Któregoś dnia zgadaliśmy się z Michałem Zaczyńskim, że różnica wieku między nami jest zaskakująco nieduża (na moją korzyść lub niekorzyść – zależy jak na to spojrzeć). A co za tym idzie, choć nie znaliśmy się w poprzednim stuleciu, mamy sporo wspólnych wspomnień. Rozmowa dinozaurów odbyła się pewnego zimowego popołudnia w towarzystwie Tori Amos, Suede, dobrego jedzenia, wina i starych zdjęć. Postanowiliśmy nie ukrywać jej przed światem. Podobnie jak poniższych fotografii. Tak, to naprawdę my. Mniej więcej w połowie lat dziewięćdziesiątych.
Co robiłaś w latach 90.?
Podstawówka, liceum i studia. Pod koniec zaczęłam pracę w teatrze Rozmaitości jako muzyk, przygrywałam na organach Hammonda do spektakli Warlikowskiego, do „Hamleta”.
Ja podobnie. Z tym, że na studiach pracowałem w biurze pośrednictwa eksportu. Eksportu talerzyków adwentowych i produktów oświetleniowych, trzeba dodać. Biuro to dużo powiedziane; pokoik w baraku przy Kolskiej (słynnej z lokalizacji Izby Wytrzeźwień), gdzie przepisywałem na komputerze IBM kontakty, potem drukowałem (do drukarki razem z papierem wkładało się kalkę) i wysyłałem faksem do Niemiec. Płaca niewielka, 600 złotych, ale miło. No i bonusy, bo raz szef, nieoceniony Stefek, zawiózł mnie swoim lincolnem do Berlina. Jechaliśmy tam razem z lampą, którą trzeba było opatentować. Ale pisałem już coś dla Życia Warszawy, zdarzyło się też dla, hmm, Trybuny. Potem szef rozbił lincolna, rzucił biznes i zamieszkał w Bieszczadach, by w końcu wrócić do Warszawy i do swego wyuczonego zawodu… pianisty. Całe życie spotykam takich ludzi… Twoja pierwsza myśl na hasło: moda lat 90?
Grunge. Flanelowe koszule, kurtki – parki, martensy. Do tego undergroundy, creepersy na płaskim koturnie.
A dla mnie dżinsy Piramidy. Z Egiptu, z charakterystyczną piramidą na metce, stąd nazwa. Swetry tureckie tricolore: zielono – miodowo – białe. Do tego mokasynki z frędzlami, białe skarpetki, pod swetrem obowiązkowo biały golf. I Kurtki bejsbolowe.
Teraz znów młodzież je nosi. I szafiarki!
I Rihanna. Ale był też miks tych dwóch stylów, pamiętam kumpli z początków liceum: słuchali Nirvany, Soundgarden i ich klonów, i nosili te flanele, ale z białym golfem pod spodem. Czego słuchałaś wtedy?
Beatlesów i Sinatry, ewentualnie Nirvany i Pink Floyd
Ja Sinead O’Connor. A zaraz potem zaczęło się Suede. I britpop. I PJ Harvey. No i Pulp, które było moim największym objawieniem.
Słuchałam jeszcze muzyki klasycznej…
Z klasyki kupiłem sobie „Cztery Pory Roku” Vivaldiego na pirackiej kasecie Star; innych kaset do 1994 roku, kiedy weszła ustawa o prawie autorskim, w zasadzie nie było…
Nie wszystkie piosenki na tych kasetach się mieściły…
Mnie w przypadku Vivaldiego to akurat nie przeszkadzało.
Czekaj, jeszcze Turnaua słuchałam!
Ja Renaty Przemyk. Turnau mnie nudził, że ciągle ten Kraków, i że dozorczynie piszą wiersze, a menele chodzą z księżycem w butonierce, choć może mylę to z Sikorowskim i Pod Budą. Oni byli jeszcze gorsi.
Początki lat 90. to zatem w naszym przypadku moda młodzieżowa.
Jak jesteś nastolatkiem, masz problem z akceptacją swojego ciała. Więc często nie jest to żadna moda młodzieżowa, tylko sposób na przetrwanie. Dlatego tak przyjęła się, na przykład, moda rapperska, a w pierwszych latach tej dekady szczególnie a’la Kris Kross, czyli duetu nastolatków, z których zresztą jeden, nieborak, już nie żyje. Bo podziw i jednoczesna tęsknota do USA, luzu Bronxu itp. to jedno, ale noszenie rzeczy tył na przód i styl, w którym wszystko jest wielkie i szerokie, to drugie. Popularność tej mody wynikała zatem z chęci maskowania kompleksów. Ja miałem wtedy kompleksy, że jestem za chudy…
Więc nosiłeś się jak Kris Kross?
