Gdy myślę o trendach, natychmiast włącza mi się mechanizm obronny. I stwierdzam, że istnieją chyba tylko po to, bym mogła je z rozkoszą negować. Swego czasu na blogu pisałam o nich sporo, ale wtedy jeszcze rok dzielił się na sezony, a tego typu informacje nie atakowały nas z każdego możliwego źródła. Obecnie ile źródeł, tyle różnych trendów, każdy „musisz mieć” i każdy za chwilę staje się obciachem. W tym wszystkim nieźle namieszali jeszcze ci, co to „normcore” wcielili w modę, bez próby nawet powierzchownego zrozumienia manifestu K-Hole (ale o tym już pisałam tu, a potem tu, więc nie ciągnę tematu). Jest maj, a mamy już w pełni opanowane tendencje na jesień i zimę 2015/16, wczoraj w Seulu odbył się pierwszy pokaz Resort 2016 (Chanel oczywiście), zanim nadejdzie lato, większość letnich kolekcji wyląduje na przecenach, a w sierpniu zamiast cieszyć się słońcem, będziemy oglądać w najnowszym Vogue’u buty na kożuszku. Nic nowego, nawet nic dziwnego (już). W tym pędzie nagle zmieniłam zdanie. Wpłynęło na mnie kilka rzeczy, o których lada moment tu napiszę. Na razie jednak mam ochotę wskoczyć w coś modnego. Wy też? Oto sześć aktualnych trendów, które nikomu krzywdy nie zrobią. Fotografował nieoceniony Style Stalker.
Fot. Szymon Brzóska – Style Stalker
Najbardziej lubię takie zjawiska, na które jestem już przygotowana. Pisząc o krzywdzie miałam na myśli przede wszystkim nasze portfele, choć podobno sylwetkę też można skrzywdzić (mówią mi co poniektórzy, że ja swoją krzywdzę non stop, ale albo ona jest masochistką, albo jednak nie mają racji – w skrócie – noszę to, co chcę, raz się żyje, polecam Wam również). Widzę coś na zdjęciu i nie muszę tego kupować, wystarczy wyciągnąć z szafy i doprowadzić do porządku.
1. Dżins – ten to nigdy się nie znudzi. Można mnożyć w nieskończoność, podwójny, potrójny, jeśli nie faktura, to chociaż dżinsowy kolor. Nagłówki magazynów krzyczą „Nowy dżins!”. a tak naprawdę stary w niczym nie jest gorszy. Styl nie ma znaczenia. Enerdowski diler, Justin Timberlake z końca poprzedniego stulecia, seksowny nowojorski mundurek Lauryn Hill czy facet z reklamy papierosów – ganz egal.
2. Płaszcz, który oszalał – kupiliście kiedykolwiek coś tylko dlatego, że było piękne? Nie pasowało do niczego w szafie i smętnie sobie wisi od lat na szarym jej końcu. Żadne „dziesięć klasyków, które każda szanująca się kobieta musi mieć”, czyste szaleństwo. Impuls. Jeśli tak, to właśnie teraz jest najlepszy moment, by niesławny ciuch ujrzał światło dzienne. Lansuje się tzw. „statement coat”, czyli charakterystyczny, wyrazisty płaszcz w mocnym kolorze albo (jeszcze lepiej) deseniu. Ale równie dobrze może to być kurtka, kimono czy sukienka. Najpierw złamie nasze poczucie bezpieczeństwa, a potem – o ile to wytrzymamy – będzie już tylko miło.
3. Mała torebka – uroczo niepraktyczna, a jednocześnie zaskakująco pojemna. Kto nie spróbował, ten się nie przekona. Ja kiedyś dostałam takie cudo i leżało grzecznie w pięknym pudełku, opatulone w miękki woreczek, cierpliwie czekając na swoją kolej. Z góry zakładałam, że i tak nie pomieści tego, co mieć przy sobie muszę. I wcale się nie myliłam, ale dzięki niej nauczyłam trudnej sztuki eliminacji niepotrzebnych przedmiotów. Argument z wielkiego świata? Domy mody z prawdziwego zdarzenia kompulsywnie wprowadzają w obieg miniaturowe wersje swoich bestsellerów (w cenach bynajmniej nie wprost proporcjonalnych do ich gabarytów). Wielcy krawcy (czy też ich kaletnicy o drobnych palcach) nie mogą się mylić.
4. Frędzle – swego czasu musiałam je odczepić od butów, bo wprawiane w ruch doprowadzały do szału mojego psa. Teraz nie mogę ich znaleźć (skutki przeprowadzki). Chyba coś potnę, taką mam ochotę na te tańczące, choć mocno wkurzające elementy. Gwarancja, że znajdą się w Twoim posiłku jest stuprocentowa, więc lepiej trzymać je z dala od rękawów. Pięknie korespondują z istnym szałem na lata siedemdziesiąte. Lansowane niepierwszy raz w ostatniej dekadzie, choć tak mocnego nacisku nie było od czasów mody na boho (Kate Moss, Sienna Miller, 2004 i te sprawy…). Poziom obciachu? Dziesięć na dziesięć. Ale przynajmniej jest to obciach zabawny.
