Mam jedną, jedyną rzecz, która niezmiennie od kilkunastu lat zwraca uwagę zarówno moich znajomych, jak i nieznajomych. Bez względu na to, czy ktoś się ciuchami interesuje, czy nie, musi o nią zapytać. Cóż to takiego? Zwyczajna, wydawałoby się, wojskowa kurtka. Przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy, jaki skarb mam w szafie. Kiedyś potrzebowałam czegoś ciepłego na zimę i wybór padł na parkę z ocieplaną podpinką. Dopiero kilka lat później, gdy ktoś zapytał mnie, czy to oryginalna M 65, rozpoczęłam prywatne śledztwo.
Należy zacząć od tego, że M 65 to cały system umundurowania. Powstał w 1965 roku jako ulepszenie systemu poprzedniego (M 51) i utrzymał się niezwykle długo, bo aż do roku 2009. Skupię się na jego podstawowych elementach, czyli dwóch kurtkach. Pierwsza to klasyczna „em sześćdziesiątka piątka” – krótka kurtka z nakładanymi kieszeniami i stójką (w której kryje się kaptur). Druga to tak zwany „rybi ogon”, czyli parka z charakterystycznym dłuższym tyłem. Obydwa modele zostały zaprojektowane przez amerykańską firmę Alpha Industries. Wykonane są z niezwykle wytrzymałej tkaniny NYCO, składającej się z mieszanki bawełny i nylonu. Splot typu Oxford, a także impregnacja chronią przed wilgocią. Jednak jako kilkunastoletnia użytkowniczka parki muszę ostrzec, że po kilku praniach wodoodporne właściwości zanikają. Ale i tak spore wrażenie robi fakt, że technologia opracowana w latach sześćdziesiątych jeszcze się nie zestarzała. Przynajmniej jeśli chodzi o potrzeby przeciętnego śmiertelnika.
Podpinka wykonana jest z nylonu wypełnionego poliestrową watą. Choć brzmi to mało zachęcająco, do właściwości higrotermicznych nie można się przyczepić. W naszych polskich warunkach zimowych sprawdza się idealnie. Dodatkowym elementem jest dopinany kaptur (choć stanowi część parki, pasuje także do krótkiej kurtki) z syntetycznym białym futerkiem. Jego uroda pozostawia wiele do życzenia, ale wystarczy poczekać na pierwszą śnieżycę, by docenić ten projekt. Co ciekawe, pierwsze kaptury obszywane były futrem z wilka. W brzeg kaptura wpuszczony jest drut, który pozwala na dowolne formowanie – w zależności od pogody.
Choć w późniejszych latach M 65 produkowane były przez różne firmy, niezwykle rzadko na metce umieszczone jest logo. Jeśli bardzo nam zależy na odszyfrowaniu pochodzenia, możemy sprawdzić to po numerze znajdującym się na metce. Numer jednocześnie stanowi o oryginalności, ponieważ – jak to w naszych czasach bywa – wraz z wzrostem popularności tych modeli, zaczęły pojawiać się podróbki. Pełnowartościowa M 65 powinna być kontraktowa, czyli pochodząca z produkcji dla armii USA. Nie jest istotne, w jakim kraju została wyprodukowana. Ponieważ kontrakt dokładnie określał normy, które musiały być spełnione w trakcie tworzenia, bez względu na pochodzenie, modele nie różnią się między sobą.
Z pola walki na ulice M65 przedostała się przede wszystkim dzięki subkulturze modsów pod koniec lat siedemdziesiątych. Upodobali sobie jedną i drugą wersję i często przekornie zestawiali je z garniturami. Paradę zielonych kurtek obejrzymy w filmie „Quadrophenia” Franca Roddama – jednym z najlepiej oddających klimat wspomnianej subkultury. Jednak najbardziej znaną rolą filmową kurtki M 65 jest występ w „Taksówkarzu” Martina Scorsese na plecach samego Roberta De Niro. Nosił ją także Sylvester Stalone jako John Rambo, a także Arnold Schwarzenerger w „Terminatorze”. W zielonej parce występuje także Harrison Ford w hicie wszelkich świąt, filmie „Ścigany”.
Kolejny szczyt popularności M 65 przypada na końcówkę lat osiemdziesiątych i sporą część pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, co łączy się mocno z wejściem kultury grunge. Pamiętam taki polski młodzieżowy zestaw obowiązkowy mniej więcej z 1993 roku. Parka, martensy, peruwiańska czapka we wzorki i plecak typu „kostka”.
Kilka lat temu, dzięki rozwijającym się blogom z modą uliczną mogliśmy obserwować wielki powrót mody na odzież wojskową. To trochę zabawne, że przypadkowo sfotografowany człowiek w kurtce M 65 wzbudza narastającą chęć posiadania własnego egzemplarza. Od zwyczajnych przechodniów po ludzi mody – ze znalezieniem codziennej interpretacji tego zielonego skarbu nie ma najmniejszego problemu. Świeże spojrzenie na M 65 co sezon odnajdujemy też na wybiegach. Ptaszki z Nowego Jorku ćwierkają, że pojawiły się w jesiennych kolekcjach 2016, m.in. Rag & Bone i 3.1 Phillip Lim. Pokazy trwają, to z pewnością nie koniec. Projektanckie wersje mają oczywiście swoją autorską formę, a co za tym idzie, cenę. Dla oszczędnych zawsze znajdzie się opcja ekonomiczna w sieciówkach. Ja jednak pozostaję przy oryginałach ze sklepów wojskowych. Wiem, że posłużą mi przynajmniej kilkanaście lat. A czy wyjdą przez ten czas z mody, czy nie, nie ma dla mnie znaczenia. Pierwsze miejsce na mojej wiosennej liście zakupów? Klasyczna M 65, oczywiście! Parka potrzebuje towarzystwa.
P.S. Dziś tylko jedno zdjęcie. Za to tutaj znajdziecie ich aż nadto.
P.S.2. Tekst powstał w 2013 roku dla magazynu Qelement. Zaktualizowałam tylko informacje o najnowszych pokazach.
2 Comments
Paper Lookbook
Idealnie do Ciebie pasuje ta parka! 🙂
Mi najbardziej podobal sie w parce Denzel Washington w filmie Book of Eli 😉 tylko to byla chyba wczesniejsza jej wersja 🙂
Joanna
Echh, wspomnienia… 🙂 nosiłam z upodobaniem, mimo że przy moim drobnym wzroście nawet XS była na mnie sporo za duża – „rybi ogon” sięgał mi do prawie do pół łydki. Za czasów mojej harcerskiej aktywności, czyli właśnie w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych parki „z rybim ogonem” były wśród wielu harcerek w moim otoczeniu dodatkowym, nieformalnym elementem umundurowania i dodawały sznytu. Przyznaję, że było to odzienie niezwykle praktyczne – ciepłe, a w kieszeniach mieściło się prawie wszystko 🙂
Dlatego też mam do tego fasonu ogromny sentyment. Sprawiłabym sobie kolejny oryginalny egzemplarz, gdyby nie to, że po latach stwierdzam, że wyglądałabym pokracznie…