Bardzo lubię te momenty, gdy zupełnym przypadkiem wpadam na świetną nową markę, najlepiej niepodobną do żadnej innej. Bez umawiania się, internetowych poszukiwań czy, nie daj Boże, Facebooka. Po prostu spotykamy się w środku miasta i jest chemia. Tak było z projektem Mapaya.
Przyszłam oglądać kolekcje na kolejny sezon, a zatrzymałam się przy gościnnym stoisku pewnej tajemniczej marki. Będę za to wysyłać podziękowania showroomowi Aliganza do końca roku. Owszem, sporo jesiennych i zimowych kolekcji polskich marek znajdzie tu jeszcze miejsce w odpowiednim czasie. Na razie jednak powrócę wspomnieniami do szafy mamy, sklepów indyjskich i dalekich podróży. Bo tak na mnie zadziałała rzeczona.
Nazwa Mapaya to zbitka słowna – wiąże mango i papaję, ulubione owoce Martyny Wilde i Kasi Cery, założycielek marki. Pierwsza z nich mieszka w Krakowie, przez długi czas zajmowała się teorią i praktyką mody (teorię ukończyła na Uniwersytecie Jagiellońskim, praktykę uprawiała na własną rękę), a teraz uczy jogi. Druga od piątego roku życia jest w drodze. Po raz pierwszy ruszyła w nieznane w wieku pięciu lat, gdy postanowiła samodzielnie wrócić do domu. Potem był Egipt, Australia, Malezja i Malediwy. Jakiś czas temu Kasia osiadła na stałe na wyspie Koh Samui w Tajlandii. I ma więcej niż siedem lat, bo w międzyczasie ukończyła Szkołę Artystycznego Projektowania Ubioru w Krakowie oraz fotografię na poznańskiej ASP. Pracuje jako instruktorka nurkowania.
Duch podróży obydwie mają we krwi. Świetnie je rozumiem, bo choć to podobno obciachowe i niemodne, wciąż mam sentyment do ubrań z etnicznym sznytem, takich, jakie swego czasu można było znaleźć w India Shopach, ale też na najwyższej półce szafy w moim rodzinnym domu. Przywożone z dalekich krajów, w egzotyczne, pobudzające wyobraźnię wzory. Tuniki, sukienki, spódnice, chusty – noszone do rzeczy całkiem zwyczajnych świetnie dostosowywały się do kontekstu. Pośród rzeczy dobrze znanych, wręcz opatrzonych, taki powiew świeżości zyskuje nową wartość. To nie tylko pamiątka z wakacji, to skarb – niepowtarzalny, noszący w sobie nieznaną kulturę i tradycję.
Mapaya to lokalny pomysł realizowany globalnie – mówią dziewczyny. Ubrania są szyte w niewielkich manufakturach rozmieszczonych w różnych zakątkach świata: w Malezji, Indiach, Indonezji, Tajlandii, a także w Polsce). Wzory powstają we współpracy z lokalnymi projektantami, przy wykorzystaniu najróżniejszych technik farbowania (m.in. tie dye czy shibori). Wierzymy, że moda powinna uszczęśliwiać, a nie krzywdzić, dlatego jesteśmy wierne ideologii Fair Trade (…). Za każdą sukienką czy szalikiem stoi historia i osoba, która wykonała dane ubranie dzięki wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie.
Choć opisywana mieszanka kultur, nawiązań i deseni mogłaby przyprawić o zawrót głowy, kolory są dobrane tak, by uniknąć przesytu. Czernie, biele, stonowane beże, brązy, wszystko naturalne i przyjemne dla oka. Ideę dopełnia unikatowa ręcznie robiona biżuteria oraz… pokrowce na maty do jogi. Markę można znaleźć nie tylko w internecie. Stacjonarne miejsca spotkań (zwane showroomami) Mapaya otworzyła w Krakowie (Kraszewskiego 27/1) oraz w Warszawie (Plac Konstytucji 5/72b, wejście od Koszykowej).
Zdjęcia: Mapaya
6 Comments
Jag
Harel, to jest genialne. Te ubrania przypominają mi złote czasy sklepów indyjskich, w szczególności bluzka z drugiego zdjęcia. Natomiast trzeci look od dołu – WOW! Fantastyczne połącznie wzorów. I z tego co widze na stronie – ceny całkiem przyzwoite 🙂
Aliganza
My też kochamy Mapaya! 🙂
harel
A ja Was kocham, bo to dzięki Wam ją odkryłam 🙂
harel
Otóż to! Zobacz sobie na stronie, jest jeszcze więcej świetnych rzeczy 🙂
Lulu
Okropne, jak piżamy!
El
Chyba wpadnę na Kraszewskiego, bo mam blisko:) A przy okazji, chyba powinno być Malezji, Indonezji, ale może ja się mylę… Serdeczności!