Tetris. Nigdy jej nie zapomnę. Na szarym ekranie obracały się czarne figury, a w decydującej chwili bateria potrafiła znienacka i wbrew fizyce odmówić posłuszeństwa. Moja rodzina zaopatrzona była w dwie identyczne gry kupione podczas wakacji nad Wigrami na rosyjskim bazarze w Suwałkach (z tego samego źródła pochodził słynny wilk łapiący jajka do koszyczka oraz iście minimalistyczne wyścigi samochodowe). Żadna tam kontemplacja przyrody czy zachodów słońca nad jeziorem. Od rana do wieczora potrafiłyśmy z siostrą wpatrywać się w ekranik i ekscytować każdą kolejną coraz szybszą rundą. To był początek lat dziewięćdziesiątych. Gra powstała w 1984, a rok wcześniej urodził się… Michał Szulc. Przypadek? Nie sądzę. Tym bardziej, że wraz z wiosną i latem projektant sentymentalnie przenosi się w czasie i przekłada Tetris na… język mody. Tak, brzmi nieprawdopodobnie, a jednak udało się doskonale. Aby zbyt dosłownym nie być, za to przewrotnym jak najbardziej, Michał odwraca kolejność liter. Nie był pierwszy, „Sirtet” to również gra, bardzo podobna do oryginalnej, tytułem próbująca zapewne ominąć oskarżenia o plagiat. Nieważne. Co zabawne, sam projektant w informacji prasowej dał w nawiasie podpowiedź, jak czytać tytuł (czyt. wspak). Niestety, gdzie nie spojrzę, „sirtet” zyskało nowe znaczenie, jeden portal za drugim powtarza, że słowo to oznacza… „wspak”. Naprawdę! Ciekawe, w jakim języku. Ponieważ uwielbiam łamigłówki, jakie co sezon Szulc serwuje, z prawdziwą przyjemnością odkryłam prawdziwy sens. No nic, nie będę się pastwić nad pokoleniem „kopiuj – wklej”, chętniej powspominam pokolenie Tetris.
Wszystko było pierwsze. Pierwszy zegarek z melodyjką. Pierwsze legginsy z lycry, pierwsza wojskowa kurtka i pierwsze podróby Conversów (nie będę udawać, że nosiłam oryginalne, na bazarze można było je kupić za… pięćdziesiąt tysięcy złotych). Inspiracji odzieżowych poszukiwało się w teledyskach i serialach. A ciuchów zazdrościło „najfajniejszej dziewczynie w klasie”, która miała ciotkę w Ameryce. Nawet wpatrywanie się w ekran gry miało inny wymiar, bo wszyscy pozostawaliśmy w kontakcie. Rozmowy telefoniczne ciągnęły się godzinami, a zaczynały moment po powrocie ze szkoły (w końcu po drodze tyle się wydarzyło!). Tak, zdecydowanie mam sentyment do tamtego czasu i ogromnie było miło odkryć, że nie jestem osamotniona.
„Sirtet” od pierwszego elementu przenosi w czasie. Jasny prochowiec z wielkimi kieszeniami. Gdyby odrzeć go z kilku współczesnych rozwiązań, spokojnie mógłby zawisnąć w salonie Cory na Terespolskiej. Patchworkowa mini spódnica. To najbardziej literalne nawiązanie do gry, połączone kwadraty tworzące takie figury, jakie tylko wyobraźnia zdoła nam podpowiedzieć. Jest i Składnica Harcerska. Mundurowe wełny i gabardyny pochodzą z polskich tkalni – tych samych, które odpowiadają za umundurowanie naszego wojska. Odkryte ramiona i brzuchy to już druga połowa i końcówka fantastycznej dekady. Mocne kobiece sylwetki zwiastowały rosnącą siłę (Girl Power?) i kolejny krok w emancypacji (trudno uwierzyć, jak zacofany jest ten świat, przecież to były lata dziewięćdziesiąte!). Męskie koszule i garniturowe wariacje Michał Szulc przeplata z motywem garsonki, która chyba nigdy do atrakcyjnych nie należała. To swego rodzaju hołd dla wszystkich nauczycielek, które w tym uniformie odnajdywały poczucie bezpieczeństwa. Bywają też momenty całkiem zabawne. Dwieście procent kiczu, trzy charakterystyczne sylwetki inspirowane postaciami Pameli Anderson, Britney Spears oraz Kelly Taylor (granej przez Jennie Garth bohaterki „Beverly Hills 90210”, absolutnie kultowego dzieła serialowego mistrza, Aarona Spellinga – tak, ojca Tori Spelling) wywołały wśród publiczności skrajne reakcje: od brwi w okolicach sufitu po szczery głośny śmiech. Kto jak kto, ale akurat Michał Szulc może sobie na takie żarty pozwolić.
Jest geometrycznie, być musi przecież. Linie proste przecinają sylwetki wzdłuż i wszerz, a każdą można dowolnie obracać – tak, by jak najlepiej wpasowała się w całość. Spostrzec można – jak zwykle zresztą – motywy z kolekcji minionych. Klapy kieszeni, charakterystyczną „kieszonkę na ołówki” przywodzącą na myśl wnętrza podstawówkowych piórników, różnego rodzaju panele (lub ich widoczny brak, podkreślany nagością skóry). I oczywiście rząd płaszczy. Bo Szulc płaszcze najwyraźniej kocha miłością równie mocną co same lata dziewięćdziesiąte. Bierze na warsztat klasyczną formę i kombinuje, co tym razem dodać od siebie (fantastyczny detal – czerwona podszewka obecna nie tylko w czerwonych modelach). Wyjątkowo nie występuje żaden charakterystyczny deseń (prócz kiczowatych srebrnych esów floresów na wściekle niebieskim tle – bierzemy je w nawias i nie traktujemy zbyt poważnie). A więc znów ukłon w stronę tetrisowych jednokolorowych bloków.
Zacieśnia się też związek z obuwniczą marką Wojas. Tym razem na potrzeby „Sirtet” powstały dwa modele butów: sandały i kozaki za kolano, wykonane ze skóry. Te pierwsze już niebawem trafią do sprzedaży.
Fot. Marek Makowski
Stylizacja: Marcela Stańczyk
Makijaż: Sephora
Włosy: La Biosthetique Paris
Okulary: JOOP, Menrad
Buty: Wojas
Biżuteria: Anna Orska
P.S. A dla zainteresowanych historia opisywanej gry.
P.S.2. Poniżej świeżutka sesja wizerunkowa w obiektywie Adama Plucińskiego. Maksymalne uproszczenie. I o to chodzi!
Fot. Adam Pluciński
Koncept artystyczny: Joanna Skiba
Kreacja i stylizacja: Marcela Stańczyk
Modelka: Roksana
Fryzury: Emil Zed
Makijaż: Agata Kalbarczyk
Asystent fotografa: Filip Zwierzchowski