Kto chodził na wagary do sklepów papierniczych, z podróży przywoził kolejne notesy, a swoje największe skarby trzymał w piórniku? Gdybym mając lat osiem chciała się dowiedzieć, co to jest fetyszyzm, zdecydowanie najlepiej byłoby mi to wyjaśnić na podstawie mojej fascynacji papierem. Karteczki, naklejki, zeszyty, równo zatemperowane kredki, pachnące gumki do ścierania i oczywiście chińskie pióro wieczne – element obowiązkowy. Potem pojawiły się włoskie zeszyty w kwiatki (Pigna, o ile mnie pamięć nie myli), segregatory z kolorowymi wkładami (układało się je tęczowo, żadnych przypadków), tzw. „pióra kulkowe” (potworna obraza dla stalówki) i barwne cienkopisy. Jeszcze na studiach prowadziłam taki segregator i, choć zwyczaje zmieniły się diametralnie w ciągu ostatniej dekady, ja wciąż wolę notatki analogowe (możecie nie wierzyć, ale niektóre teksty na blog mają swoją pierwotną wersję w zeszycie, zapisane piórem wiecznym, rzecz jasna). Choć tematem przewodnim moich najróżniejszych wycieczek jest moda (oprócz odpoczynku) – od obserwacji stylów ulicznych, wystawy w muzeach po… no cóż… drobne zakupy – to jeśli w danym mieście jest jakieś miejsce z papierem, na sto procent tam dotrę. A propos muzeów. Zawsze ogromną przyjemnością jest spotkanie oko w oko z projektami mistrzów, ale równie wielka czeka na mnie zaraz za ostatnią salą. Można narzekać, że to twór czysto marketingowy, bo w stanie uniesienia osiągniętym poprzez obcowanie z wielką sztuką człowiek jest w stanie wydać ostatnie pieniądze na pamiątkę z wystawy, ale ja ani przez moment nie czuję się nabita w butelkę. Chodzi o muzealne sklepy z upominkami. To swoiste „wszystko, czego nie potrzebujesz” inspiruje nie mniej niż obejrzane przed chwilą dzieła, tym bardziej że sukni Chanel raczej nikomu w prezencie nie przywiozę, ale już notes z rzeczoną suknią na okładce jak najbardziej. I tu dochodzimy do sedna, bo oto marka, która najwyraźniej potrafi czytać w myślach moich oraz osób podobnych, trochę na wzór tych muzealnych sklepików, a trochę z nostalgią za papierowymi czasami, wprowadza do swoich sklepów (na stałe!) dział upominkowy. Panie i Panowie, oto & Other Stories i Gift Shop Concept!
Dwie kolekcje, przygotowane przez dwa studia projektowe: paryskie i sztokholmskie, to zeszyty, papeterie, teczki, akcesoria podróżnicze, pokrowce, etui i elementy dekoracyjne, idealne na prezent zarówno dla kogoś, jak i… wiadomo, dla samego siebie. Podobnie jak w przypadku ubrań czy dodatków, dbałość o szczegół jest widoczna gołym okiem, a niebanalne i zarazem praktyczne rozwiązania – na porządku dziennym. Atelier w Sztokholmie odzwierciedla miłość do nadruków i deseni, przywołując zresztą najbardziej charakterystyczne dla marki akwarelowe powierzchnie, znane tak dobrze z identyfikacji graficznej towarzyszącej jej od samego początku. Kolory jak najbliższe naturze: iglaste zielenie, skórzane beże, szarości, róże i błękity, rozwodnione, lekko rozmazane, uzupełnione o elementy kamienne, w tym zakładki do książek z okrągłym jaspisem „dalmatyńczykiem”, szklane przyciski do papieru, drewniane szuflady i przegródki. Sztokholmską kolekcję ilustruje film z udziałem copywriterki & Other Stories, Anny-Karin. Polecam obejrzenie do końca, zwłaszcza osobom z pilnym projektem na głowie.


Atelier w Paryżu to złote nadruki, elementy skórzane i wzór marmurkowy, znany co bardziej wnikliwym z wnętrz opakowań najnowszej linii kosmetyków, tu oczywiście odpowiednio wyeksponowany. To także zabawa typowo francuskimi kolorami: błękitem, czerwienią i bielą, ułożonymi w cienkie ukośne paski zdobiącymi zeszyty i notesy, ale także świetnie odwzorowującymi deseń retro koperty, przewrotnie odgrywanej przez skórzaną saszetkę. Bohaterką paryskiego filmu jest projektantka deseni & Other Stories, Diana, w pozostałych rolach wszystkie jej ulubione przedmioty z kolekcji. Całość będzie dostępna w sklepie internetowym oraz wszystkich sklepach stacjonarnych pod koniec marca. To już kolejny przykład, jak świetnie szwedzka marka reaguje na trendy, stwarzając ich własną, oryginalną wersję. Niestandardowe współprace z projektantami i artystami, naturalne kosmetyki z lokalnych ingrediencji, mocny charakter nawet takich detali, jak opakowania na szminkę, a teraz autorska wersja sklepu z pamiątkami. Odliczam dni!
Zdjęcia i filmy: & Other Stories
2 Comments
jag
Czy już mówiłam/pisałam, jak bardzo kocham całą grupę H&M? 🙂 To jest tak genialny pomysł. Najgorsze jest to, że teraz nie skończy się tylko na kupowaniu ubrań i peelingu Mediterraneen, ale dojdą to tego te papierowe cudeńka. Nie mogę się doczekać!!!
harel
Mam wrażenie, że oni naprawdę posiedli moc czytania w moich myślach 😉