Był bunt, potem milczące przyzwolenie, a teraz – choć niechętnie się do tego przyznaję – radość. Pół roku temu byliście świadkami mojego narzekania na zjawisko normcore oraz powierzchowną jego interpretację przez naszą drogą modę. Cóż, machina ruszyła, stało się, nic tego nie zatrzyma. Zamiast więc zacietrzewiać się i obrażać, dla równowagi szybko znalazłam dobre strony tej reakcji. Bo to, co zostało siłą nazwane, od wielu lat istniało sobie w cieniu innych większych, bardziej charakterystycznych i reagujących na pędzącą na łeb na szyję rzeczywistość.
Niczego nie udają, za niczym nie gonią. Odporne na działanie czasu. Należałoby się zastanowić, co jeszcze kwalifikuje daną markę do określenia mianem normcore. Bo – warto zaznaczyć – normcore nie stanowi jednego zunifikowanego stylu. To szereg zjawisk całkiem od siebie odległych, lecz spiętych klamrą konsekwencji i pewnego rodzaju ponadczasowości. Do tych sklepów wracamy pewni, że znajdziemy dokładnie to, czego szukamy. Że ulubiony model swetra nie został wycofany, a zniszczony trencz zastąpimy równie dobrym po pięciu latach. Wybrałam siedem marek, młodych i starszych, które najlepiej się z normcore identyfikują (często bezwiednie), w dodatku bez szkody dla siebie samych. Warto je znać, bo nigdy nie zawodzą.
MUJI – japońska królowa normcore’u. Nie do ruszenia. Jeszcze zanim ktokolwiek wpadł, by ukuć to słowo, marka reprezentowała jego wszystkie cechy. Zero szpanu, świecenia logo czy rażenia po oczach najnowszym trendem. Bestsellery powracają co sezon, a nowości szybko zdobywają wierne serca. Bawełna organiczna czy materiały z recyklingu były tu dostępne jeszcze przed erą mody na ekologię. Muji to ubrania praktycznie niezniszczalne. Wiem, bo jestem posiadaczką kilku różnych elementów i ząb czasu ich nie tyka. W sezonie jesiennym zawitały do sklepu najróżniejsze koszule z miękkiej flaneli oraz swetry z kaszmiru i alpaki. Co ważne, można się tu ubrać od stóp do głów, a przy okazji urządzić całe mieszkanie. Jedyna wada? Dość wysokie ceny. Niweluje ją zaleta: porządne wyprzedaże. Zwłaszcza na przełomie sezonów. Czy genialny męski granatowy trencz za niecałą stówę będzie wystarczającym argumentem? W mojej szafie od trzech lat.
SECRET LIFE – polska marka mająca za sobą już cztery udane sezony. Powstała z uwielbienia zwyczajności – czy może być lepsza rekomendacja? Zimą i jesienią znajdziemy tu wełniane swetry i płaszcze. Latem – świetnie skrojone białe koszule i sukienki z lekkiej dzianiny. Swobodne fasony, oszczędna gama kolorów, trochę zapożyczeń z męskiej szafy, ale wszystko pod płaszczem stuprocentowej, choć dyskretnej kobiecości. W tych ubraniach się żyje. Po prostu.
KISS THE FROG – spokój i relaks. Choć serwowane są smakowite nowości, całość pozostaje w niezmiennym klimacie. Autentyczność marki podkreśli spotkanie z projektantką, Moniką Szczuką. Zawsze w ubraniach swojego projektu, zawsze pełną energii. To surowe, obszerne formy, w których można się komfortowo ukryć. Zawsze na posterunku.
BORKO – oto normcore w wydaniu klasycznym. Stworzony dla kobiet żyjących w wiecznym pośpiechu i niemogących sobie pozwolić na nonszalancki (to eufemizm) wygląd. Ubrania eleganckie, zachowujące wypracowane latami metody krawieckie, zaserwowane przy użyciu najlepszych materiałów, nierzadko szlachetnych. Już od paru lat hitem pozostaje luźna sukienka z symetryczną kontrafałdą u zbiegu z dekoltem V. Sięganie po tradycyjne fasony i nadawanie im współczesnego sznytu to specjalność Aleksandry Chmielewskiej, twórczyni marki. „BORKO dąży do tego, by kobieta mniej czasu poświęcała na ubiór, a więcej na życie” – i wszystko jasne.
