Marka dla mnie kultowa. I to znacznie dłużej niż w ostatnich latach, obejmujących hurtową produkcję bluz z haftowanym tygrysem czy przystępniejszych cenowo zegarków z tegoż wizerunkiem. Kenzo to moje ukochane perfumy. Kenzo to bajecznie kolorowe paryskie butiki dekadę temu. Kenzo to zdjęcia wycinane z francuskiego Elle w latach dziewięćdziesiątych. Kenzo to mój strój w sesji dla In Style (tak, tak, pozowałam Zuzie Krajewskiej i Bartkowi Wieczorkowi, ale było to dawno i utwierdziło mnie w przekonaniu, że wolę pisanie niż zalotne spoglądanie w obiektyw). I wreszcie Kenzo to pierwszy wpis (czy raczej pierwszy znak życia) na tym blogu. Czy mogę więc zareagować jakkolwiek inaczej niż entuzjastycznie na wieści, że oto Kenzo nawiązuje króciutką, lecz jakże owocną współpracę z H&M? Nawet jeśli pierwsze zdjęcia zapowiadające kolekcję nie były zbyt zachęcające i raczej odstraszały tygrysimi obcisłymi kompletami czy sztucznym cukierkowo różowym kożuszkiem, gdzieś w sercu tliła się nadzieja, że to nie może być wszystko. Okazuje się, że owszem, to był mało przekonujący początek, lecz ciąg dalszy narysował się w znacznie bardziej pozytywnych barwach.
Odrobina historii. Zanim marka postanowiła się odmłodzić i sięgnąć do kieszeni… rodziców rozkochanej w zielonych bluzach młodzieży, celowała w dojrzalszą klientelę, a słynęła z romantycznych kwiatowych deseni oraz inspirowanych folklorem całego świata dzianin. Przez ponad trzydzieści lat nad wszystkim czuwał jej założyciel, Kenzo Takada – zwany pierwszym Japończykiem, który zawojował Paryż. Zamiast iść w stronę modnej, choć trudnej jednocześnie awangardy, postanowił zaskoczyć wizją lekką i przyjemną, biorąc na warsztat motywy hippisowskie. Był rok 1970, więc nie mógł tego lepiej wykombinować. W początkach swojej kariery wykorzystywał sporo surowców z drugiej ręki, które kupował na bazarach i pchlich targach. Bardzo szybko otworzył butik Jungle Jap (była to też pierwsza nazwa jego marki), a ten równie szybko stał się miejscem kultowym. Kto ma szczęście, nawet dziś może znaleźć ubrania vintage z jego metką. Ja wciąż poszukuję, aczkolwiek tu wspomnę, że już jedną kurtkę Kenzo z dawnych czasów ustrzeliłam.
Projekty Takady były ukształtowane przez jego liczne podróże, co nie zmieniło się w historii marki ani przez chwilę. Wzory i połączenia kolorystyczne zapożyczane z najróżniejszych kultur, multum warstw, faktur i nieoczywistych sylwetek – a w pakiecie miłość do kwiatów. W 1993 roku projektant sprzedał markę koncernowi LVMH, a w 1999 roku zaprezentował ostatnią swoją kolekcję. Jeszcze w latach osiemdziesiątych kolekcji damskiej zaczęły towarzyszyć męska oraz dziecięca, lata dziewięćdziesiąte z kolei to czas kultowych perfum. Pierwszy zapach powstał kilkanaście lat wcześniej, jeszcze dla Jungle Jap, a nosił nazwę… „King Kong”, lecz dopiero „Kenzo for women” z 1988 roku zawojowało świat. Lekko spłaszczona okrągła butelka w żłobione liście z zakrętką w kształcie kwiatu pojawiła się jeszcze dwa razy: rok później, przy „Ca Sent Beau” oraz w 1997 przy „Le Monde est Beau” (tych ostatnich używam do dziś). Tempo zmian na początku dwudziestego pierwszego wieku zepchnęło ubrania Kenzo z piedestału, na szczęście z odsieczą przybył Antonio Marras, który projektował dla marki od 2003 roku. Osiadł w romantycznej i nieco bajkowej estetyce, pozostając w ogromnym szacunku dla dotychczasowych dokonań swoich poprzedników.
A potem, w 2011 roku stanowisko dyrektorów kreatywnych marki objęli założyciele Opening Ceremony, Humberto Leon i Carol Lim. Na miejsce nostalgicznych klimatów wskoczył krzykliwy sport, a romantyzm ustąpił miejsca nowoczesności. To było równie dobre, choć stanowiło spore wyzwanie dla naszych przyzwyczajeń i wypracowanej przez lata wizji marki. Podczas gdy stałe klientki nie kryły rozczarowania, pojawiła się ogromna grupa nowych fanów. Odkurzanie nie skończyło się na samych projektach, generalny remont przeszły także butiki sieci, a drugą kolekcję duetu okrzyknięto jedną z najgorętszych w sezonie jesień/zima 2012. Co za tym idzie, najbardziej podrabianą, bo to za jej sprawą wyszyły na świat wspomniane wcześniej haftowane bluzy.
Dobra passa trwa do dziś. Zamiast liftingu – gruntowna metamorfoza. Jakimś jednak cudem Kenzo wciąż zachowuje charakter, dopasowując się do naszych czasów. Cieszy ogromnie, że w kolekcji przygotowanej dla H&M pojawia się sporo nawiązań do minionych dekad. Ukłony tu zarówno w stronę ojca założyciela, jak i Marrasa czy Gillesa Rosiera. Gdyby doba miała więcej godzin, z przyjemnością zabawiłabym się w wyszukiwanie konkretnych cech wspólnych, tymczasem musi wystarczyć zapewnienie osoby, która estetykę Kenzo kocha od ponad dwudziestu lat.
Kolekcja Kenzo x H&M trafi do sklepów 3 listopada. W Polsce będzie dostępna w Warszawie w sklepie przy Marszałkowskiej oraz w Krakowie w Galerii Krakowskiej oraz w sklepie internetowym. Rozkładamy namiot czy idziemy na polowanie po sklepach vintage?
Zdjęcia: H&M
Pisząc tekst korzystałam z następujących źródeł: Fragrantica oraz „Fashion 150 Years” Charlotte Seeling.
1 Comment
ela_kijowska@poczta.onet.pl
RacZej Allegro…