Jako fanka absolutna definicji konia zamieszczonej w pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej ubolewam, że z czasem aż tak się skomplikowała. Pasowałaby bowiem do konia uproszczonego, który kilka tygodni temu obchodził swoje pierwsze urodziny. O kim mowa? O Pogo Pony. I dlaczego „kim”, nie „czym”? Bo Pogo to koń spersonifikowany (nie mylić z personalizacją, szanowne „fashionistki”, choć to też możliwe). Stworzyła go Agnieszka Pogorzelska, stylistka z trzynastoletnim doświadczeniem, poszukująca nowych ścieżek dla swojej ogromnej wrażliwości na piękno. W sierpniu zeszłego roku powstał koń numer jeden. I zawojował świat szybciej, niż autorka mogłaby przypuszczać.
Ponieważ w przypadku Pogo Pony rzeczywiście „każdy widzi”, chciałabym się skupić na tym, czego nie dostrzeżemy gołym okiem. Na przykład na sercu. Każdy egzemplarz ma w środku złote serduszko. Nie polecam szukać go na własną rękę, należy zaufać – tak jak w przypadku każdego żywego stworzenia wyposażonego przez naturę w układ krwionośny. Co ciekawe, swoim sercem koń zdobywa nasze w mig, bez względu na to, czy mamy lat dziesięć, czy cztery razy dziesięć. Poważne kobiety wariują na jego punkcie, przyczepiają do torebek albo noszą na szyi. Dzieci chcą przytulać i oglądać ze wszystkich stron. Bo każdy koń to osobna historia. Inspirująca postać lub cała opowieść. Ręcznie naszywane zdobienia stanowią jej ukoronowanie albo punkt wyjścia – jak kto woli. Kwiaty japońskiej wiśni, oskarowa kreacja Kate Blanchett, najświeższe kolekcje z wybiegów, subkultury, odcienie planet na bezchmurnym niebie – pretekst do stworzenia nowego konia Agnieszka znajdzie wszędzie.
Praca nad każdą sztuką to wiele godzin naszywania i haftowania. Koraliki, materiałowe kwiaty i liście, kamienie, ćwieki, dżety muszą zostać przytwierdzone perfekcyjnie, z najwyższą ostrożnością, by nie naruszyć naciągniętej kanwy tzw. konia wyjściowego. Kształt czworonożnego (czy może „czterokopytnego”) przyjaciela powstał w wyobraźni autorki pewnego marcowego dnia spędzanego w Chinach. Według chińskiego kalendarza urodziła się ona w Roku Konia, co – jak sama twierdzi – w całej tej historii nie może być przypadkiem. Pogo Pony ciągnie do Chin oraz w inne strony świata, podróże umożliwia mu platforma Etsy, za pośrednictwem której można było go kupić już we wrześniu zeszłego roku. Wkrótce jednak otwiera się osobny sklep, w końcu koń na to zasługuje.
Czym jest Pogo Pony? Breloczkiem? Zawieszką? Wisiorem? A może zabawką? Tak naprawdę może być wszystkim, czego sobie tylko zażyczymy. Niech wyobraźnia podpowie. W końcu każdy dorosły w głębi duszy jest dzieckiem, czyż nie?
Zdjęcia: Pogo Pony
7 Comments
Ann
świetne są!
elf
Zdjęcia są najpiękniejsze!!!! Koniki cudne też, ale to zdjęcia mnie najbardziej zachwyciły:)
harel
Tak! Zdjęcia Agnieszki podziwiałam jeszcze na jej poprzednim blogu, bez konia, ale równie pięknym.
Joanna
Prawie 300 złotych za takie… „coś”. Fajny gadget, ale w żadnym razie niewart swojej ceny. Jeśli ktoś ku uciesze wydaje tyle pieniędzy na infantylne „dodatki”, powinien zastanowić się nad swoim stosunkiem do życia i świata… może zamiast pustej konsumpcji lepiej zrobić coś dla drugiego człowieka?
harel
To „coś” jest ręcznie wykonane, mamy wolny rynek, więc cena jak najbardziej na miejscu. To „coś” jest tworzone przez osobę, która tym „czymś” zarabia na życie. Ja chylę czoła za pomysł. Myślę, że wydawanie pieniędzy na ciuchy czy dodatki nie koliduje z przeznaczaniem środków na wyższe cele (sama jestem tego świetnym przykładem, choć nie krzyczę o swoich działaniach, bo to moja sprawa). Nie oceniałabym zbyt pochopnie stosunku do życia i świata na podstawie zawartości szafy. I jeśli już jesteśmy w temacie zakupów, znacznie lepiej jest kupić rzecz wyprodukowaną lokalnie (niekoniecznie konia, może być coś praktyczniejszego) niż wydać tę samą kwotę na ciuch z sieciówki o niewiadomym pochodzeniu.
Joanna
Droga Harel, mój wpis był w 100% subiektywny – więc emocje, jakie przebijają z Twojego komentarza, nieco mnie dziwią. Mam prawo uważać, że konik ze szmatek za 300 zł to zbytek. Nie potępiam osoby, która te „wytwory” produkuje – zaprojektowała i wykonała daną rzecz i ma prawo żądać za nią, ile chce, nawet 1000PLN, o ile oczywiście znajdzie nabywców. Zgadzam się całkowicie, że mamy wolny rynek, tym bardziej nie włączałabym tu kwestii ręcznego wykonania. Jest konik – jest chętny na konika – zgadza się wydać określone pieniądze – dochodzi do sprzedaży. Na tym mniej więcej działa, a kwestie estetyki czy ręcznego wykonania zostawmy na boku (już słyszę te pomruki niezadowolenia twórców rękodzielniczych – wszak oni „tymi rękami” wykonują, dlatego drogo musi być i kropka). O gustach też nie ma co dyskutować, choć tak jak powiedziałam – konik nieco infantylnością zajeżdża (nomen omen). Dla mnie jednak konik ten jest symbolem naszego zaczadzonego komercją społeczeństwa – posiadanie tej rzeczy nie wpisuje się moim zdaniem w szlachetną ideę slow fashion, którą słusznie próbują promować niektórzy przedstawiciele blogosfery. To rzecz tymczasowa, która opatrzy się po sezonie, bo też ile czasu może paradować z przypiętym do torebki konikiem kobieta – dajmy na to – po trzydziestce. Dla mnie to niepraktyczny kurzołap (bo biżuterią bym tego nie nazwała) albo – jak chciał poeta – „fraszka, igraszka, zabawka blasza… szmaciana”. Jeśli mówię, że konik niewart jest swojej ceny, to mam na myśli tylko to, że za 300 zł można kupić fantastyczne dodatki, a nawet części garderoby, które jednocześnie będą ponadczasowe, trwałe i klasyczne, jak również to, że kwota ta stanowi w niektórych rodzinach dużą część miesięcznego budżetu. Ale kto chce, niech wydaje pieniądze na „jednorazowego użytku” konika. I mówię to bez cienia zjadliwości 🙂
harel
No cóż, take ryzyko dialogowania na piśmie, że emocji wydaje się być więcej niż w rzeczywistości :). Nie mogę się z Tobą nie zgodzić. Koń jest zbytkiem, jak większość rzeczy proponowanych codziennie w modzie. Nie mieszałybym go jednak do komercji, o której piszesz. Za moment premiera kolekcji Balmain dla H&M – i to, co będzie się w związku z tym działo, zdecydowanie lepiej pasuje do Twojego (swietnie zreszta ukutego) określenia. Uważam, że koń ma zdecydowanie mniejszą szkodliwość społeczną ;).