BAGSY – pamiętacie siatkę na zakupy? Nie reklamówkę Boss, nie torbę „ekologiczną”, tylko siatkę. Taką, w której filmowa Marysia przewoziła na rowerze ciężkie kilogramy cukru (biorąc udział w wiekopomnej misji zbadania zawartości cukru w cukrze w zależności od położenia danego sklepu). Łódzka marka Bagsy wskrzesza ją z popiołów zapomnianej przeszłości. Kto więc marzy o zwyczajności w stylu retro, może sobie szybko takową zapewnić. A prócz niej pojemne i najzwyklejsze w świecie drelichowe i dżinsowe worki oraz grube czapki idealne na trzy z czterech polskich pór roku.
SI-MI – punktem wyjścia założonej w 2013 roku przez Janusza Bielenię marki była inspiracja londyńską ulicą. Ja tu widzę sporo innych miast. Od Seattle późnych lat osiemdziesiątych po obecny Berlin, wymieszaną kulturowo Brukselę czy zachowawczą Warszawę. Choć każdy tydzień przynosi nowe ciuchy, całość uparcie i z powodzeniem trzyma się mocno skonkretyzowanego stylu. W Si-Mi zjawisko fast fashion przybiera zdecydowanie bardziej ludzką formę niż w większości sieciówek. Krótkie serie nie wykluczają powrotów wciąż i na nowo ukochanych modeli. Moim hitem jest raglanowy t-shirt. Mogłabym go mieć w każdym możliwym kolorze. Bo nie dość, że bez problemu mieszczę się w niezbyt obszerny rozmiar (choć tu muszę podziękować również jodze), to jeszcze wyglądam jak człowiek.
UNIQLO. Powrót do Japonii. I jedyna marka, której wciąż nie ma w Polsce, choć wreszcie dopisano nasz kraj do listy obsługiwanych przez brytyjski sklep internetowy. Jej początki sięgają lat pięćdziesiątych poprzedniego stulecia. W 1984 roku powstała nazwa: Unique Clothing Warehouse, skrócona szybko do wersji obecnej. Każde europejskie otwarcie budziło pozytywną histerię (o ile w ogóle coś takiego może istnieć), a nie zawsze było tak różowo. Skupię się jednak na teraźniejszości. Czym ujmuje japońska marka? O ile Muji jest dość zwyczajne, to jednak zachowuje pewien powściągliwy klimat, zwany uparcie przez niektórych minimalizmem, o tyle Uniqlo to mieszanka wybuchowa we wszystkich kolorach tęczy. Jeśli wymyślisz sobie kaszmirowy sweter w kolorze wściekłej pomarańczy, możesz tam wejść i bez szukania o niego poprosić. Będzie w co najmniej trzech fasonach. Nie możesz nigdzie znaleźć prostej dżinsowej koszuli? To samo. Uniqlo to także pionier ultra nowoczesnych rozwiązań technologicznych. To właśnie tam pojawiły się niezwykle lekkie (i równie ciepłe) kurtki puchowe, które można bez problemu zmieścić w kieszeni, a także rewolucyjna bielizna termiczna (kto nie zna, ten nie zrozumie zachwytu – po prostu trzeba spróbować, zwłaszcza teraz, gdy powstaje w tylu różnych opcjach). I jeszcze jedno. To jedyna sieciówka, której udało się namówić do współpracy Jil Sander. Linia +J okazała się takim sukcesem, że kooperacja przedłużyła się na dwa lata (od 2009 do 2011), a jesienią 2014 do sklepów trafiła reedycja najlepszych wspólnych projektów. Cecha charakterystyczna? Zero ozdobników. Istnienie poza modą. Można? Można.
Zdjęcia: Muji, Uniqlo, Bagsy, Si-Mi, Secret Life, Borko, Kiss the frog.