Mimo to nie. Moje ubrania musiały być jednak czarne. Czyli też kamuflaż. Albo takie, w których bym wyglądał jak Marek Hłasko, mój nastoletni idol. No i koniecznie proste dżinsy, których nie można było kupić, bo wszędzie były zwężane, a w lumpeksach, dla odmiany, same dzwony.
Ja popadałam w skrajności. Najpierw był grunge. Zabierałam tacie flanelowe koszule. A tata do najmniejszych nie należy, więc świetnie się sprawdzały. A potem zaczęłam nosić rzeczy za małe. Strasznie ciasne. Chyba dlatego noszę teraz same wielkie ciuchy. Miałam przesyt. Moje pierwsze kontakty z modą to też pierwsze Levisy, które kupiłam w Legnicy w lumpeksie. Na wycieczce z organistami z klasy. Już wtedy zauważyłam, że najfajniejsze lumpeksy są poza Warszawą. Wrocław, Legnica, okolice Krynicy Górskiej.
Ja nie cierpiałem lumpeksów, ale po prawdzie nie było często wyboru…
Źle były widziane. Śmierdziało naftaliną, pełno było w nich jakichś wełnianych marynarek, koszul… choć kurtki skórzane bywały dobre.
Ale jak dla cinkciarza.
To nastawienie do lumpeksów zmieniło się diametralnie z chwilą, gdy w którejś z gazet Kayah się pochwaliła, że chodzi po lumpeksach. I to był przełom. Nagle lumpy stały się modne. Pojawiły się też specjalne, wyselekcjonowane. W Warszawie jeden był przy Chmielnej, a drugi przy Francuskiej. Na Chmielnej było sporo rzeczy z demobilu, ale też futra, kożuchy, bluzy vintage Adidasa… Klasyki. No i kurtki Bundeswehry i M65, jaką De Niro miał w „Taksówkarzu”. Z kolei na Saskiej Kępie sprzedawano ciuchy i torebki Burberry, Gucci, czy Diora.
Ale to było drogie. Tradycyjne, tanie lumpeksy były królestwem bistoru, sztruksowych i welurowych marynarek i koszul z kołnierzami Słowackiego. Mnie to w sumie nie przeszkadzało, bo w połowie lat 90. stylizowałem się już na Jarvisa Cockera z Pulp. Miałem fryzurę, jak on, okulary, spodnie w kant, torbę raportówkę…. A kumple w liceum dalej z tą Nirvaną…
A bazary? To drugi z wyznaczników mody lat 90. Ale w sklepach właściwie nic nie było, jakieś archaiczne ubrania, chyba jeszcze z poprzedniej epoki. Tak zwany tradycyjny handel zupełnie nie nadążał ani za trendami, ani za oczekiwaniami klientów. Ja, na przykład, marzyłam o ogrodniczkach dżinsowych i dopiero pod Universamem Grochów w budzie mama mi kupiła!
Istotnie, bazary były wtedy centrami handlowymi. Z tym największym, pod Pałacem Kultury. Takie Złote Tarasy tamtych czasów. Nawet fontanny były, przy samym Pałacu…
Umówmy się: warunki tam były wstrętne. Kałuże albo kurz, mróz albo upał. Tu dżinsy, obok jakaś rąbanka mięsna, obok rąbanka muzyczna, Mydełko Fa, disco polo, New Kids on the Block… I peruwiańskie czapki zawiązywane pod brodą, wełniane, z długim szpicem… Przymierzanie odbywało się za zasłonką; bo przecież każda buda miała przymierzalnię. Zasłonka na żabki, te sprawy… I baba, która ci lustro trzymała.
Nie przewiało cię tam nigdy aby?
Może nie przewiało, ale to i tak nic. Ominęły cię wizyty w sklepach z bielizną. Żeby baba dobrała ci stanik, najpierw musiała cię upokorzyć. Ale były też ikony. Na przykład, pani Hania z ulicy Grochowskiej, pierwsza brafiterka wolnej Polski.
India Shopy, trzeci postpeerelowski koncept modowy, swoich ikon już raczej nie miały…
W pewnym momencie prawie wszystko miałam z India Shopów!
