Zawsze jest podobnie. Przychodzę z nastawieniem, że o swojej sylwetce wiem wszystko i o upodobaniach również. A wychodzę w czymś, co totalnie przełamuje moją strefę komfortu i w dodatku czuję się bardziej komfortowo niż w tradycyjnym komplecie dżinsy plus t-shirt. A to ołówkowa spódnica, a to sukienka z patkami pod biustem (czyli według wszelkich reguł powinna leżeć tragicznie, a robi ze mnie Sofię Loren), a to pudełkowy żakiet… Wcześniej ona biega wokół mnie i z energią godną pozazdroszczenia opowiada zarówno o konstrukcjach, jak i o sposobach noszenia. O tak, jej rzeczy zawsze da się nosić w różnych opcjach, więc jedna koszula potrafi zastąpić nawet trzy lub cztery. Kołnierzyk na zewnątrz lub do środka, pasek w talii albo przewiązany wokół szlufki jako ozdobna kokarda. Rękawy podwijamy lub zostawiamy – wtedy możemy dostrzec detale: na przykład tiulową lamówkę. EST by S przewija się regularnie w historii tego bloga. Bo marka Gosi Sobiczewskiej zachwyciła mnie od pierwszej kolekcji. Na tyle często wpisywałam ją w edytorze, by nigdy porządnie się nie zastanowić nad jej etymologią. Ot, dobrze brzmiąca, choć wymagająca nieco fonetycznej gimnastyki. Jesień 2018 stała się pretekstem do uchylenia rąbka tajemnicy i podzielenia się historią powstania tego i owego.
Pomysł na nazwę narodził się w Paryżu. Pisana jeszcze „po staremu”, czyli „est by eS.” rozpoczęła nowy etap w życiu projektantki. „Est” to po francusku „wschód”, „eS.” – fonetyczny zapis pierwszej litery nazwiska Gosi. W owym czasie wraz ze stylistką Patrycją Matysiak zorganizowały pierwszą profesjonalną sesję zdjęciową, a potem w mieszkaniu Patrycji czekały na odwiedziny zaproszonych na oglądanie kolekcji gości. Wraz z jesienią, po wielu latach, nadchodzi nowe logo (autorstwa Pauliny Dereckiej), które „traci przede wszystkim jedną literkę, ale w zamian zyskuje piękną, klasycznie czytelną formę. I zapowiada nową odsłonę marki. Idąc pod rękę z ulubionymi modelami, drugą ręką jednocześnie nowości zaprosić bym chciała je wszystkie do wspólnego spotkania…” – mówi Gosia.
Dlatego nowa kolekcja, ROUE, idzie dwutorowo. Pierwsza linia to „Try Me”: nowości wciąż w stylu marki, lecz smakowicie przyprawione w nieco inny sposób. Druga, „Always in love”, to modele ukochane przez stałe klientki i samą projektantkę. „Jeśli koło to figura idealna to kręcę nim i wracam do początku tej historii” – dodaje Gosia i zdradza, że tytuł kolekcji to po francusku „koło” właśnie. „ROUE to siła linii zaokrąglonej, uległej, czar roztaczającej. Mocno wypiera proste cięcia, wślizguje się miękko do konstrukcji sukienek, rysując od cyrkla koła fragmenty zamaszyście. Jest w nowej obfitości rękawów puszczonych wolno lub zdyscyplinowanych marszczeniem i sukienek do „kołowania” (kto pamięta marzenia z dzieciństwa, że spódnica współpracować musi mocno w czasie obracania?)”. W roli głównej batyst i żurawie. Z koszulowej tkaniny uszyte są sukienki, bluzki i tuniki, składane niczym origami, inspirujące do poszukiwań własnych sposobów ich noszenia. Sam wzór żurawia również występuje – na połyskującej dzianinie. Intryguje forma spódnicy: z tylko jednym cięciem. To wynik fascynacji ścieżkami myśli Cristobala Balenciagi. Ja sama mam czasem wrażenie, że on musiał się z kimś kiedyś założyć o te cięcia. Bo jest mistrzem niedoścignionym.
Wracając do naszego EST by S… Nowy etap przynosi wreszcie długo wyczekiwany sklep internetowy. Choć nic nie zastąpi spotkania oko w oko z Gosią. Trzeba by było wynaleźć sposób na przesyłanie kurierem jej energii, pasji i zaangażowania. I uśmiechu, którym potrafi zarazić nawet w najbardziej deszczowy dzień.
Zdjęcia: ŻYŁKA&WESOŁOWSKA
Stylizacja: Anna Męczyńska
Makijaż i włosy: Justyna Szczęsna
Modelka: Jerry/ Wave Models
Nakrycia głowy: LA DAME