„Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące” – śpiewa Kazik, a ja nie mogę się z nim nie zgodzić. Lato nie jest gorące, choć bywają wyjątki. Zwykle jednak gdy się człowiek zdecyduje na wakacje, automatycznie zaczyna na niego coś padać, a gdy wróci do miasta, dopada go dziki upał. Justyna Chrabelska należy od tych, którzy polskiego klimatu się nie wypierają. Kolekcja na lato 2018 po raz kolejny dowodzi mojej tezy. Na chłodne czy deszczowe dni przygotowała bluzy z mięsistej dzianiny i niezatapialne (dosłownie i w przenośni) kurtki kangurki. Na przebłyski upalnego słońca – szereg elementów na ramiączkach, leciutkich, oddychających i na ciele niemalże nieodczuwalnych. Nie obyło się bez wycinankowego żartu, o którym za chwilę. Całość została sfotografowana na kortach tenisowych Legii przez Sonię Szóstak – na tle ceglanego podłoża czy lekko wyblakłych siedzisk widowni prezentuje się podwójnie dobrze. Bo i wpasowuje w klimat nieco retro, wakacyjnego pustego miasta, i współgra kolorystycznie.
Właśnie. Puste miasto. Środek lata. Wiecie, co nosiła moja babcia, gdy było gorąco? Wynosiła do ogrodu skrzypiący leżak i zażywała kąpieli słonecznej w… opalaczu. Nie dość, że dawno nie słyszałam tego słowa, to jeszcze dawniej nie widziałam takiej części garderoby. Opalacze miały kilka składowych, góra i dół to tylko początek. Z tej samej tkaniny uszyta była rozpinana kimonowa bluzam szorty lub spódnica, a nawet kapelusz. Nie wiem, czy babcia przywoziła sobie takie cuda z Londynu, czy szyła u zaprzyjaźnionej krawcowej, ale jeśli tylko pogoda pozwalała, właśnie tak spędzała wakacje. Nagle podczas wizyty u Justyny Chrabelskiej ukazały się moim oczom opalacze właśnie. Kostiumy z dzianiny akurat, nieprzeznaczone do pływania (choć na upartego nic im się od wody nie stanie, co najwyżej może je z nas zmyć mocniejsza fala, ku uciesze plażowiczów), jedno lub dwuczęściowe, dopasowane do reszty kolekcji. Asymetryczne lub klasyczne. Jednokolorowe lub we wzorki (tym razem mamy cieniutkie liliowo białe paski). Zdobione drewnianym kółeczkiem, które zmyślnie koresponduje z wycięciami dżinsowego kompletu. Taki opalacz w wersji czarnej spokojnie można zaadaptować poza leżakiem (akurat w jego przypadku płaski brzuch mile widziany) – do dżinsów na przykład – lub po prostu nosić jako nieco bardziej ozdobną bieliznę.
Kolejne miłe wspomnienie: fartuszek z falbankami. Coś, co nosiło się jeszcze za moich czasów w szkole obowiązkowo, u Justyny Chrabelskiej przyjmuje nową formę, czerpiącą tylko delikatnie z oryginału. Skrzyżowane na plecach ramiączka zdobione falbanką są częścią satynowych sukienek i topów. Dziewczęcość być musi. Nie liczę, ile lat temu światło dzienne ujrzała pierwsza bluza z falbanami na ramionach. Bez względu na upływający czas jest rokrocznie hitem (doczekała się imponującej liczby podróbek, żadna jednak się do pierwowzoru nie umywa). Podobnie jak przeciwdeszczowa kurtka z suwakiem (i falbankami, wiadomo) będzie się pojawiać bez względu na motyw przewodni kolekcji. Element stały, trochę może wymuszony przez klientki, ale po co rezygnować z osiągniętej doskonałości? Bo ktoś powie, że to nudne? No błagam…
Sporą rolę w tym sezonie odgrywają akcesoria. Rownież wyposażone z drewniane kółeczka skórzane i dżinsowe torby przybierają kształty figur geometrycznych: prostokątów, trójkątów i kwadratów. Nieduże, gotowe pomieścić to, co letnią porą niezbędne, sprawdzą się i przy rzeczonym leżaku, i na imprezie (i na rowerze, i na randce). Możemy odczuć deja vu, bo przecież już gdzieś to widzieliśmy. Odpowiedź może zaskoczyć. Widzieliśmy lata temu właśnie u Chrabelskiej. Nie raz pisałam o jej intuicji i przewidywaniu trendów. Kolekcję „lounge wear” stworzyła, zanim zaczął się szał na „hygge” itp. Podobnie z „apres ski” – w owym czasie po nartach wskakiwało się w cokolwiek, byle nie uciskało strudzonych mięśni, a ona uderzyła z mięciutkimi pikowanymi strojami, idealnymi do odpoczynku, znacznie lepiej prezentującymi się niż wygodny dresik. Peleryny, welur, krata, etniczne wzory – można wymieniać w nieskończoność. Szczęśliwi ci, którzy mają w szafie jej poprzednie projekty. Mogą je sobie wyciągać w zależności od mody i będą gotowi. Bez konieczności wpadania w obłęd sezonowych zakupów.
Fot. Sonia Szóstak
Makijaż i włosy: Olga Nejbauer
Modelka: Antonina
1 Comment
Justyna (sukienkiinietylko)
Wspaniała sesja, kto by pomyślał, na korcie tenisowym można tak wspaniale zaprezentować ubrania 🙂