Tam nie było nic dla facetów, prawda?
Tak, to raczej sklepy dla kobiet. Flanelowe koszule, sukienki do ziemi, apaszki, torby, biżuteria… Na szyi nosiłam ciasno zapięte sznury koralików, wisiorki słoniki itp.. I można było znaleźć rzeczy „markowe”. H&M, Vero Moda, Monsoon, Dorothy Perkins – większości z tych sklepów nie było wtedy jeszcze w Polsce. Co ciekawe, miały poodcinane metki, dopiero na tej z instrukcją prania można było odszyfrować markę.
Śmierdziało tam kadzidełkami. To pamiętam. I pełno różnego dziadostwa do powieszenia w domu, brzęczydełek, wisiorków…
A tak! Ja nawet kupowałam tam olejek paczuli. Miał potworną moc, ale oczywiście sama tego nie czułam. Znajomi na pewno by potwierdzili.
Wybacz, ale dla mnie całe lata dziewięćdziesiąte były tak obciachowe, jak solówki gitarowe u Scorpionsów…
Bez przesady. A pierwsze markowe butiki?
Koszmar. Właściciele i sprzedawcy w tych wszystkich salonach Wranglera, Benettona, Carli Gry patrzyli z pogardą. Jakby wygrali życie. Modni, obrażeni, że muszą nam usługiwać. W latach 90. to był zresztą problem większości usług. Ekspedienci (co za staromodne słowo!) robili wszystko, by wpędzić cię w poczucie winy. I byś czuł się biedny. Choć w sumie ja byłem biedny. Para Mustangów kosztowała niemal trzecią część moich ówczesnych zarobków.
Ja do takich sklepów wchodziłam w skórzanym płaszczu mojego dziadka. Matowy, z zaciekami, za duży, więc w sumie się nie dziwiłam, że tak na mnie patrzą. Przyzwyczaiłam się, że widzą we mnie złodziejkę. Ale może też dlatego, że byliśmy nastolatkami, czy też studentami?
Wszędzie chodzili za tobą. Już z samego tego faktu nie odwiedzałem tych sklepów
Zatem nigdzie nie chodziłeś?
Nie, w sumie miałem kilka rzeczy noszonych do zdarcia. Nie byłem modny.
A pamiętasz Benettona w Jerozolimskich, Diesla na Placu Konstytucji?
Benettona tak. I jeszcze Centrum Dżinsu Edyta. Tam kupiłem pierwsze Wranglery. Musiały mi wystarczyć na jakieś pięć lat.
A dom handlowy Arka, później Traffic przy Brackiej? Z Cottonfieldem na parterze? Pierwsze prawdziwe perfumy miałam właśnie z Cottonfieldu. Do tej pory przeżywam, że już ich nie produkują. Potem, chyba w 1996 roku, pojawił się Troll. Znów nic dla ciebie, same babskie rzeczy. To był szał. Pierwsza kolekcja cała w kratkę. Marzyłam o plecaku w kratę, ale ktoś mi wykupił. Były wtedy modne obcisłe lekko rozszerzane na dole spodnie. Też w kratę. Nogi wyglądały strasznie, ale się nosiło, a co! Oczywiście, do martensów. A sklep Dziesiątka w podziemiach Arki?
Mieli tam efektowne przymierzalnie z drewnianymi drzwiami. Coś jak teraz All Saints, czy Diesel. No i oferowali prawdziwą modę, tak przynajmniej mi się zdawało. Po raz pierwszy w polskim sklepie zetknąłem się ze świetnie zaprojektowanym ciuchem. Z kurtką Scotch&Soda dokładnie. Bo Cottonfield był za bardzo weekendowy, a w Dziesiątce były czernie, pierwsze próby dekonstrukcji, fajne rzeczy sportowe. Kawiarnia Między Nami (zdaje się, że jako jedyny obiekt z naszej rozmowy przetrwał w Warszawie do dziś!) była wtedy areną lansu i ludzie po zakupach w Dziesiątce chodzili tam się pochwalić. Do Między przyjeżdżało się też prosto z lotniska. Przy jednym stoliku siedzieli ludzie z nowymi zakupami, przy drugim – ludzie z walizkami z naklejkami z zagranicznych lotnisk. Bardzo się z nich nabijałem, ale też i zazdrościłem.
