Niewiele mamy polskich marek, które wzbudzają aż takie emocje. Czy skrajne nastawienie spowodowane jest poczuciem, że to nasze, tutejsze, więc jesteśmy bardziej krytyczni (lub wręcz przeciwnie – przymykamy na wszystko oko)? Nie znajdę odpowiedzi, to już wiem. Wiem też, że ilekroć poruszę temat L37 u siebie, robi się gorąco. Jakie ja mam nastawienie do marki? Lubię, szanuję, a niektóre modele chętnie noszę (i to od lat!). Ale też obserwuję zmiany, niekoniecznie im przyklaskując. Unowocześnienie projektów? Podążanie za modą? Tak, tak i jeszcze raz tak. Niebezpieczne zbliżanie się do oryginałów zaprojektowanych przez zupełnie inne marki? Z tym mam problem, choć nie będę nikogo rzucać na pożarcie. Najwyraźniej ta strategia się sprawdza, podobnie jak w przypadku wielu innych firm obuwniczych czy odzieżowych. Tych światowych również.
Światowy – pierwsze słowo klucz, bo L37 rozkręciła się międzynarodowo (15 krajów i liczba wciąż rośnie). Ale też lokalny, bo wszystkie buty powstają w Polsce, a najnowsza kampania osadza markę już nie w miejscu bliżej nieokreślonym, lecz w samym centrum Warszawy (albo prawie samym centrum, z widokiem na Pałac Kultury). Pałac będzie lekko kopnięty rzeźbiarskim obcasem, puści oczko przez breloczek, przypomni pierwszą okładkę polskiego Vogue (pojawienie się tego magazynu na rynku nieźle zdyscyplinowało nasze marki, co owocuje coraz bardziej wymyślnymi kampaniami – i dobrze, byle nie wpaść w błędne koło). Reszta wnętrz przyjmie nie tylko świetne buty, idealne do przemierzania miejskich przestrzeni, ale też psy – bo przecież miasto pędzi do przodu także w kierunku otwartego nastawienia do zwierząt. Ruch – słowo klucz numer dwa. Wiosenne L37 to nie są buty do taksówki i z powrotem. Najwyższy obcas tym razem ma zaledwie 6 cm, więc można w nich biegać bez strachu o kostki. Hitem stały się kowbojki (zwłaszcza te kolorowe, w wężowy deseń), ale uwaga – do sprzedaży trafiły właśnie pierwsze buty sportowe. Co więcej, wkrótce będzie można je personalizować. Od tego pomysłu właściwie wszystko się zaczęło. Projekty sprzed lat szybko się starzeją (ach, ta moda…), więc cieszy obecność modelu, który tak szybko naszych serc nie opuści. I tu będę się upierać, że rozmawiamy o powszechnym zjawisku, które z wybiegu zeszło już dawno, a każdy interpretuje je po swojemu.
Gdy parę miesięcy temu pokazałam na Instagramie model torebki „First Class” (skądinąd przepiękny) bardzo wg mnie podobny do Marni „Trunk”, rozkręciła się taka dyskusja, że nie nadążałam z odpowiadaniem. Nie sądziłam, że temat aż tak rozgrzeje publiczność. Gdybyśmy reagowali równie emocjonalnie na inne marki, mielibyśmy oficjalnie zabroniony przez lekarza wstęp do Zary. Stad refleksja o naszej wybiórczej wrażliwości (w tym mojej, nie stoję wysoko ponad, sama też czasem coś przegapię albo machnę ręką). Długo się zastanawiałam, jak sprawę ugryźć, w końcu nie każdy musi się znać, nie każdy musi pamiętać, co było. Co zabawne, torebka wciąż jest w ofercie, wraz ze swoją młodszą siostrą – zresztą całkiem nieźle wyszły na wspólnym, czarno białym zdjęciu. Nie pochwalam, ale z drugiej strony łapię ten tok. Jeśli chodzi o L37, pamiętam ich początki i estetykę kompletnie oderwaną od aktualnej mody, ale za to bardzo charakterystyczną. Co mnie zachwyciło kilka sezonów temu, to właśnie sporo kroków wprzód, aby wreszcie modę dogonić. Może po prostu w drodze do celu nieuniknione są takie potknięcia? Parafrazując Bareję, tym razem rozchodzi się o to, by minusy nie przesłoniły nam plusów. Bo tych drugich jest znacznie więcej.
Fot. Kamil Kotarba
Stylizacja: Maja Naskrętska
Modelka: Paulina Kube / NEVA models
Makijaż: Ola Łęcka / Bukuteam
Fryzury: Kamil Pecka
Reżyseria: Miłosz Hunzvi
Grafer: Grzegorz Kordyszewski
Koncept kreatywny i Art Direction: Olka Kaźmierczak & Kaja Dobrzańska
Piesek 1: Lisek
Piesek 2: Rajka