Kto nigdy nic nie kupił w H&M, niech pierwszy rzuci kamieniem. Nie słyszę huku. No właśnie, co najwyżej ze dwa trzy małe kamyczki. Za każdym razem, gdy piszę tu o sieciówce tej czy owej, pojawiają się głosy zdziwienia, a nawet oburzenia. Że zamiast edukować w temacie świadomej konsumpcji, ja podsuwam najbardziej grzeszne kąski, w dodatku niewiadomego pochodzenia. Powiem Wam, że ciężko jest oddzielić modę od całej reszty, ale pewne przypadki uważam za uzasadnione. Na przykład owoce pracy zespołów projektowych, czy to z okazji tytułowej dzisiejszej kolekcji, czy na przykład warszawskich dokonań projektantów Reserved. Albo różnorakich współprac marki & Other Stories. I tak dalej. Podejrzewam, że gdybym weszła głębiej w struktury większości dużych marek, które tu opisuję, zabrakłoby mi treści na blog. Brutalne? To jest niekończąca się historia, w której należy zacząć od siebie. Myślicie, że ja kupuję te wszystkie rzeczy, które tu opisuję? Zawsze mi się przypomina rola magazynów mody sprzed dekady czy więcej. Nie były wówczas katalogami zakupowymi, tylko raczej zbiorem inspiracji na dany sezon. I bardzo chcę, by ten blog wciąż coś takiego przypominał. Dawał wybór i pomysły, a nie jedyne słuszne rozwiązanie. Kolekcję Studio 2018 wrzucam tu z własnej woli, nikt tego nie sponsoruje, nikt mi nic nie dał i nie kazał dawać nic w zamian (w sumie dla Czytelników nie jest to nic nowego, ale może ktoś nowy tu trafi, to niech wie). Poszłam, obejrzałam, spodobało mi się. Tym bardziej, że te projekty idealnie pasują do moich ostatnich obserwacji o silnym powrocie vintage. I nie mam na myśli słodkich rock’n’rollowych stylizacji z obowiązkową szafą grającą w tle. To zjawisko dużo szersze, które badam mocno i o którym wkrótce napiszę więcej. Przypadkiem się składa, że lata pięćdziesiąte są tu na tapecie. Choć przewrotnie i z dużym męskim akcentem. Gotowi na wycieczkę?
Zdjęcia utrzymane są w ciepłej i nieco zakłamującej rzeczywistość kolorystyce. Ale kolekcja na żywo różni się nieznacznie. Jest równie ciepło i przyjemnie, nostalgicznie, trochę jak z rodzinnego albumu. Zupełnie znika seksowna wizja kobiecości, sylwetka jest obudowana od stóp do głów, zero błysku nagiej skóry (nie licząc dłoni). Kolana przykryte są ołówkowymi spódnicami lub przedłużonymi bieliźnianymi sukienkami (noszonymi na sweter), łydki obleczone w niezwykle atrakcyjne skądinąd czarne kozako-kowbojki. Pod szyję zapinamy skórzane koszule, powyżej naciągając gruby golf. Nawet jeśli podwijamy dżinsy, są one tak długie, że nie odsłonią kostki. Uwaga, niespodzianka! Jesienią ma być nam ciepło! Kolejne warstwy mają miękką fakturę, jeśli nawet gryzą, to tylko odrobinę, by pobudzić krążenie. Interesujący jest deseń przekroju drzewa. Te czarno brązowe słoje przypominają mocno motyw z kolekcji Celine na jesień zimę ’11/12. Jak widać, czasem sieciówce potrzeba siedem lat, by dostrzec potencjał skopiowania tego czy owego. Swoją drogą idealny, za przeproszeniem, „timing”. Rozżalone fanki Phoebe Philo ocierają łzy po jej odejściu z Celine, być może pocieszenie znajdą w tym bezpośrednim nawiązaniu (lub, jak kto woli, hołdzie; albo, jak kto woli, „autentycznej kopii”). Ale już na poważnie i konkretnie. Chętni na zakupy znajdą kolekcje na stronie internetowej H&M oraz w warszawskim sklepie na Marszałkowskiej już jutro.
Related Posts


3 Comments
justyna
to jasne, że nie kupujesz wszystkiego… ale, czy tym razem coś kupiłaś?! Oglądam tę kolekcję na www, robi bardzo spójne, przyjazne wrażenie. Jeszcze się nie zdecydowałam, ale chyba na czymś polegnę 🙂
Koko
Jak ja sie ciesze ze wreszcie modnie jest byc doubierana ?
harel
Nic a nic. Choć podobało mi się sporo rzeczy (m.in. buty), stwierdziłam, że tym razem skończy się na podziwianiu.