15 Comments
Jag
Ja bym do tej listy dodała jeszcze Monki. Wiem, że nadal nie ma ich w PL (CZEMU!!!???), że nie samą czernią ich normcore żyje, ale oni idealnie wpisują się w ten styl. Prostota, ale – wybacz Harel – z jajem, których nie mają inne siecówki. Z Twojej listy absolutnie kocham Muji i kibicuję pozostałym markom (chociażby Secret Life), a na polską odsłonę Uniqlo czekam z wytęsknieniem.
ania
Dodałabym do tej listy AllSaints. Proste fasony, dobra jakość wykonania. Nonszalancki i rockowy styl.
elf
Pozwole się nie zgodzić. All Saints ma wyraźnie określony styl, i tam raczej strojów typowo bazowych, ”normalnych’ się nie znajdzie. Raczej własnie takie lekko odjechane, 'gotyckie’, rockowe z przyprawą etno (biżuteria!). Ale nie zmienia to faktu,ze ich lubię, choć ceny nieco odstraszające.
kat
Udowodniłaś mi, że jestem normcore. I rozbudziłaś wielką miłość do Uniqlo
Ola
dziękuję Harel, że otworzyłaś mi pilnie strzeżoną bramę do globalnego trendu normcore! Gdyby nie Ty, moja tożsamość pozostawałaby niezidentyfikowana, a teraz wiem, jestem normcorem. Uff.
Nabil
Bagsy <3 i Uniqlo też wow!
slowemprzezswiat
Secret Life – jak dobrze, że są takie fajne polskie marki.
Ania
SI-MI to zdecydowanie mój klimat 🙂 pozdrawiam!
myga
Wow, pokochałam UNIQLO ! A z muji mam jednego pasiaka i faktycznie jest nie do zniszczenia 🙂
+ mi się z normcore kojarzą jeszcze proste bluzy/koszulki z fruit of the loom
Alicja
Ja dodałabym jeszcze GAP, mój ukochany. Bardzo dobra jakość w niezłych cenach (a na wyprzedażach w ogóle śmiesznych). Zawsze znajduję tam różne najprostsze rzeczy, które sobie wymyślę.
Chyba muszę zainteresować się też Uniqlo.
Chyba też jestem normcore…
ZieloneJ
Ojj nie, jak dla mnie gap ma tragiczną jakość+ ceny są chore w porównaniu do tych w USA.
Ale dodałabym do listy COS- najlepsze,proste i ponadczasowe
Thoughts Blender
Mieszkam w Stanach, kilka miesięcy temu otworzyli Uniqlo w moim mieście. Co za radocha! Przyjemne, kaszmirowe i wełniane swetry w różnych kolorach i bardzo klasycznych fasonach. Bawełniane i kaszmirowe szale. Kurtki z prawdziwym pierzem a nie watoliną. Czasami trzeba być ostrożnym jeśli chodzi o jakość, ale generalnie bardzo polecam ten sklep. Uwaga – rozmiarówka nie do końca odpowiada naszej europejskiej. Jeśli nosisz rozmiar S, polecałabym kupować M.
Malena
Świetne zestawienie! W Uniqlo robiłam zakupy w Paryżu i Londynie i nie żałuję żadnej rzeczy, jaką od nich mam, a mam ich w sumie 4. Dodałabym wspomniany już COS i absolutnie obłędny Humanoid (ceny też nieco powalają), mają taką stronę, że nic tylko wzdychać. Pozdrowienia 🙂
Matilda
Hahaaahh. I’m not too bright today. Great post!
Blog Ozonee
Tytuł wpisu zachęcił mnie do lektury. Na szczęście, udało mi się znaleźć wśród Twojej „szczęśliwej siódemki” również kilka marek normcore’owych dla facetów – wielkie dzięki w imieniu męskiej części czytelników. W ogóle ostatnio intensywnie szukałem informacji na temat normcore’u i muszę przyznać, że faceci niezbyt często w ogóle o nim piszą. Zastanawiam się, z czego to wynika skoro to normalne, spoko ciuchy – bez udziwnień, bez krzykliwych wzorów i kolorów. Dlatego postanowiłem sam coś napisać. I wyszło to: . Jeśli tylko znajdziesz czas zapraszam na męska stronę normcore’u 🙂 Pozdrawiam!