„Fajne masz sneakersy” – mówią znajomi. „Osiemdziesiąt pięć par najlepszych sneakersów na jesień” – czytam w magazynie o modzie. Słowo „sneakersy” doprowadza mnie do białej gorączki. Uparcie tkwię przy „trampkach” lub „adidasach”. Jednak zamiast poddawać się frustracji, postanowiłam sprawdzić, jaka jest historia i wszechobecnego słowa, i przedmiotu, który się za nim kryje.
Zdjęcie: Pixabay
Zaczęło się w dziewiętnastym wieku. Początkowo nie funkcjonowało rozróżnienie na prawą i lewą stopę. Obydwa buty były identyczne. Powstały w Wielkiej Brytanii i służyły jako obuwie… plażowe. Wykonane ze sztywnego płótna na skórzanej podeszwie. Zastąpienie skóry gumą nastąpiło dość szybko. Po pierwsze guma była znacznie tańsza, a po drugie – praktyczniejsza. Buty nie ślizgały się, były wygodniejsze w noszeniu, a potraktowane morską wodą i piaskiem szybciej wracały do siebie niż skórzane odpowiedniki. Jako pierwsza wypuściła je na świat Liverpool Rubber Company w latach trzydziestych dziewiętnastego stulecia. Nosiły nazwę „plimsolles” – ze względu na podobieństwo linii podeszwy do linii wodnej (ang. „plimsoll”) na kadłubie statku. Woda poniżej linii gwarantowała bezpieczeństwo – zarówno w przypadku obuwia, jak i okrętów. Po raz pierwszy użyto tej nazwy w roku 1876.
Określenie „sneakers” pojawiło się znacznie później, daleko za Oceanem. Pochodzi od sformułowania „to sneak up”, czyli skradać się. Szczerze mówiąc, nigdy nie próbowałam skradać się w trampkach, ale wszelkie źródła podają, że dzięki gumowej podeszwie da się to zrobić nad wyraz cicho. W 1892 amerykańska firma U.S. Rubber Company wyprodukowała pierwsze trampki na gumowej podeszwie dedykowane obydwu stopom i pod tym kątem zróżnicowane. Początkowo były tylko ubocznym produktem obok opon, ale od 1916 weszły do produkcji masowej pod nazwą Keds. Producenci upierali się przy „Peds” od łacińskiego „pedis” (stopa), ale nazwa była już w użyciu. Zostało więc Keds – od indiańskiego określenia na mokasyny.
Rok później Marquis Mills Converse wypuścił na rynek buty do koszykówki: All Stars. Nie były to pierwsze buty dedykowane tej dziedzinie sportu, ale już wtedy świetnie działała reklama. Upodobał je sobie koszykarz Chuck Taylor – szybko stał się ich ambasadorem (w tamtych czasach, bez blogów i Facebooka – kto by pomyślał?). W efekcie do dziś możemy kupić trampki tej marki sygnowane jego nazwiskiem. Co ciekawe, pierwszy egzemplarz wcale nie różni się bardzo od tych współczesnych.
Na początku lat dwudziestych minionego stulecia w Niemczech zaczęli działać bracia Adolf i Rudolf Dassler. Pierwszy z nich (zdrobniale Adi Dassler) założył markę Adidas. Drugi – markę Ruda, którą przemianował później na Puma. Obydwie firmy zajęły się produkcją obuwia sportowego. Trampki ozdobione trzema charakterystycznymi paskami pomagały w zdobywaniu medali już podczas olimpiady w 1936 roku.
