Do obserwowanych! cz. 2

Choć mówi się, że największa moda na polską modę minęła, nowych marek wciąż pojawia się sporo. Odważnie maszerują przed siebie, ścieżką z jednej strony wydeptaną, lecz z drugiej zdradliwą. Bo czy odbiorca na pewno się na nich pozna? Czy nie będzie wolał rzeczy dobrze znanych i sprawdzonych? I w końcu, czy zdołają do siebie przekonać, skoro ceny mają wyższe niż wciąż najpopularniejszy cel naszych zakupów, czyli sieciówki? Śledzę i kibicuję, mając nadzieję, że utrzymają się dłużej niż parę sezonów. Bo każda wyróżnia się stylem, pomysłem i wykonaniem. Tu rzemiosło, tam niegasnąca inspiracja Paryżem, a jeszcze gdzie indziej pełna odpowiedzialność za wykorzystane surowce. Kogo dodać do obserwowanych? Te nazwy warto zapamiętać. Podpisuję się pod nimi wszystkimi kończynami. Zaczynamy!

dunst okladka

1. Madelle. Paryski szyk w warszawskim wydaniu. Można? Można. I wygląda to całkiem naturalnie. Jedwabne sukienki zapinane na oblekane tkaniną guziki, delikatne apaszki, wełniane płaszcze, a wszystko w gamie kolorystycznej niczym z francuskich obrazków. Są i groszki, i delikatne kwiatki, soczysta czerwień i szlachetny granat. Madelle ma za sobą już kilka sezonów, jednak obecny zdecydowanie się wyróżnia. Założycielka projektantka marki, Magdalena Skiba, sporo czasu spędziła w Paryżu. To miasto wciąż inspiruje, niekoniecznie najnowszą modą, bardziej przekazywaną z pokolenia na pokolenie nonszalancją i wciąż interesującym ujęciem klasyki. Liczy się detal. Krój mankietów czy dekoltu, tu kokardka, tam falbana – zdobią fasony bardzo proste, ugruntowane na przestrzeni dekad. Moim ulubionym elementem jest sukienka z poniższego zdjęcia: jedwabna w maleńkie kropki, wiązana kopertowo, z przedłużonym mankietem. Kwintesencja tego wszystkiego, co oglądamy ostatnio u najważniejszych francuskich, za przeproszeniem, „influencerek” (jestem przekonana, że nie pogardziłaby nią ani Sabina Socol, ani Jeanne Damas). Madelle ma swój butki stacjonarny, znajduje się na warszawskim Powiślu, przy ul. Górnośląskiej 27.

madelle

2. Anders. Niby vintage, a jednak całkiem nowe. Ubrania, które wyglądają jak najlepsze znaleziska życia, powstają w niewielkiej liczbie egzemplarzy. To jedwabne bluzki z falbaną, kolorowe kurtki „bomberki”, kwieciste spódnice i dodatki w stylu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. W pozornie zwyczajnych żakietach możemy się spodziewać kolorowych podszewek, złotych, przyjemnie kiczowatych guzików, sporej porcji jedwabiu i aksamitu. Marka powstała w 2017 roku w Łodzi, niedużą ofertę rekompensuje naprawdę starannym wykonaniem. Strzałem w dziesiątkę są aksamitne obróżki zdobione klamerkami. Jakbym się przeniosła w czasie o dwadzieścia lat. Pozytywne wrażenie.

anders

3. Bikont Jewelry. Najpierw wyjechała do Tel Avivu i nauczyła się fachu. A gdy już wiedziała, co i jak, stworzyła własną markę biżuterii. Nie upieram się, że to jedyna słuszna kolejność, jednak projektant, który poznaje rzemiosło od podszewki, jest dla mnie zdecydowanie bardziej wiarygodny. Aleksandra Bikont łączy tradycyjne techniki złotnicze z odważnym, nowoczesnym wzornictwem. Pomysły czerpie ze źródeł najróżniejszych: nocnych miejskich wypraw, sztuki nowoczesnej, ale też historii. W jej ofercie znaleźć można zarówno mocne, zdecydowane formy, jak i te delikatniejsze, bardziej subtelne. Bez względu na siłę, każda z nich nosi osobisty sznyt, niekiedy celowo niedoskonały. Bo wszystko tu powstaje ręcznie: i kolczyki z perłą, i pierścień w kształcie… baranka. Do 23 jej prace można kupić w Pop Up Christmas Time w warszawskich Koszykach, a na stałe w butiku Collage przy Rozbrat 28/30 w Warszawie (i oczywiście przez internet).