Przynajmniej do Między Nami cię wpuszczali…
Ale zawsze się bałem, że mnie nie wpuszczą, bo tam obowiązywały karty członkowskie. Ludzie bali się tam przychodzić, bo tzw. selekcja potrafiła cię wpuścić , ale już twojego chłopaka, czy koleżankę, z którą się przyszło – nie. Dość upokarzające… Ale szczęśliwcy, oprócz napawania się widokiem zakupów własnych i cudzych oraz występami Lola Lou, pierwszej bodaj profesjonalnej drag queen, oryginalnie z Francji, mogli snobować się na krem z pomidorów, tagliatelle z kurczakiem w sosie śmietanowym i kawę przedłużaną. To były specjalności Między… Ale „kawa przedłużana”?! Ewidentnie lata dziewięćdziesiąte były pretensjonalne także w kwestii nazewnictwa.
Tak jak w Qchni Artystycznej, wcześniej zwanej Postmodernistyczną, gdzie nie było zupy, tylko „misa”, a zamiast naleśników z jabłkami był „naleśnik jabłko mięta sos”. ..
Koniec lat 90. to już marki pokroju Sunset Suits. Miałem ich białą koszulę na suwak. To była wtedy najdroższa polska marka, bardzo posh. Swoją drogą, gdy bankrutowali kilka lat temu, celowali już ceną w półkę niżej niż H&M… Który wszedł do Polski dopiero w 2003 roku. Do tego 4 You przy Brackiej i Jana Pawła. Przy tej drugiej ulicy butik miał też, zdaje się, Marek Kościkiewicz z De Mono. No i multibrandy pokroju Ultimo przy Nowym Świecie.
Przed aferą były tam świetne rzeczy. Trochę Morgana, Jus d’Orange. Kwintesencja późnych lat dziewięćdziesiątych. I często się asortyment zmieniał.
Mnie Ultimo kojarzy się zupełnie inaczej, bo dzięki tej „aferze”, czyli morderstwie, dostałem etat w „Życiu Warszawy”. Pojechałem z fotografem do rodzinnej wsi Beaty K., sprzedawczyni, która rzekomo zastrzeliła właściciela sklepu i raniła jego żonę. I przeprowadziłem z nią rozmowę. Potem ukazała się tylko u nas, nawet „Wyborczej” się to nie udało. Dni chwały…
Do listy dorzuciłabym jeszcze Odzieżowe Pole, Joannę Klimas i Galerię Centrum. Ale za rogiem czyhała już moda na techno. Straszna.
Małe plecaczki z lakierowanej skóry, koturny – tak zwane powodzianki, lateks, gwizdki. I, w stylu „nawrócony dresiarz na koksie” – koszulki polo ze stawianym kołnierzykiem.
Był przy Wilczej sklep Tekk Shop. Dla wielbicieli tekkno. Pełno odjechanych kolorowych rzeczy, w dzikie wzory, futrzane płaszcze itp. Ale raczej tam się nie zaopatrywałam.
Masz w szafie jakąś rzecz z lat 90?
Marynarkę. Dostałem ją w 1996 od samej Agnieszki Osieckiej. Powiedziała, że kupiła specjalnie dla mnie w Kanadzie. Potem się przyznała, że to jej własna, z lumpeksu…
Ja wciąż trzymam w szafie grafitową sukienkę z India Shopu, którą dostałam od chłopaka w liceum.
Pewnie pachnie jeszcze tymi kadzidełkami!
Muszę sprawdzić, ale możliwe, że masz rację.
Michał Zaczyński, dziennikarz, autor bloga michalzaczynski.com. Obecnie wicenaczelny „Grazii”, wcześniej związany z „Fashion Magazine”, „Newsweekiem” i „Wprost”.
49 Comments
Anka
Świetna rozmowa, chociaż trąci… kadzidełkiem. 🙂 India shopy, koszule flanelowe, baby z lustrami na bazarach… Skądś to znam. I do tego T-shirty z zespołami!
harel
To pewnie z mojego pudełka z hinduską biżuterią – od prawie dwudziestu lat wciąż pachnie paczuli :).
nonsens
ale mi poprawiliście humor, chociaż może powinnam się poczuć jak dinozaur. przypomniały mi się te, zazwyczaj obrzydliwe, nabytki z lumpeksów, i tak lepsze od ciuchów ze zwykłych sklepów. i mundurek elitarnego (na bogato, jak zagranico) liceum, szyty na zamówienie w sunset suits. gdzieś jeszcze powinnam mieć spódniczkę. może ją skrócę (wreszcie!) i znowu będę nosić na fali nostalgii.
harel
O wow! Mundurek? To jak w „Plotkarze” :)))))
Iza
dzięki za ten tekst. Wiele wspomnień wróciło… A pamiętacie Hoffland? Haftowaną koszulę ze India Shop mam do tej pory i noszę nostalgią.
harel
Oczywiście! Miałam czarną bluzę z maleńkim napisem, muszę znaleźć zdjęcie. Potem w Galerii Centrum obok Hofflandu pojawiło się sporo beznadziejnych marek: Frodo, Autograph i coś jeszcze. Więc w końcu przestałam tam chodzić. A potem Hoffland zniknął.