Drugim koszykarzem w historii, dzięki któremu nawet dziś marzymy o „sneakersach” jest Michael Jordan, który w 1984 roku podpisał kontrakt z firmą Nike. Powstały buty Air Jordan z charakterystycznym logo skaczącego koszykarza. Stanowiły element stroju drużyny Chicago Bulls, stąd początkowe zestawienie kolorów: czarnego, białego i czerwonego. „Jordany” były wytwarzane tylko przez cztery lata. Hitem okazało się wznowienie produkcji w 1994 roku. Do tej pory pamiętam kumpli z podstawówki, którzy śnili o kultowym modelu z poduszką powietrzną w podeszwie. Ci, którym udało się je zdobyć, automatycznie windowani byli na szczyt klasowej hierarchii.
W Polsce określeń istnieje kilka (niektóre wciąż w obiegu, inne – np. „cichostępy” – już poza): tenisówki, trampki, cichobiegi oraz pepegi. Te ostatnie powstały od skrótu PPG, czyli Polski Przemysł Gumowy – od 1927 główny producent m.in. obuwia sportowego. Gdyby nie „sneakersy”, wciąż mówilibyśmy „adidasy”. Kto wie, być może chodzi o pewnego rodzaju poprawność polityczną. Bo czy używając tego słowa, nie stosujemy nachalnej kryptoreklamy?
Oczywiście nie nosilibyśmy butów sportowych tak chętnie, gdyby w pewnym momencie nie stały się modne. Momentów tryumfu było kilka. Występ na stopach samego Jamesa Deana w „Buntowniku bez powodu”. Pojawienie się subkultury Modsów pod koniec lat pięćdziesiątych (upodobali sobie zwłaszcza markę Adidas). Przez kolejne dekady trampki stały się częścią codziennej garderoby. Ich pozycję wzmocniły lata osiemdziesiąte i mocna obecność sportu w popkulturze. Nosili je bohaterowie filmów („Fame” Alana Parkera czy „Footloose” Herberta Rossa) czy propagatorzy zdrowego stylu życia (choćby Jane Fonda). Do tej pory możemy obserwować starannie wyreżyserowane występy kultowego obuwia (np. Nike Cortez w filmie „Forrest Gump”).
Do wielkiej mody trampki trafiły na stałe dzięki Yohji’emu Yamamoto. Po raz pierwszy stworzył własne projekty we współpracy z marką Adidas na potrzeby swojej jesiennej kolekcji w 2001 roku. Dwa lata później ruszyła osobna linia na stałe łącząca projektanta z tą firmą – Y3. Aktualnie jej obecność na wybiegu jest wyczekiwana nie mniej niż kolekcje pod jego własnym nazwiskiem. Aktualnie tego typu współprac jest coraz więcej (choćby Jeremy Scott dla tej samej marki). Możemy się pochwalić także polskim akcentem. W 2012 trampki Reebok Betwixt Mid zostały ozdobione niezwykle kolorową grafiką polskiej ilustratorki Olki Osadzińskiej.
Czy ktokolwiek z twórców przypuszczał, że praktyczne obuwie trafi kiedyś do muzeum? Aktualnie w Toronto w Bata Shoe Museum możemy obejrzeć największą jak do tej pory wystawę poświęconą sportowym butom „Out of the Box: The Rise of Sneaker Culture” (trwa do marca 2014 roku). Zawiera sto pięćdziesiąt lat historii „sneakersów” zawartych w ponad stu dwudziestu modelach. Oprócz butów znajdziemy archiwalne materiały, w tym oryginalne szkice projektów. Trzymam kciuki, by wystawa trafiła jeśli nie do Polski, to chociaż bliskiej Europy.
Nawet się nie zorientowałam, a nagle słowo „sneakers” przestało mnie drażnić. Ale nie porzucę terminu „adidasy”, choćbym miała ponieść karę za nieopłacanie tantiem.
P.S. Tekst powstał dla magazynu Qelement w 2013 roku. Minęło sześć lat, a ja wciąż z uporem nie używam tytułowego terminu.
1 Comment
xupingcom
Ja też nie używam słowa „sneakersy”. I choć noszę je bardzo często, bo świetnie pasują do wielu moich stylizacji, to dla mnie zawsze będą to „trampki”.