Lazy Beaches

Piątkowe zakończenie roku wyjątkowo zauważyłam i przy jego okazji trochę powspominałam. Jaki to był rytuał! Od rana do wieczora (przez jakiś czas chodziłam na zakończenia do dwóch szkół: ogólnej i popołudniowej muzycznej), pożegnania, wymiany adresów, żeby wysłać sobie nawzajem pocztówki z wakacji, odbieranie świadectw (nierzadko wśród burzy oklasków – muzycy szczególnie lubili świętować takie okazje), a potem pakowanie i wyjazd. Nawet jeśli zdarzało się, że wyjazd nie następował (lub dział się tylko weekendowo), wakacyjny klimat wprowadzałam w życie obowiązkowo. Zmieniałam wystrój pokoju, wyciągałam z szafy typowo letnie ciuchy, zaczynałam się nawet inaczej czesać i malować (albo nie malować). Pogoda czy niepogoda, lato się zaczynało i miałam zamiar celebrować je do pierwszego dzwonka. Pochodzę z rodziny tzw. „kamperowców”, więc sporą część dzieciństwa spędziłam w domku na kółkach marki Volkswagen (tak, tym słynnym modelu Westfalia, który zbiera obecnie tysiące „lajków” na Instagramie!). Ciekawskich odsyłam do zeszłorocznego tekstu dla magazynu Lounge, w którym opisałam to i owo. Nagle, po wielu latach, oczom moim ukazuje się samochód kempingowy na poniższym zdjęciu. Jest klimat, wiadomo. Ale coś przyciąga wzrok bardziej niż retro kształty i wakacyjny anturaż. Oto… ręcznik! Wielki, kolorowy, idealny na lato. W dzień do leżenia, wieczorem do okrycia. Albo jako narzuta na skromne kempingowe łóżko. Ręcznik wcale nie jest zwyczajny i pierwszy z brzegu. Zrodził się z celebracji lenistwa, które wcale nie jest złe. Pochodzi z Polski, a w przyrodzie występuje pod nazwą Lazy Beaches.

Chusty, koce, ręczniki – jak kto woli – powstają z lnu, a inspirowane są słońcem, wodą i kolorami lata. Pomarańczowy półokrąg przypomina zachodzące słońce, ten biały – najgroźniejsze, w samo południe. Linia wody pozostaje w ciepłym, jakby odbijającym światło odcieniu. Lniana tkanina powraca, o czym pisałam tu niedawno. Jej właściwości, zwłaszcza latem, pozostają bezkonkurencyjne. No, może oprócz nieznośnego gniecenia się, ale ustalmy, że to urok, nie wada. Len schnie szybciej niż bawełna, ma wyższą odporność na mechaniczne uszkodzenia, a bakterie niezbyt go lubią. Poza tym nie uczula i – świetna wiadomość dla plażowych malkontentów – łatwo go wytrzepać z piachu.

Na pomysł Lazy Beaches wpadła Eliza Dunajska, graficzka, która od lat pracuje z tkaninami. Postanowiła połączyć obydwie umiejętności. Efekt jest fantastyczny. To gigantyczne i bardzo praktyczne patchworkowe obrazy, poza sezonem z przyjemnością umieściłabym taki na ścianie i tęsknie spoglądała, odliczając dni do kolejnego czerwca. Sprzedaż internetowa ruszy lada moment, na razie warto zaobserwować markę na Instagramie, bo pojawia się tu i ówdzie w ramach różnych targów. Trzymając rękę na pulsie, czekamy na ciąg dalszy!






Fot. Max Zieliński

4 Comments

Leave a Reply