Spotkałam się kiedyś z opinią, że prawdziwych mężczyzn już nie ma. Dotyczyła amerykańskich aktorów filmowych i niosła w sobie tęsknotę za Marlonem Brando, Stevem McQueenem czy Jamesem Deanem. Usłyszałam ją w czasach, kiedy Leonardo di Caprio i jemu podobni, choć mocno po trzydziestce, wciąż przypominali chłopców. I natychmiast zaczęłam się zastanawiać, jak to jest z kobietami. Czy da się odnaleźć współczesną Tippi Hedren albo Liz Taylor? Czy młode aktorki do pięćdziesiątki nie starzeją się wcale, a potem trudno rozpoznać ich twarze? Oczywiście gram sobie tutaj stereotypami, bo na upartego każdą opinię można szybciutko obalić. Ale czy nie mam trochę racji? Czy zapatrzenie w młodość nie zagalopowało zbyt daleko? Gdzie są kobiety z krwi i kości?
Nie chodzi mi o figurę czy nawet wiek. Bo metryka jest rzeczą drugorzędną (moda kocha zwłaszcza skrajne przypadki). Chodzi o świadomą kobiecość, O rozmyślne porzucenie czasów nastoletnich, które potrafią nam mącić w głowie jeszcze długo po trzydziestce. To temat trudny do uchwycenia, zwłaszcza że wokół próżno szukać statystycznej kobiety czy statystycznego mężczyzny. Sami o sobie i innych mówimy „dziewczyny” czy „chłopaki”. Łatwiej, mniej zobowiązująco. Jest taki moment, w którym zaczynamy się zastanawiać, czy wypada coś jeszcze nosić, czy może lepiej to porzucić na zawsze (albo do osiemdziesiątki, po której podobno znów wszystko wolno). Z głośną nutą buntu myślimy o naszych ciałach skrępowanych przez mało gustowne garsonki, ale pozbywamy się ulubionego wysłużonego t-shirtu, bo czas stać się prawdziwą kobietą. Taniec świętego Wita zarezerwowany na specjalne okazje też porzucamy. Bo nie chcemy się ośmieszać. Tak jakby stanie się kobietą oznaczało pożegnanie ze wszystkimi nieodpowiedzialnymi przyjemnościami (swoją drogą, czy prawdziwa przyjemność może być odpowiedzialna?), z własnym, wypracowanym chcąc nie chcąc stylem i wreszcie z samą sobą, którą przecież zawsze bardzo lubiłyśmy.
Założę się, że w dzieciństwie większość z nas nie mogła się doczekać, żeby dorosnąć. Przymierzanie ciuchów i butów mamy, malowanie brwi tuszem do rzęs (moja historia – kto by odróżniał jedno od drugiego), odgrywanie scenek przed lustrem – nic tylko zmienić się w kobietę i rządzić światem. A gdy mamy realną możliwość, umykamy w wygodne adidasy, dżinsy, swetry i kurtki identyczne jak w liceum.
Ta refleksja przyszła przy okazji nowej sesji wizerunkowej marki Caterina. Bo mamy tu wreszcie prawdziwą kobietę. A żeby taką się stać, nie trzeba przecież porzucać całego swojego życia czy pakować do śmieci porwanych dżinsów. Nie trzeba czekać na „odpowiedni czas” (bo przecież jeszcze jestem za młoda, jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz). Ile lat może mieć ta modelka? A jaka siła od niej bije? Ubrania świetnie pomagają wejść w rolę, dlaczego by nie spróbować choćby dziś?
Sesja została zrealizowana w nowoczesnych wnętrzach Filharmonii Szczecińskiej, co jeszcze bardziej podkreśla moc projektów. Innowacyjne rozwiązania zmyślnie dialogują z klasyką, której w Caterinie nie może zabraknąć. Transparentne siatki obok „chanelowskich” kostiumów, kwiatowe nadruki stopione z szerokimi pasami, koronka z bawełnianą dzianiną. Perforowana skóra, nieregularnie drukowany len i jedwab, nitka lureksowa – pozornie dają wrażenie chaosu, ale kolekcja jest tradycyjnie przemyślana i kompletna. Tym bardziej, że Caterina to także obuwie i torebki, których produkcja odbywa się we Włoszech. Skórzane, w neutralnych kolorach i uniwersalnych formach będą działać świetnie także z dala od firmowego kontekstu.
Parafrazując tytuł Vadima, Caterina stworzyła kobietę. I przekonała mnie do pewnego eksperymentu. Ale o tym może przy innej okazji.
Zdjęcia: Adam Pluciński
Modelka: Justyna Stolarczyk
Makijaż: Patrycja Dobrzeniecka
Fryzury: Piotr Wasinski
Stylizacja: Marta Kalinowska
Produkcja: VAN DORSEN TALENTS
3 Comments
Andrzej
Myślę, że racji masz sporo. Dążenie do zatrzymania czasu w wieku „najbardziej dla nas korzystnym” zaślepiło niektórych całkiem. Dobrym przykładem jest Renee Zelweger. Piękna kobieta, która niestety chciała wyglądać młodo. Jak dla mnie kobieta, która potrafi starzeć się, jest pogodzona z tym co nieuchronne, nie poprawiająca urody, jest dla mnie o wiele bardziej wartościowa.
joanna
Harel! Ale fajna historia Ci wyszła:) Ach…słowa trafione w sedno sprawy<3
Dodam, że Filharmonia jest obecnie chyba najciekawszym miejscem na mapie Szczecina 😉
pozdrawiam
a.
M-M
cześć ))
co dotyczy zwłoki czasu to absolutny egoistyczny galimatias…. ci ludzkość nie miała by progresywnego rozwoju, i my z Wami w lepszym wariancie, zbierały by gdzieś banany…… i nawet myśleć nie chcę o wariantach gorszych )))