Jesienno zimowych zaległości ciąg dalszy. Nie mogłam sobie odmówić napisania o tej kolekcji. Po prostu nie mogłam. Po pierwsze Anna Pitchouguina należy do tych projektantów, których rozwój śledzę z zapartym tchem. Po drugie dziewczęcość i eteryczność projektów urzekły mnie od pierwszego wejrzenia niemal rok temu. Tak, rok temu, bo Pitchouguina to marka działająca zgodnie ze światowym kalendarzem pokazowym, że tak się wyrażę. I to nie od dziś. Z jednej strony to powinno być oczywiste. Z drugiej niestety wciąż nie jest, ale o tym może przy innej okazji. Anna Pitchouguina co pół roku raczy publiczność nową historią. Potrafi wydobyć piękno nawet z najbardziej banalnych tematów. Bo ile można ogrywać swego rodzaju naiwność, lekkość i sentymentalność bez popadania zarówno w przesadę jak i znudzenie? Ona nie ma z tym najmniejszego problemu.
Przewrotne podejście do oczywistości. Jeśli len, to zmieszany z wełną, o suto marszczonej nieregularnej fakturze. Jeśli żakard, to bardziej niż na bogato, w formie patchworku, okraszony haftem. Solidny sweter z gotowanej wełny przejmuje motyw haftu, temat przewodni całej jesiennej kolekcji: delikatną dłoń zatrzymaną w miękkim geście. Kolory krzyczą do siebie, ale – choć niektóre mało jesienne – idealnie uzupełniają. I zwykle przynależą do konkretnych materiałów. Na przykład kanarkowy żółty to wspomniana mieszanka lnu i wełny. Kobalt – wełna w maleńkie kropki. Ciemny granat – mięsista wełna garniturowa. Mieszanki żakardowe występują z dwóch opcjach, zwłaszcza jedna, przywodząca na myśl wzór niedookreślonego egzotycznego zwierzęcia (ni to zebra, ni tygrys), łącząca w sobie niebieski i zielony stanowi genialną klamrę spinającą wszystkie elementy kolekcji.
Pitchouguina uwielbia detale w życiu, fascynację tę przenosi, rzecz jasna, na swoje prace. Pęknięcia, marszczenia, warstwy, obecność obowiązkowa zmyślnie ukrytych suwaków, powielany motyw zygzaków czy zmiękczonych falujących linii. No i dobór wspomnianych wcześniej materiałów. Nie da się pozostać obojętnym, ba, nawet ciężko dopatrzeć się jakichkolwiek słabych stron tego sezonu. Być może, skoro ich nie widać, nie należy uparcie szukać?
Wiosna i lato już dawno przygotowane, tu pojawią się w odpowiednim momencie. Napiszę tylko, że jestem znów pod wrażeniem. I naprawdę jak tak dalej pójdzie, moje teksty o projektantce będą wciąż takie same: pełne zachwytu i entuzjazmu. Ale czy to źle?
Fot. Emma Pilkington
Stylizacja: Marina de Magalhaes
Makijaż i włosy: Virginia Bertolani