Czy wiecie, że dziesięć lat temu mogliście nosić Michała Szulca i nawet o tym nie wiedzieć? Pracował wówczas jako projektant kolekcji męskich w Tatuum. Potem skupił się na własnej marce, w międzyczasie tworząc drugą, SOLD, by dać losowi zatoczyć koło i powrócić do firmy matki. Zazwyczaj nie mówi się o tym głośno, że dany projektant tworzy zewnętrznie, np. dla koncernów odzieżowych. Bywa, że obowiązuje go umowa, zdarza się też, że sam nie chce z różnych względów użyczać swojego nazwiska w kontekście innej marki. W przypadku tej współpracy wilk pozostał syty, a owca cała. Na pokazie swojej regularnej kolekcji Michał Szulc zaprezentował też swoją pierwszą linię damską zaprojektowaną dla łódzkiej firmy. Tym razem podpisuje się pod nią imieniem i nazwiskiem (nieprzekreślonym – co zdarzyło się w przypadku SOLD), a tytułuje ją uroczo: „Naturally Together”.
Jedna i druga kolekcja dopasowują się i uzupełniają nawzajem, a nazwę mają wspólną: GASH. Uwielbiam odszyfrowywać intencje projektanta i szukać podpowiedzi ukrytych zarówno w tytułach kolekcji, jak i samych ubraniach. Gash to po angielsku blizna lub nacięcie. Blizn nie odnotowałam, natomiast nacięć i pęknięć całe mnóstwo. Slangowe znaczenie tego słowa to z kolei wagina lub sama kobieta po prostu. Gdybym się uparła, celowałabym w paralelę z aktualną sytuacją kobiet w Polsce, zwłaszcza że pokaz odbywał się w gorącym dla sprawy momencie. Nie będę naciskać, bo może był to po prostu udany zbieg okoliczności. Jeśli jednak jakimś cudem miałabym rację, tym większy podziw dla projektanta, że potrafił przemycić ważny temat w tak prosty, dyskretny i niejednoznaczny sposób. I jak tu teraz pisać o lnach i tkaninach vintage?
Len w kolorze morskiego granatu i rozbielonego błękitu zdominował całą pierwszą część. To propozycje maksymalnie uproszczone, bez kołnierzyków czy mankietów, gładkie, zdobione szwami, klapkami i praktycznie niewidocznymi asymetrycznymi zakładkami. Projektant świetnie podkreślił charakter marki, bo len i Tatuum są dla mnie (i z pewnością nie tylko mnie) tożsame. To tam w latach dziewięćdziesiątych przychodziłam po lniane sukienki, a w kolejnej dekadzie zaopatrywałam ukochanego w lniane koszule. A teraz nieco mniej klasycznie, bardziej w stylu Szulca, len otrzymał inną formę, nowoczesną, zaawansowaną konstrukcyjnie. W ryzach trzyma go jednolity kolor, który i tak zmienia odcień pod wpływem zagięć czy marszczeń. Tworzenie dla sieciówki ma swoje zasady, nawet na modelkach widać, że ubrania te mają potencjał i dobrze zagrają w rozmiarze większym niż 34. Rzecz musi być uniwersalna i bywa, że wizję artystyczną trzeba odłożyć na bok. Tu jedno i drugie działa bez zarzutu.
A potem nadszedł Michał Szulc w swojej najlepszej formie, wciąż odkrywający nowe możliwości materiałów, nadający uroku rzeczom brzydkim (jak tapicerskie wręcz beżowe żakardy), a oryginalności tym opatrzonym (niebiesko białe prążki, falbany, jednorzędowe kurtki). Zabawa formą trwa w najlepsze, niektóre z elementów powstały tylko do połowy, aż się prosząc o nowe nazewnictwo (pół-bluzki, pół-żakiety, pół-topy). Inne otrzymały nadprogramowe warstwy, a wszędzie wspomniane wcześniej rozcięcia. Wyobrażam sobie, że musi być dla niego prawdziwą przyjemnością moment decyzji o włączaniu do kolekcji poszczególnych materiałów. Wachlarz zawsze jest szeroki, ale chyba jeszcze nigdy nie było aż takiej różnorodności – przy zachowaniu wspólnej idei nawet dla elementów na pierwszy rzut oka pozostających nieco obok, jak pomidorowa skórzana kurtka albo obszerny płaszcz w żakardowe kwiaty. To konstrukcyjny majstersztyk, poniekąd kontynuacja wcześniejszych pomysłów na ubrania niedokończone, przerwane w trakcie szycia z braku materiału (nawiązania do czasów PRL w kolekcji „Galene” chociażby). Nawet pasek z okrągłą sprzączką daje wrażenie zaimprowizowanego naprędce. Nic bardziej mylnego. Oto prawdziwa sztuka: dać pozór niedoskonałości w maksymalnie dopracowany sposób.
Fot. Marek Makowski
3 Comments
odziezuliczna
świetna relacja bogata w zdjęcia. Uwielbiam takie fotoreportaże. Dziękuje za przybliżenie historii i sylwetki projektanta, a także jego dzieł. Dla takich właśnie treści wpadam na blogi. Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością na kolejne wpisy!
Ramanda
Bardzo dużo zdjęć i to lubię, świetny reportaż. Kolekcja naprawdę interesująca i warta uwagi. Czekam na więcej interesujących wpisów, pozdrawiam!
Gracjanna
Jest synem wlascieli. Ot i cały sekret wielkiej współpracy z marka.