To dopiero paradoks! Główna kolekcja Łukasza Jemioła jest w tym roku bardziej sprzedażowa niż… jego kolekcja sprzedażowa. Szeroka interpretacja słowa „basic” może się schować, bo oto nadchodzą sylwetki tak wdzięczne do noszenia i tak na czasie, że momentami ciężko dostrzec różnicę między ręką projektanta a tegoroczną ofertą (najfajniejszych) sieci odzieżowych. Wszechobecne paski i prążki, szerokie falbany, białe koronki i dżins – u niego skomponowane wybitnie, i – choć momentami ciągną uparcie w stronę nielubianych zbyt lat osiemdziesiątych – zaprezentowane ze smakiem. To już nie jest Jemioł awangardowy, z wymagającymi kożuchami i skórami, zahaczający o Australię czy serwujący przygaszone zielenie pod ścianą deszczu. Dzisiejszy Jemioł ponad awangardę i różnorakie eksperymenty stawia stuprocentową kobietę. Kobieta ma wszystko, co mieć powinna, niektóre wdzięki dyskretnie eksponuje, inne przykrywa szlachetnym materiałem. Zamyka się w wachlarzu błękitów z czerwonymi i żółtymi akcentami. I tylko buty nosi koszmarne (na moich oczach modelka zdjęła je, zanim doprowadziły do upadku), ale wobec tak udanej kolekcji na ten element przymykam oko. Zwłaszcza że nie ma nic wspólnego z dorobkiem projektanta.
Musi być coś fascynującego w męskiej koszuli, skoro już trzecia opisywana tu przeze mnie wiosenno letnia kolekcja ma w sobie sporo do niej nawiązań. Czy to w bezpośredniej formie, czy poprzez wybór takiej a nie innej tkaniny, czy też sporej całkiem dekonstrukcji (wiązane w pasie rękawy, z których wyrasta… falbaniasta spódnica). Koszula ma warstwy, wstawki i pęknięcia, przedłużona sprawdza się w roli tuniki lub sukienki, a mocniej nakreślona zamienia w letnią marynarkę. I te biało niebieskie prążki – od pierwszego wejrzenia, uwielbione i bez szansy na opatrzenie się kiedykolwiek, przynajmniej w moim przypadku. Są też plecionki – lubiane przez Łukasza od lat, lecz dopiero teraz wykorzystane przy mniej zobowiązujących fasonach. Kardigany i narzutki plus krótkie zakładane spódnice, ot, przyjemny element wakacyjnej garderoby. Udana inspiracja piżamą, aż żal, że tak lakoniczna. Granatowa szmizjerka, a za nią obszerna koszula i szerokie spódnico spodnie, to potrójne mistrzostwo świata. Genialne w swej prostocie, deseń może nawet trochę już opatrzony, a jednak wciąż działa.
Przy zachowaniu komercyjności kolekcji przyjemnie zaskakuje mnogość rozwiązań technicznych. Nieregularność falban, tu i ówdzie spory zygzak, misterne zdobienia i niebanalne kroje. Jak zwykle już świetna jakość materiałów, które nie rozczarowują przy bliższym poznaniu. Jest też odrobina kiczu, bo ciężko mi inaczej określić końcowe sylwetki w kolorze pomidora i pomarańczy, wieczorowe asymetryczne hybrydy, czerpiące zarówno z flamenco, jak i strojów do tańca towarzyskiego. Czego tam nie ma? I cekiny, i tren, i falbany, i łączenie faktur, a wszystko zebrane szerokim paskiem z okrągłą klamrą, jakby teleportowanym wprost ze wspomnianej wcześniej dekady.
To jedna z najciekawszych propozycji obecnego sezonu. Co ciekawe, Łukasz Jemioł zdecydował się zaprezentować wiosnę i lato 2017 nie jesienią, nawet nie zimą, a… pierwszego dnia wiosny, opowiadając się tym samym za silnym zjawiskiem „see now, buy now”, które coraz mniej dziwi, a coraz więcej niesie w sobie sensu. Po obejrzeniu pokazu można było wybrane ubrania natychmiast kupić w sklepie internetowym, a następnego dnia także w butiku stacjonarnym. Może projektant da dobry przykład pozostałym i następnym razem ujednolicą prezentowany sezon? Nie łudzę się, że wykluje się nam jakiś sensowny tydzień mody, ale przynajmniej pory roku mogłyby się wreszcie zgodzić.
P.S. Zapomniałam wspomnieć o dżinsie. Więc może wspomnę o czymś, czego nie było, ale co widzę pod nazwiskiem projektanta bardzo wyraźnie w przyszłości. Bo jeśli ktoś w Polsce miałby stworzyć linię denimu z prawdziwego zdarzenia, powinien być to Jemioł. Koniec i kropka.
Fot. Filip Okopny
1 Comment
ModaToMy
Świetny artykuł, aż chce się czytać więcej.