Olga Cecylia
Pamiętam mnóstwo rzeczy z lat 90, choć jestem od Was trochę młodsza – różnica jest taka, że patrzyłam na ten grunge początkowo z zazdrością, nie mogąc się doczekać, aż sama będę mogła się tak ubierać, a potem z niechęcią, bo zbyt modny na moje zbuntowane nastoletnie serce.
Ten czas przechodziłam w legginsach (miałam takie z Myszką Miki, we wzory imitujące azteckie, z bluzą pod kolor do kompletu, no i oczywiście czarne lycrowe) i bezkształtnych górach, co później okazało się „zbawienne” w okresie liceum (przełom wieków), bo kompleksy ukrywałam pod wielkimi bluzami z Fruit of the Loom, podkradanymi Tacie.
A na koniec – co to są talerzyki adwentowe? 🙂
harel
Fruit of the Loom, jak mogłam zapomnieć? W legginsach też chodziłam, marzyły mi się wściekle różowe „lajkry”, ale miałam tylko zwyczajne czarne. A ulubiony kolor circa 1992? Fiolet, duuuużo fioletu. Do tej pory nie noszę, tak mi się przejadł.
harel
P.S. A talerzyki adwentowe to takie metalowe z miejscami na świeczki – napisał mi redaktor Zaczyński :).
Olga Cecylia
O rany, też nosiłam fiolet! Zwłaszcza taki w odcieniu opakowań czekolady Milka 🙂 To zdecydowanie nie jest mój kolor, choć analiza kolorystyczna i przyporządkowywanie urody do czterech pór roku to też coś, co pojawiło się w latach 90 🙂
FotL dalej produkuje ciuchy, tylko teraz to są tanie koszulki z własnym logo 😉
Adwentowe znam wieńce na drzwi, świeczniki na okno albo na stół i lampiony, z którymi się chodziło na roraty. Intryguje mnie ten talerzyk, przepraszam red. Zaczyńskiego za offtop 🙂
aleksandra
Ciekawe czytanie. Dziękuję. Dodałbym jeszcze własnoręcznie farbowane koszulki,wiązane w supły by powstał batikowy wzor. Nie wiem czy w Warszawie, ale w Bydgoszczy wszystkie dziewczyny marzyły o dzianinowych dzwonach w kwiatki ze sklepu Kala, później przemianowano go na Quiosque, który jest do dzisiaj. Niestety z młodzieżowej mody nic nie zostało. Teraz oferuje odzież okrutnie kolorowaą,w kiczowate wzory i fasony dla osób w wieku okołoemerytalnym.
harel
O, to ciekawe. Nie wiedziałam, że Quiosque miał wcześniej inną nazwę. Po raz pierwszy trafiłam na niego w Świnoujściu w 1996 roku i kupiłam wymarzoną bluzkę w kratkę. W ogóle kiedyś sieciówki miały charakter, teraz jednej od drugiej się nie odróżni.
Olga Cecylia
To prawda. W ostatnich latach mojej podstawówki (czyli koniec lat 90) było nawet określenie „Orsay Girl” – na dziewczyny, które nosiły buty na grubej podeszwie, spodnie-biodrówki z ozdóbkami i krótkie, dopasowane bluzeczki, najczęściej białe albo różowe. Takie blachary 😉 Panicznie się bałam, żeby nikt nie pomyślał, że wyglądam jak Orsay Girl. A teraz do Orsaya zaglądam bez problemu, zupełnie się to zmieniło.
