Nie przepadam za określaniem siebie mianem eksperta, wciąż wolę pozostawać w sokratejskim „Wiem, że nic nie wiem”, ale na jeden temat mogę naprawdę się wypowiedzieć jako stuprocentowy specjalista. Praca z domu. To był mój wybór, może dopomógł splot okoliczności, ale od kilkunastu lat pracuję głównie w swoim niedużym, domowym biurze. Wciąż spotykam się z niedowierzaniem, wciąż docierają do mnie opinie, że z domu pracować się przecież nie da. Nie wspominam nawet o tych, którzy uważają, że nic nie robię. Bo szkoda na nich czasu i energii. Zresztą przypomina mi się wówczas anegdota bodajże o Słonimskim (nie wykluczam Iwaszkiewicza), którego gosposia zapytana przez dziennikarza, jak wygląda przeciętny dzień szanownego pisarza, odpowiedziała: „Pan nic nie robi. Albo pisze, albo śpi”. Nie próbuję tu nawet aspirować, ale w tej kwestii czuję z twórca szczególną bliskość.

Dziś sporo z Was zostaje w domach i pewnie jeszcze przez pewien czas w nich posiedzi. Zabraliście biurowe komputery, papiery, listy zadań i być może zastanawiacie się, jak ugryźć tę nową sytuację. Zacznę od końca, ale niech Was nie kusi ani przez chwilę, by brać pracę do łóżka lub na kanapę. Nie ma takiej opcji. Łóżko i kanapa to miejsca święte, profanowane mogą być jedynie przez psa, w żadnym wypadku laptop. Owszem, ja też pracowałam z kanapy i wspominam ten czas jako jeden z najcięższych w swoim życiu. Dlaczego? Bo nie wychodziłam z pracy ani przez chwilę. Byłam w swoim zawodowym towarzystwie wręcz znana z tego, że jeśli potrzeba czegoś w piątek o dwudziestej trzeciej, wystarczy wysłać wiadomość, a zasiądę do pracy, gdziekolwiek bym się nie znajdowała. Ach, jak mnie wszyscy lubili! Na szczęście skończyłam z tym dobrych dziesięć lat temu i trzymam się nowych zasad.
Najważniejsze jest miejsce pracy. Wygospodarowana przestrzeń, choćby najmniejszy stoliczek. Wiadomo, najlepiej zaanektować całe biurko i nikomu nań wstępu nie dawać. Dobrze pamiętam swoje pierwsze biurko, które rodzice wstawili do mojego pokoju, gdy poszłam do szkoły. Było to biurko mojego taty, które dostał z kolei od swoich rodziców, na początek szkoły właśnie. Do tej pory mebel ma się dobrze, został w moim dawnym rodzinnym domu i wciąż świetnie służy. Pamiętam też, że zawsze panował na nim bałagan, ale to był mój bałagan, w którym zawsze świetnie się orientowałam. To, na którym teraz pracuję, kupiłam kilka lat temu za grosze od pewnego hiszpańskiego fotografa, którego splot okoliczności zaniósł na pewien czas do Polski. Szczyt osiągnięć szwedzkich dizajnerów, czyli stara dobra IKEA, ma wszystko, czego potrzebuję. I nie, ten porządek to nie jest moja codzienność.
Druga sprawa to godziny pracy. Staram się pracować codziennie od dziesiątej do osiemnastej. Potem „wychodzę”. Nie sprawdzam maili, nie biorę zadań na noc, chyba że to naprawdę konieczne. Albo gdy nagle spływa na mnie natchnienie i wiem, że napiszę trzy dobre teksty pod rząd, pod warunkiem, że nie zrobię sobie przerwy. Zdarza się. Rano staram się do pracy nie spóźniać, a przede wszystkim… ładnie w niej wyglądać.
Poważnie? Poważnie. Siadanie do komputera w piżamie też przerabiałam. Mniej więcej w tym samym czasie, w którym pracowałam z łóżka lub z kanapy. Okropność, wolałabym o tym zapomnieć. Bo nie były to klimaty barwnego życia Carrie Bradshaw (swoją drogą zauważcie, bohaterka zawsze siedziała przed komputerem wystrojona, nawet szlafroki miała wystrzałowe). Dziś wskoczyłam w granatowe dżinsy Osnowa i beżowy sweter Nago, umalowałam się różnymi drobiazgami z Glossiera (o którym wkrótce), tylko na nogach, zamiast pięknych botków, mam mniej więcej coś takiego.
Przerwa w pracy? Koniecznie! Ale porządna, na obiad, spacer z psem, a nawet… odcinek ulubionego serialu. Namawiam do złego? Absolutnie nie. Na mnie świetnie działa takie oderwanie od rzeczywistości. Oczywiście pod warunkiem, że nie mam nic pilnego do zrobienia, wtedy serial zostaje na wieczór (a dziś nowy odcinek „Better Call Saul!”, który uwielbiam).
A co zrobić, jeśli się nie chce? W końcu nikt nas nie pilnuje, więc bywa, że zmotywować się jest znacznie trudniej niż w biurze czy redakcji. Ja mam taki sposób, że robię sobie listę zadań. Nauczyła mnie tego Karolina Cwalina Stępniak (z którą nagrałam swój pierwszy w życiu podcast, jeśli przegapiliście, to polecam, jest tutaj lub na Spotify). Kartka, długopis i działamy. Zawsze zaznaczam sprawy najpilniejsze. Im szybciej mam je z głowy, tym większa potem satysfakcja.
Wiem, że dzisiejsza sytuacja jest wyjątkowa. Mam nadzieję, że w miarę szybko wszystko wróci do normy. Moje domowe doświadczenia są jednak na tyle uniwersalne, że będą działać także później, gdy powoli zaczniemy zapominać o całym tym zamieszaniu. Zawsze przyjemniej, gdy praca z domu jest wyborem, nie koniecznością. Ale, jak mówił pewien mądry człowiek, Adi Da Samraj: „Relax, nothing is under control”. Mimo pozorów to bardzo pocieszające słowa.
P.S. Zapomniałabym o najważniejszym! Słuchawki! Spora część mojej pracy związana jest z muzyką, więc dzięki słuchawkom jeszcze bardziej mogę się zaangażować. A gdy kończę pracę muzyczną i zaczynam pisać, muzyka często zostaje ze mną, bo odpowiednio dobrana, pozwala się skupić. Nie będę polecać konkretnych płyt, bo na każdego co innego działa. Na pewno dobrze wiecie, które dźwięki są dla Was najlepsze.
6 Comments
Marta
Ooo widzę moje krzesło „Cesca”. Niestety moje dwoe sztuki czekają w magazynie, aż maluchy urosną i nie będę się bała o zniszczenia. A w temacie, w domu pracuję od lat i to przy 3 maluchów!!
Marta
Haha, czytam powyższe i maluch malucha pogania. Zdecydowanie nie poleca się pisania z telefonu i na łóżku ?
Emilia
Nałożenie stanika powoduje, że czuje się gotowa do pracy. Może być miękki biustonosz, ale być musi! Pomagają mi też kwiaty na stole, dlatego, że do takiego miejsca chce się siadać. Ogólnie im więcej mam ładnych rzeczy, które wykorzystuje w pracy, tym szybciej do komputera zasiadam.
Magda
Pracuje z domu od czwartku i uwielbiam to. Póki co?
AdamoNoProblemo
A jak się ma
Specjalną piżamę do pracy w domu to może byĆ??
harel
Specjalna – jak najbardziej! 🙂