bikont jewelry

4. Paso a Paso. Markę założyły dwie siostry, Marta Kapusta i Paulina Majchrzak. Chyba nie muszę dodawać, że są miłośniczkami butów? Światowe trendy przenoszą w uroczo spokojny sposób na własne podwórko, poza estetyką stawiając na wygodę. Miękkie baleriny na niewielkim obcasie, zamszowe mokasyny, czółenka z migdałowym noskiem albo botki sznurowane rypsową wstążką są wyważone tak, by… dało się w nich chodzić, krok po kroku. Nie jest to wcale oczywiste w przypadku polskich marek obuwniczych. Kolekcje powstają regularnie, opierają się na niedużej, lecz zawsze trafnej gamie kolorystycznej. W roli głównej zawsze skóra. To fantastyczne rozwiązanie dla poszukujących tzw. zwyczajnych butów. Szaleństwo występuje tu w granicach rozsądku, poza tym spełnienie marzeń każdej wielbicielki klasyki.

paso a paso

5. Dunst. Pełna transparentność. Ubrania powstają na Mazurach, w godnych warunkach, bez stosowania żadnych materiałów pochodzenia zwierzęcego. Nawet kurtki puchówki mają w środku wypełnienie syntetyczne zamiast pierza (i to z certyfikatem Oeko-Tex). W użyciu przede wszystkim tkaniny techniczne: tyvek, celuloza i silikon. Wg Dunst liczy się wnętrze, marka podchodzi do sprawy literalnie i umieszcza haftowane napisy i obrazki po lewej stronie mankietów lub na podszewce. Nie zdziwmy się zatem, gdy nagle ujrzymy radosnego mopsa, choć byliśmy pewni, że kupujemy koszulkę z napisem. Dunst to zabawa formą: kurtki puchowe składają się aż z trzech modułów, więc możemy stworzyć z nich zarówno płaszcz, jak i przykrótkie okrycie. Z kolei trencze mają więcej niż jeden pasek (w talii, przy brzegu oraz po dwa na rękawach), można zatem sterować proporcjami niczym rakietą kosmiczną. Jesienna kolekcja jest pierwszą w historii marki. Liczę, że pierwszą z wielu, bo dzieje się dobrze.

dunst

6. Szymańska. Pracowała dla Macieja Zienia, La Manii, Simple i 303 Avenue. A teraz pracuje dla siebie. Katarzyna Szymańska projektuje swetry i dzianinowe dodatki, a motywem przewodnim wszystkich jej prac jest lekkość. Warkoczowe lub ażurowe sploty w soczystych kolorach mają na celu zmysłowo otulić kobiece ciało i pomóc przejść jak najlżejszym krokiem przez zimę. Wszystkie swetry robione są ręcznie z najwyższej jakości surowców: alpaki, wełny, kaszmiru i moheru z jedwabiem. Każdy model powstaje na zamówienie, projektantka jest otwarta na sugestie klientek i modyfikacje fasonu. To prawdziwe slow fashion: trzeba trochę poczekać, ale warto.

szymanska

6. Roma Yanota. Wiosna, lato, jesień, zima. Cztery kolekcje rocznie to dla młodej marki nie lada wyzwanie. Tymczasem Roma składa je i układa jak Origami. Nieduża ilość modeli, za to perfekcyjnie zaplanowanych. Wiosną cupro w rożny odcieniach szarości. Latem jego lżejsza wersja plus jedwabne kwiaty. Jesień to wełna z kaszmirem. Zimą dobija do nich sztruks. Ulubiona forma projektantki? Płaszcz. Znajdziemy go w najróżniejszych rodzajach, od lekkich, szlafrokowych krojów z delikatnych tkanin po wielozadaniowe wełniane (np. z mieszanki alpaki z kaszmirem). I kieszenie: kryte, nakładane, podwójne, z klapką i bez. Całość zachowuje spokojną kolorystykę, korespondującą z miejskim tłem zdjęć. Rośnie konkurencja naszym płaszczowym specjalistom!

roma yanota

Leave a Reply