TC
Ech, przypomniały się czasy… 😀 A sieć sklepów „Qiosque” czy jakoś tak, pamiętacie? Teź były hitem… Powstały równo z „Trollem” i nadal chyba istnieją nawet 😉
TC
Doczytałam w komenatrzach, że pamiętacie 😀
feco_d
Bordowe sztruksy farbowane własnoręcznie, amulety na krótkich rzemykach, „zagroda dla barana” z koralików na szyi, bordo, khaki, czerń na okrągło, glany noszone przez cztery pory roku, kurtka bundeswera na podpince z misia, za duże t-shirty, plecaki harcerski…pięknie było:)
harel
Właśnie! Te plecaki ze składnicy! Marzyłam o takim i pod koniec podstawówki tata mi kupił. Zniechęciłam się, bo był taki nowy i kształtny, a kumple mieli już wysłużone. Więc oddałam tacie i chyba do tej pory trzyma w nim pałki perkusyjne :).
ptasia
Pamiętam wiele z tych zjawisk, w tym tą 1-szą kolekcję Troll (właśnie sobie przypomniałam, że w rok później zdawałam w ich koszuli maturę…), ale dałabym się posiekać, że była cała w kolorach oczo**bnych (wściekły zielony, żółty itd). A sklep na Krakowskim otworzyli tam, gdzie kiedyś, wcześniej, była nieodżałowana Dziupla (bardzo, ech, artystyczne ciuchy i biżuteria, ale z sentymentem wspominam. Zwłaszcza pewną rudą sukienkę).
Kelly
O, a ja mam cały czas bluzkę z Trolla…i co ciekawe ta bluzka nadal jest w stanie idealnym. Jakby upływ czasu jej w ogóle nie dotyczył 😉
harel
Też miałam do niedawna parę rzeczy z Trolla, m.in. niebieską sukienkę w białe stokrotki. Nie działo się z nią nic, choć swego czasu nosiłam często.
harel
Jedno nie wyklucza drugiego. Pamiętam, że w tej pierwszej kolekcji było strasznie dużo wściekłego pomarańczowego koloru. A rzeczy w kratkę były nie tylko spokojne, ale właśnie głównie krzykliwe, typu zielono żółto pomarańczowe albo różowe.
Dziuplę pamiętam, ale nie zarejestrowałam, że Troll powstał w jej miejscu. Moja przyjaciółka miała stamtąd takie przedziwne rozłożyste sukienki, w których obłędnie wyglądała. Niestety mnie zmieniały w tyrolską tancereczkę 😉
Kelly
Haha, ale się czyta te wspomnienia…to czasy, które pamiętam jak przez mgłę i to na dodatek nie na sobie, a po wspomnieniach związanych z siostrą. Patrzę na Twoje zdjęcie i jakbym ją widziała 😉 Jak już zaczęłam być bardziej świadoma, co na siebie zakładam to sieciówki już się rozwijały całkiem prężnie. Chociaż nawet jak byłam w liceum, w mojej miejscowości posiadanie czegos z Zary lub H&M było traktowane jako czyste burżujstwo!
THE KOBAGA
Urodziłam się w 1990. Cżęściowo pamietam coś tam, ale wychowalam sie na wsi wiec wszytsko widzialam z innej perspektywy- nie znalam jeszcze wtedy brackiej, wilczej i tych knajpek. Zawsze zalowalam ze nie urodzilam sie w latach 70/80 zeby juz w tuch 90 wiedziec co sie dzieje. Gdzies ta muzyka i moda gleboko we mnie siedzi, bo nawet jako dziecko cos sie zapamietalo, ale dzieki temu tekstowi czuje jakbyscie zabrali mnie na wycieczke do lat, za ktorymi tesknie i chcialabym przezyc. Nie jako berbeć. Dzięki stokrotne !!!!
harel
Przyjemność czytać takie słowa! Dziękuję w imieniu swoim i Michała.
zaczyński
Oczywiście!
aleksandra
a czy ktoras z czytelniczek z Warszawy kojarzy sklep TIME w al.JP II? pamiętam, że ciuchy były obłedne i niestety troche za dorosle dla mnie (koniec podstawowki). ale nawet do niedawna mialam ze 2 koszulki stamtad. co to byla za jakosc. z reszta wszedzie chyba jakosc leci na łeb na szyje. pozdrowienia!
harel
Ja pamiętam! Na początku studiów tam zaglądałam, ale peszyły mnie ekspedientki, które zachwalały ciuchy w taki sposób, że wymieniały nazwiska znanych osób, które te ubrania wypożyczały do telewizji, a potem zwracały! Brrrr… Na przykład: „Tę bluzkę miała na sobie Sandra Walter w programie XXX, pani patrzy, jak nienoszona!”. Ale jakościowo rzeczywiście te rzeczy wydawały się niezłe.
