Amourette. Niech żyje wygoda!

Sama w to nie wierzę, ale właśnie mijają dwa lata od dnia, w którym otrzymałam nową sylwetkę. Mniej więcej o tej samej porze, późnym popołudniem żegnałam się ze swoim starym biustem, który okazał się o dwie paczki cukru za ciężki. Pięć godzin później obudziłam się totalnie zakręcona, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo moje życie się zmieni. Nie dość, że zaczęłam zupełnie inaczej wyglądać w swoich starych ciuchach, to jeszcze otworzył się wachlarz nowych możliwości, które do tej pory nie były mi dane. Gdy parę tygodni później w przymierzalni dopięłam się w koszulę dwa rozmiary mniejszą niż dotychczas (i w dodatku całkiem nieźle się układała), może nawet wzruszyłam się nieco za mocno, bo nie miałam pojęcia, że czeka mnie tyle niespodzianek. Ale żeby niespodzianki leżały odpowiednio, trzeba było się ponownie zmierzyć i dobrać sobie odpowiedni biustonosz. Znalazłam jakiś zapomniany bon na zakupy w Triumphie, poszłam sprawdzić, czy da się coś wybrać, zostałam otoczona tak wspaniałą opieką pań brafitterek, że postanowiłam zostać z marką na dłużej. Dobry los chciał, że zaraz potem Triumph zaproponował mi współpracę. I tak trwa nasz udany związek, dzięki czemu mogę dawać Wam znać o wszelkich nowościach czy dobrych wieściach. Tym razem chodzi o Amourette. Już nie model (pierwszy powstał w 1954 roku), a całą linię, która na jego bazie powstała. Jest się czym zachwycać.

Jesień witamy w nowych barwach i fasonach. Oprócz modeli znanych i lubianych, które dane mi było odkryć dzięki nieco mniejszej miseczce niż wcześniej, występujących w odcieniach stalowej szarości, szmaragdowej zieleni czy retro lila róż, pojawia się kilka zaskakujących nowości. Przede wszystkim dlatego, że, choć są koronkowe, nie odznaczają się pod ubraniem. Kolekcja Amourette Charm zgodnie z nazwą jest urocza, ale jednocześnie – jeśli trzeba – potrafi pokazać pazurki. Mamy tu zarówno bezfiszbinową braletkę odpowiednią dla mniejszych piersi (od 70B do 80D , przez 85C), jak i dwa wspaniałe fasony dla piersi pełniejszych. Pierwszy, miękki na fiszbinach, składa się z dwóch warstw: mocnego tiulu pod spodem (mocny tiul to nie oksymoron, przynajmniej w tym przypadku) oraz kwiatowej koronki na wierzchu. Ozdobnej, lecz sprasowanej na płasko, więc naprawdę nie odznacza się pod gładkimi ubraniami (sprawdziłam nawet satynowy jedwab i rzeczywiście). Uwaga, w tym modelu dochodzimy do miseczki H! Na drugi, usztywniany, nawet nie chciałam spojrzeć. Bo usztywnień nie znoszę. Tymczasem po zmierzeniu okazał się tak wygodny (a usztywnienie praktycznie nieodczuwalne), że po prostu w nim wyszłam. Warstwa tiulu wszyta jest tym razem na zewnątrz, a linię dekoltu zdobią dodatkowe koronkowe taśmy (rozmiary od 70B do 90F przez 95 E).

Pisałam już o tym nie raz, ale pisać będę wciąż. Nie przywiązujmy się do jednego rozmiaru. Gdy kilka tygodni po operacji poszłam go ustalić, okazało się, że sporo zależy od modelu. Noszę teraz zarówno miseczkę D, jak i F, a obwód czasem nawet 85 (pamiętam, że swego czasu najbardziej uparte brafitterki twierdziły, że nie ma takiego rozmiaru – ja jednak wolę mieć czym oddychać i nie ściskać się zbytnio. Różne szkoły, różne preferencje). Kolejna sprawa to te słynne miseczki. Że niby D jest ogromna, a E to już w ogóle masakra. No cóż… Tu sporo zależy od obwodu, sama miseczka niewiele nam powie. Dla przypomnienia: chodzi o różnicę obwodów w biuście i pod biustem. Mój rekord to 75M chwilę przed operacją. Tak, tak, alfabet jest długi, ale czasem się kończy. I nie wszystkie marki muszą koniecznie realizować wszystkie litery. Miło, że Triumph realizuje ich coraz więcej. Wydaje mi się, że wciąż zbyt mało kobiet o tym wie. Dlatego polecam wizytę w sklepie. Panie są wspaniałe, pomocne i cierpliwe, a modeli z większą miseczką z każdym sezonem przybywa.

Wiecie, że wciąż nie pozbyłam się biustonoszy z minionej ery? Oglądam je sobie czasem, podziwiając, jak solidnie zostały uszyte (jest wśród nich minimizer Triumpha, w który jakimś cudem się mieściłam) i zastanawiając się, jak przez tyle lat mój kręgosłup dawał radę ich zawartości (w końcu nie dał, jak wiadomo). Chyba jednak przyszła pora się z nimi pożegnać. Tym bardziej, że Triumph prowadzi akcję Together We Recycle (trwa do 1 października), która zachęca do oddawania używanych i niepotrzebnych ubrań (bielizny też) do swoich sklepów. Działania prowadzone są wraz z firmą Texacid. Więcej o jej działaniach możecie przeczytać tutaj. W podziękowaniu dostaniemy bon na kolejne zakupy. Co jak co, ale bieliznę to jednak warto co jakiś czas kupić.

Zdjęcia: materiały prasowe.

1 Comment

  • Marta
    Posted 24 września 2019 08:25 0Likes

    Bielizna Triumph towarzyszy mi od lat. Nosiła (i sądzę, że dalej nosi) ją moja mama i był to jeden z pierwszych salonów, do których mnie zabrała. Do dziś cenię tę markę za klasyczny, kobiecy styl. Kolekcja Amourette, a także towarzysząca jej kampania zupełnie mnie urzeka 🙂

Leave a Reply