczela moja miłość do kolczyków.moimi charakterystycznymi znakami były duze kolczyki i szerokie spodnie.zresztą naprawdę tak było skoro tak mnie scharakteryzował kolega mojego męża z którym chodziliśmy razem do LO.tak naprawdę to podobalo mi sie to jak wygladalam w LO i mogłabym sie tak nadal ubierać,zresztą teraz nie ma jakiejś duzej roznicy w moim stylu.a największym komplementem jaki moglam uslyszec od znajomych to ze ja sie tak oryginalnie ubieram:)w LO tez zaczelam szalec z wlosami,ktore farbowalam od podstawowki ale w liceum zaczelam kombinowac z warkoczykami.

  • kobbal
    Posted 26 listopada 2008 22:14 0Likes

    Aż wstyd o tym pisać, ale chodząc do 5, 6 i 7 podstawowej ubierałem się na Michaela Jacksona tzn. Czarne lakierki, białe skarpetki, czarne za krótkie spodnie, tak aby było widać białe skarpetki, pasek ze sprzączkami, biała koszula, rękawiczka (czarna z cekinami) i kapelusz. w takim stroju przynajmniej kilkanaście razy wybierałem się do szkoły autobusem lub tramwajem – ludzie mnie sobie palcami pokazywali ale byłem silny bo miałem idola. Jakoś na szczęście mi przeszło i teraz ubiera mnie żona, głównie w H&M.
    Pozdrawiam
    http://www.dodatkikrawieckie.blogspot.com

  • mayacheshier
    Posted 27 listopada 2008 13:05 0Likes

    Ja ze swoich wspomnien wczesnodzieciecych pamietam…hmmm rozowe spodnie zalozone do zdjecia grupowego w przedczkolu (bodajze 88′ albo 89′). Za nic nie chcialam ubrac przykladnej granatowej spodnicy ktorej z jakiegos powodu nie cierpialam. Panie przedczkolanki byly swiecie oburzone, a ja naprawde nie rozumialam o co im chodzi- spodenki byly czyste i ladne. Druga fascynacja koloru ciemno rozowego- kozaczki podobne do dzisiejszych emu.Nosilam je namietnie nawet majowa pora (majac lat hmmm…10). Oczywiscie ludzie na ulicy sie obracali, a rodzicielka powiedziala zebym jej wstydu nie przynosila, stac ja jeszcze na wiosenno-letnie buty dla mnie…:)). Buty zostaly mi sila wydarte i schowane tak zebym nie mogla znalezc, co sie z nimi stalo pojecia nie mam.Oczywiscie szczyt marzen- t-shirt z Myszka-Miki przyslana z Zachodnich Niemiec, ktora miala kolezanka i ja dumnie obnosila, ale jakos potem fascynacja mi przeszla.I doskonale pamietam sliczne sztruksowe spodnie na szelkach ktore nosilam z duma bo nikt takich nie mial. Falbaniaste, bardzo dziewczece sukienki z bufkami. 7 i 8 klasa podstawowki to byly sztruksy plus wielgachne swetry, a bynajmniej na hippiske nie chcialam sie kreowac- tak jakos znalazlo sie to w szafie i bylo cieple wygodne i milusie w dotyku.Liceum- ciuchowy nieurodzaj z powodow czysto finansowych (ciucholandy to jeszcze nie byla sprawa osiagalna na kazdym rogu ulicy).

Leave a Reply