5. Vintage – czy to tylko moje wrażenie, czy na dobrych parę sezonów zapomnieliśmy o lumpeksach? Pamiętam, jak w latach dziewięćdziesiątych odczarowywała ich smętny mit Kayah, prezentując na łamach któregoś z nielicznych magazynów o modzie swoje zapierające dech w piersiach łupy z drugiej ręki. Tego, że warto szperać i się nie poddawać, nauczyliśmy się szybko i skutecznie. Ale potem coś poszło nie tak i kurtkę „w stylu vintage” woleliśmy nabyć w Zarze. Czytałam ostatnio wywiad z Chloe Sevigny – odwieczną miłośniczką stylu vintage – podkreślała po raz kolejny, że nie ma nic przyjemniejszego, niż posiadanie rzeczy jedynej w swoim rodzaju, takiej, której nie da się zdobyć jednym kliknięciem bez wychodzenia z domu. Do kreszowych dresów nie wrócę za żadne skarby, choć znam osoby, które prezentują się w nich nad wyraz dobrze.
5. Pary – to nieprawda, że torebki nie wolno dopasowywać do butów. Trzeba tylko pamiętać o jednej zasadzie. Pozwolę sobie zacytować klasyka: „(…) on nie śpiewa tego serio wtedy (…) I to należy zrozumieć. I tutaj wydaje mi się, że panowie po prostu mylnie interpretują. On po prostu śpiewa żartobliwie, ironicznie, ze stosunkiem jakimś takim żartobliwym do tematu i do samego siebie, że on w ten sposób śpiewa”. A zatem, nie dość, że torebkę do butów, to buty do płaszcza, płaszcz do torebki, a torebkę do bluzy. Dowolnie. Byle się nie nudzić.
Zdjęcia: Szymon Brzóska – Style Stalker
7 Comments
Magda
Cudny wpis – wielce inspirujący:). Pamiętam początki szafiarek – wtedy lumpexy były hot i śmiem twierdzić, że to było właśnie takie ekscytujące. Z zapartym tchem śledziłam co tam Wintydż wynalazła. Szperanie w sh działa na mnie nad wyraz kojąco, ostatnio znalazłam bluzkę z cekinami, zupełnie nie w moim stylu (zamierzam z-używać!).
Serdeczności:)
Rebecca Sharp
Tak te czasy były super. Praktycznie można było obserwować na blogach stylizacje, które kosztowały grosze. Teraz już nie ma takich blogów.
Mam teraz wrażenie, że projektanci na siłę wynajdują coś co trzeba naśladować. Tworzą fast fashion. Rzeczy, które za miesiąc dwa będą już out-of-fashion. Po pierwsze jest to nieekologiczne i nieekonomiczne oczywiście z punktu wiedzenia konsumenta.
Tak przy okazji. Pamiętam, że Ty, Harel, założyłaś kiedyś bloga, gdzie wypowiadały się blogerki. Czy on jeszcze istnieje? Możesz podać jego adres.
harel
Hej! To blogofilia.blox.pl. Jeszcze jest w sieci 🙂
Rebecca Sharp
Dziękuję!
Ania
Ja również bardzo często mam mechanizm obronny, który włącza się, wtedy kiedy tylko słyszę, o jakiejś nowej pojawiającej się modzie. Dla mnie jest to zwykłe szastanie pieniędzmi, ponieważ koncerny chcą na nas zarobić to wcisną nam dosłownie wszystko, żebyśmy tylko kupili to co oni chcą nam wcisnąć.
Ewa
Mnie może trendy też nie zawsze leżą. Chociaż jeśli są ładne i nie muszę zbyt wiele kupowac nowego, to się w nie wbijam, owszem. Ale najbardziej nie lubię trendów na noszenie czegoś drogiego, z gigantycznym logo. Po prostu nie lubię bezsensownego wydawania pieniędzy na to czy na tamto. Generalnie na przykład moda na rurki mi pasowała. Ale powracający trend na dzwony to już zdecydowanie nie mój typ. Po prostu czerpię z trendów to, w czym byloby mi dobrze.
Krzysztof
wietnie piszesz 🙂 Rowniez chcialbym mieć taki talent do pisania jak Ty 🙂 Naprawdę 🙂 Przeciez to bardzo przydatna umiejetnosc, slowa mają moc, chyba kazdy przyzna mi racje 🙂 A jeśli nie to na pewno kazdy się o tym kiedys przekona 🙂 1. Ale jedno to Ci muszę przyznac, naprawdę posiadasz wielki talent do pisania, mam nadzieje, ze z czasem coraz więcej będziesz pisac :p Pozdrawiam 🙂