Ubrania, mnóstwo ubrań. Otaczają mnie, tak wybrałam. Czy na pewno był to świadomy wybór? Dziś wiem doskonale, że nie. Zawsze staram się mieć tyle samo ciuchów i tych, które nie noszę, na bieżąco się pozbywać, ale wciąż mam dużo, bardzo dużo. Przeczytałam gdzieś kiedyś, że statystyczny człowiek nosi w najlepszym razie 20% zawartości swojej szafy. To mnie tknęło. Chyba bardziej niż wszelkie niepokojące prognozy dotyczące nadprodukcji odzieży i wszystkich jej zagrożeń. Mam w domu skarby! Dlaczego z nich nie korzystam? Od tamtego momentu minęło parę lat, już wybieram świadomie, impulsywnych zakupów praktycznie nie dokonuję. A jeśli nawet, to są porządne rzeczy. I noszę zdecydowanie więcej niż 20%. Dlaczego poruszam temat? Nie tylko ze względu na wczorajsze fantastyczne spotkanie z ogromnie świadomymi ludźmi podczas Festiwalu Vogue (o nim będzie innym razem). Ale też dlatego, że równo tydzień temu przemierzałam miasto objuczona jak wielbłąd, aby przekazać część moich wspaniałych ubrań na nadchodzącą imprezę, zatytułowaną „Żyrafy wchodzą do szafy”.
Fot. Pexels
Wydarzenie odbędzie się 9 marca w warszawskiej Hali Koszyki. Nie będą to ani klasyczne targi mody, ani targi vintage, a coś pomiędzy. Ubrania z drugiej ręki, lecz wcale niekoniecznie bardzo stare, będą wyprzedawać ludzie z tak zwanej branży. Czyli stylistki i blogerki w dużej mierze.
Gdy spotykam się z pomysłodawczynią i organizatorką „Żyraf”, Agatą Maroń, rozmawiamy przede wszystkim o alternatywnych sposobach sprawiania sobie przyjemności zakupami. W 2018 roku kupiłam sporo rzeczy z drugiej ręki, a co najlepsze takich, o których marzyłam na przykład dwadzieścia lat temu (czyli w sumie wszystko z kombinatu Jackpot Cottonfield i wszystko w kratkę). Nie chodziłam do Zary, tylko zaglądałam na Vinted i bum! Radość nieporównywalnie większa! Natomiast nie przeczę, poszukiwania były dość żmudne, bo – jak to przy historiach z drugiej ręki – trzeba się przebić przez rzeczy mało atrakcyjne, by dotrzeć do celu. „Żyrafy” tę drogę maksymalnie upraszczają, bo chyba nikomu nie trzeba uświadamiać, jak cudowne rzeczy znajdują się w posiadaniu na przykład stylistek.
Może ciężko w to uwierzyć, ale kupowanie w ten sposób jest bardziej ekologiczne niż sięganie po nowe, nawet organiczne rzeczy. Taką refleksją podzieliła się wczoraj Areta Szpura, a ja pożyczam, bo idealnie pasuje do opisywanego przedsięwzięcia. Każdą, nawet najbardziej przyjazną środowisku rzecz trzeba przecież wyprodukować. A tutaj mamy gotowe, w świetnym stanie i w dodatku bardzo często niepowtarzalne. „Wszystko z miłości do mody i z szacunku do naszej planety. Chcemy pokazywać, że kupowanie rzeczy używanych może być wyborem. Bo czyż nie fajnie jest nosić rzeczy z historią?” – pisze Agata. Pyta retorycznie, dobrze znamy odpowiedź. Zapisujemy termin w kalendarzu i lecimy!
4 Comments
elf
och, chciałabym móc być wtedy w Warszawie. Pomysł przezacny!
Żyrafy
Bardzo dziękujemy i zapraszamy- Żyrafy.
Zuzanna
Panie Harel, z przykrością dorzucam do kolekcji „agresywnych inspiracji” polską markę Fabiola, która tak zainspirowała się torbami Chylak, że różnic jest naprawdę niewiele (zresztą, ostatnio też Goshico dodało do swojej kolekcji półksiężyce). Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że influencerki 🙂 pokazują się z taką np. Fabiolą, wiedząc (i nawet nosząc – patrz Radzka) torebki Chylak. Musiałam się tym podzielić z ostoją normalności w modowym świecie 🙂 Pozdrawiam!
harel
Widziałam niestety. Nie pochwalam.