Aneta
Nie wychowalam sie w Warszawie, naszyjnik „pomagajacy na stany zalamania nerwowego i depresje” w India Shopie w Poznaniu i twardo nosilam w szkole twiedzac ze mi pomaga na doly:) Pamietam tez gruba obroze dla pieska z cwiekami, i ubrania z quiosue i trolla.
A propos lumpeksow to pamietam ze w szkole podstawowej rodzice nie pozwalalali mi w nich kupowac i w mojej szkole byly „nie cool” ale jak widzialam ceny dzinsow w nowym sklepie i lumpeksie to moj zmysl biznesowy mi poddpowiadal ze warto sie przemknac po ciuchu do lumpelsu i mowic ze kupilam „na rynku”.
A potem pod koniec podstawowki to juz niestety przyszlo logo i kult big strara, adidass, nike czyli tak jak dzisiaj:)
P.S. A pamieta ktos obcisle dzwony -legginsy? Ile ja sie obciachu najadlam za moja trendsetterska odwage:)
harel
Pamiętam te dzwony. Ale na szczęście ich nie nosiłam. Za to jak pojawiły się takie straszne biodrówki w okolicach 99 roku, dałam się skusić. Brrrr 😉
Magdalena Ś.
Aż mi się moje pierwsze perfumy przypomniały, były z Jack Pot, zachowałam nawet flakon 🙂 A te pierwsze lumpeksy w Polsce, toż to był raj! Mam jeszcze kilka rzeczy z tamtych czasów a do dziś żałuję, że nie kupiłam dżinsowej katany Wranglera 🙂
harel
To chyba mówimy o tych samych perfumach. Okrągły flakon z czerwonym kwiatkiem i podłużną metalową zakrętką?
Magdalena Ś.
Tak! Jak one pachniały, łąką, ogrodem i młodością 🙂
harel
Tęsknię za nimi i nie rozumiem, jak mogli je wycofać z produkcji. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze pójdą po rozum do głowy. Choć na razie to Jackpot i Cottonfield wycofały się z Polski 🙁
aleksandra
ja pamiętam perfumy z cottonfielda! kiedyś kupiłam je bratu na gwiazdkę a potem nie mogłam przestać go wąchać :P. były obłędne!
iza
a w Krakowie był taki butik na ul. Św.Tomasza, właścicielka przyjmowała zamówienia na rok do przodu ! szyła proste spodnie i spódnice, do tego marynarki męskie i damskie bez podszewki z farbowanej na wyblakłe khaki bawełny, odcienie bywały różne zależnie od farbowanej partii. Każdy chciał mieć taka marynarkę i podwinąć rękawy, czekając na zrealizowanie zamówienia wymienialiśmy się z mężem 1 już odebraną. Potem w tym miejscu ta sama Pani otworzyła kawiarnię Larousse, która chyba jeszcze jest. Bitwy o proste bawełniane bluzy w Cotton Club też się odbywały, powstała sieć tej marki. Dla „biznesłumen” zaistniało na dobre 10 lat Miasto Kobiet- kolorowe marynarki i sukienki, dwurzędówki, klasyczne sukienki i wszystko w jaskrawych kolorach i szyte na miarę! A potem boom na Cottonfield na rogu Sławkowskiej i rynku! Wyrywanie sobie z rąk wszystkiego w czasie wyprzedaży teraz śmiesznie brzmi.
Rocznik 1972
Bardzo ubawiłem mnie wspomnienie o ekspedientach. W Carli Gry w Gdyni na Świętojańskiej było takich dwóch Panów, że strach było wejść. Ja Cztery pory roku słuchałam z vinyla na starym gramofonie. Shined O’ Connor miałam przegraną, a Pink Floyd na oryginalnej kasecie pożyczonej od członka rodziny i nigdy nie oddanej. Zamiast Turnau cz Przemyk słuchałam Demarczyk. Po ciuchy do Hofflandu wpadało się na jeden dzień ekspresem, który jechał niecałe 4 godziny z 3miasta (prawie jak pendolino). Dziękuję, przeczytałam z przyjemnością.
Xenia
Świetny wpis, wspominają się perfumy jak dziś.
