To miejsce absolutnie wyjątkowe. W samym centrum Warszawy, a jednocześnie z dala od zgiełku głównych ulic. Ukryte na samym początku Koszykowej pod numerem jeden. Kyosk działa od września i mniej więcej od tego momentu przyciąga mój wzrok – zawsze zza szyby samochodu. Przyszła pora to zmienić i przy okazji dnia otwartego postanowiłam sklep odwiedzić. Zachwyt może się wydać przesadzony, bo żadne zdjęcie nie odda prawdziwych wrażeń, ale z ręką na sercu – nie ma w Warszawie ani takiego drugiego, ani nawet podobnego. To unikat na skalę ogólnopolską.
Twórczyni butiku, Edyta Rojek, miała dokładnie taki plan. Zebrać w jednym miejscu niekoniecznie znane w Polsce marki odzieżowe, stworzyć klimat przyjazny powolnym zakupom i wnętrze po prostu miłe dla oczu. Na dwóch poziomach Kyosku znajdziemy ubrania firm włoskich, hiszpańskich i skandynawskich, a także polski akcent – najnowszą kolekcję Kaaskas. Jedwabne kimona Rabens Saloner, kaftany i marynarki Rodebjer – prosto ze Szwecji, hiszpańskie super wygodne buty Naguisa, niebanalne skórzane torby Beatriz Furez, bajecznie kolorową włoską biżuterię STL…
Każda rzecz jest starannie wybierana przez Edytę, która od wielu lat jest związana z modą. Ukończyła Instituto Marangoni w Mediolanie i University of the Arts w Londynie, od wczesnych lat dużo podróżowała, a doświadczenie zdobywała w redakcjach włoskich magazynów o modzie. Stąd spójność konceptu i wrażenie, jakbyśmy odwiedzali raczej mieszkanie pozytywnie zakręconej fanki dobrego dizajnu niż butik w okolicach Mokotowskiej. Urocze schody prowadzące na piętro oraz bar kawowy ozdobiony marokańskimi – lub katalońskimi, nie jestem pewna – kaflami tylko podkreślają to miłe złudzenie. Właśnie – tu można napić się kawy (bardzo dobrej i bez ryzyka spotkania baristy, który z wyższością będzie nas pouczał, że nie ma czegoś takiego jak kawa z mlekiem) i w spokoju poprzeglądać czasopisma z całego świata. Specjalnie wydzielona część sklepu powita nas miękką kanapą, wielkim stołem i ilustracjami Anny Halarewicz.
Edycie Rojek bardzo zależało, by stworzyć przestrzeń spokojną, idealną do kontemplacji slow life czy slow fashion. Udało się. Pośpiech nie idzie w parze z wizytą tam. Dlatego z dużym żalem wyszłam, goniona codziennymi obowiązkami, ale przyrzekłam sobie, że wrócę najszybciej jak to możliwe.
P.S. Już niedługo ruszy sklep internetowy, więc nie trzeba będzie koniecznie przyjeżdżać do Warszawy. Choć i tak będę do tego gorąco namawiać.
Zdjęcia: Harel i materiały prasowe
8 Comments
almaa
Jakie cuda! A to cacko z gorylami chętnie widziałabym u siebie 🙂
harel
Goryle to niestety ciuch zastany przy okazji fotografowania bransoletki :). Ale rzeczywiście świetne.
jag
O mamo, muszę się tam jutro wybrać 🙂
harel
Koniecznie! Będziesz zachwycona.
Edy
bardzo jestem ciekawa, jak tam trafiła ta kolorowa torba ze zdjęcia z gorylami – to tradycyjne kolumbijskie plecionkarstwo plemienia Wayuu! Sama jestem szczęśliwą posiadaczką takiej torby, tylko w bardziej stonowanych kolorach 🙂
A bransoletki z paciorków przypominają wyroby Indian amazońskich.
Wzdycham do pozostałej zawartości sklepu i pozdrawiam z Kolumbii 🙂
Myszki
tak jak w urban outfitters tylko fajniej!
mm
jakie ceny? wyglada uroczo i ciekawie
Szafrańska
Bardzo fajnie rozwiązana aranżacja wnętrza i wykorzystanie elementów. Super pomysły.