Pali się!

Kot jest na strychu, w trwodze się miota, biegną strażacy ratować kota” – gdy zaproszenie na pokaz zdradziło tytuł kolekcji, pierwszy do głowy przyszedł Brzechwa, nie Doorsi. Ciekawe, czy znaczy to coś więcej niż jedno skojarzenie, które ubiega drugie. „Fire!” – głośne, neonowe, z wykrzyknikiem. Tak nas wczesną wiosną postanowił wprowadzić w późną jesień polski projektant.

Nie wiem, co musiałby zrobić Michał Szulc, żeby rozczarować publiczność. Choć staram się nie być, pozostaję stronnicza. W końcu od lat należę do grupy jego wyznawców. Idąc na pokaz, mam pewność, że obejrzę coś dobrego. Bez względu na to, jaki Michał obierze kierunek i co w jego głowie kiełkowało tych kilka miesięcy wcześniej. W sposób godny podziwu potrafi on połączyć własną wizję z komercją, a poczucie humoru z łatwością interpretacji (po ludzku mówiąc, jego projekty nadają się do noszenia od ręki). Bawi się deseniem (w tym wypadku tysiącami groszków w najróżniejszym wydaniu – od wytłaczanych na zgrzebnych swetrach, przez zdobiące przeźroczysty szyfon, po wyszywane na tkanej wełnie), formułą (odblaskowe uniformy w wersji stuprocentowo kobiecej, ukośne poły ramoneski, długie udawane kieszenie), krojem (zwróćcie uwagę na formę kieszeni). Wiernym fanom pozostawia nieco Szulca (eliptyczne wstawki, wędrujące przez cały płaszcz na przykład), a wiecznym malkontentom rzuca nieco nowości, żeby utrudnić drogę do narzekania.
O ile mnie własna wiedza nie myli, po raz pierwszy Michał zaprezentował swoje dzieła w Warszawie. W zaskakująco przestronnej jak na swój metraż przestrzeni ostatniego piętra budynku na Mysiej 3. W pełnym świetle modelki powoli (lecz nie tak powoli jak dawno temu w Łodzi) przechadzały się wśród zaledwie dwóch rzędów publiczności – usadzonej jednak tak, by maksymalnie dużo osób mogło je dokładnie obejrzeć. Podzieliłam się z siedzącym obok Tobiaszem, że bardzo mi się podoba to nieśpieszne tempo. A on na to (pozwolił mi zacytować): „Rzeczy są dobrze odszyte, więc modelki nie muszą zap…..alać”. Otóż to. Żadnej gry świateł, dymu, płatków śniegu czy pięciu metrów dystansu pierwszego rzędu do wybiegu. Wszystko jak na dłoni. A było na co patrzeć.
Trzydzieści siedem sylwetek damskich oraz (nowość!) cztery męskie. Razem czterdzieści jeden pełnych propozycji (pozwolę sobie nie przemnażać przez ruchomą liczbę ubrań na każdym prezentującym – i bez niej widzicie, że kolekcja była kompletna). Jeśli forma pozostaje zachowawcza, zaskakuje wykorzystany surowiec. Jeśli dominuje czerń, z pewnością krój jest daleki od banału. Na pierwszy plan wysunęła się kurtka. Tylu jej odmian jeszcze u Szulca nie było. Pośród stonowanych tkanin, skór i dzianin pojawił się wykrzyknik (pewnie przywędrował z tytułu kolekcji). Neonowa tkanina, którą kojarzymy z odzieżą roboczą. Nawet przeszycia momentami pozostały czarne, co tym bardziej podkreśla tę nietypową inspirację.
Warto zwrócić uwagę na buty. Nie jest to takie oczywiste w naszym pięknym kraju, żeby obuwie jakkolwiek było skompilowane z kolekcją. Zazwyczaj co da sponsor, to projektant (względnie stylista) bierze i cieszy się, że modelki nie chodzą boso (a w większości przypadków byłoby to najlepsze rozwiązanie). Tym razem buty tak pasowały, jakby oko mistrza doglądało ich produkcji od pierwszego szkicu, to wyłączenia taśmy produkcyjnej. Wojas, proszę Państwa, polska marka. Można? Można.
DSC_9651
DSC_9655
DSC_9660
DSC_9668
DSC_9681
DSC_9688
DSC_9691
DSC_9694
DSC_9700
DSC_9705
DSC_9712
DSC_9716
DSC_9720
DSC_9723
DSC_9727
DSC_9733
DSC_9737
DSC_9739
DSC_9744
DSC_9746
DSC_9751
DSC_9757
DSC_9761
DSC_9764
DSC_9771
DSC_9774
DSC_9781
DSC_9785
DSC_9791
DSC_9799
DSC_9803
DSC_9811
DSC_9817
DSC_9821
DSC_9825
DSC_9830
DSC_9836
DSC_9840
DSC_9846
DSC_9852
DSC_9854

Fot. Artur Cieślakowski

Leave a Reply