Janka
doskonale pamiętam modę lat 90. przerobiłam India Shopy i zwiewne suknie z dzwoneczkami oraz koraliki z drzewa sandałowego. następnie modę grunge – martensy, obcisłe bordowe sztruksy, koszulki Nirvany spod pałacu i flanelowe waciaki w kratę. do tego zakładałam kupioną w tajemnicy przed rodzicami wojskową kurtkę z lumpeksu. pod koniec podstawówki pojawiła się moda „skate” – vansy, długie białe skarpetki frotte, bluzy fruit of the loom, koszulki polo, spineczki we włosach, torby na długim pasku z szeroką klapą na rzep. gdy zdawałam do liceum w 97′ nosiłam tylko Jackpota i Simple (sklep na Mokotowskiej i w centrum handlowym Promenada). rujnowałam się Dieslu na placu Konstytucji i chadzałam do Dziasiątki i Ultimo po bluzki z Morgana. w moim lansiarskim liceum (Batory) dziewczyny nosiły ubrania z Benettona (pamiętam sklep na Jana Pawła, ale również stoisko w centrum handlowym w Holliday Inn), Odzieżowego Pola, oraz pierwsze zagraniczne marki typu CK, Guess ze sklepu z dżinsami na Marszałkowskiej (Budimex bodajże). buty z Fremi w Jerozolimskich, Baty lub Gino Rossi. teraz jak oglądam te zdjęcia łapię się za głowę. wyglądałam starzej i dostojniej niż teraz.
harel
Ha ha! Do mody skate’owskiej koniecznie trzeba dodać „Lenary”, takie spodnie z absurdalnie szerokimi nogawkami i niskim krokiem. Podobno to była polska firma! Spineczki we włosach też pamiętam, nosiłam takie metalowe fryzjerskie jak… Edyta Górniak!!!
@pawel_official
Świetny artykuł, mega ciekawy. Czytając wręcz odpłynąłem myślami w opowiadane przez was czasy. Jeden z lepszych tekstów jakie ostatnio miałem sposobność czytać. Bravo !!!
harel
Miło, dzięki! 🙂
Ola
Nie ma to jak protekcjonalny ton Harel („drogie szafiarki”), kobiety, która zajmuje się 'zawodowo’ wklejaniem obrazeczków do infantynych tablic („Berlin is everything
harel
Protekcjonalny? Raczej żartobliwy! Przecież sama byłam szafiarką :). A „wklejanie obrazeczków” uwielbiam, gdybym zajmowała się tym zawodowo, dawno bym była milionerką ;). Choć z drugiej strony mojego prawdziwego zawodu nie zamieniłabym za nic na świecie (i wcale nie jest to ten blog). Pozdrawiam i życzę mniej złości, więcej uśmiechu!
sporting
Może i było, ale co to za życie 😉 Oczywiście żartuję, czasy się zmieniają i przyzwyczajenia również. Czlowiek tęskni do starych czasów, ale nie wyobraża sobie żyć bez dzisiejszych luksusów i uzależnień 😉 Świetny tekst – pozdrawiam 😉
Jagoda
Wspaniała rozmowa! Jako rocznik 1982 spoza Warszawy wszystko o czym mówicie doskonale pamiętam z… gazet. Skoro nie było Internetu to wałkowałam po kilka razy Filipinkę, Twój Styl, Sukces (co za nazwa tak btw) itp., a tam modelki w ciuchach podpisanych Cottonfield, Ultimo, Dziesiątka czy gwiazdy przesiadujące w Między Nami.
harel
Filipinka! Och, to był wspaniały magazyn. A Sukces to chyba tytuł najlepiej podsumowujący ten pęd po transformacji.
Ania
Aaaa i jeszcze sklep Mrówka! Czy Pan Harel pamięta? ?
harel
Oczywiście!
OLA
Co za wspaniały artykuł… po 8 latach nadal czyta się wspaniale, a dziś nawet bardziej aktualny, bo moda zawedrowala wstecz do tych czasow:) Ja pamiętam jeszcze sklep S.O.S. na Al.Jerozolimskich, tuż przy hotelu Forum… Dużo włoskiej mody… Miałam z stamtąd dwa ulubione statement pieces: krótki ściekło pomarańczowy sweter Diesla i buty na mega wysokiej korkowej podeszwie… Była też Madonna Fashion Collection na Ordynackiej przy pierwszej cool kawiarni bodajże… Mała Czarna się nazywała? Kasia Herman serwowała kawę… Były też koszulki ENDO dla dzieci z upodobaniem noszone przez dorosłych… I pierwszy w Polsce sklep skejtowy na Smolnej… aaa – i na Foksal najbardziej kolorowy sklep – Cimmaron!