Birkenstock. Big Buckle.

Pojednanie z jednymi z najbrzydszych butów świata nastąpiło zarówno u mnie, jak i u wielu innych obserwatorów mody, w mniej więcej podobnym czasie. Hasło? Phoebe Philo. Coś więcej? Łudząco podobne do oryginałów paskudne płaskie sandały, na domiar złego wyściełane kolorowym futerkiem. Pamiętacie? Niby okropne, niby zaprzeczające temu, co moda powinna reprezentować, lecz jednocześnie intrygujące na tyle, by pociągnąć za sobą tłumy. Źródła inspiracji nie trzeba było długo szukać. Z jednej strony nikt ich nie nosi, a z drugiej każdy wie, jak wyglądają. Birkenstocki. Koszmar na jawie bohaterek „SATC”, czarna lista zakupów wszech czasów, ewentualnie ortopedyczny koszmar dzieciństwa. Dopóki ich nie zmierzymy, jesteśmy bezpieczni. Bo gdy już znajdą się na naszych stopach, to…

No właśnie. Kto wie, ten wie. To jedne z najwygodniejszych butów świata. W międzyczasie sam świat mody zmienił do nich nastawienie i nawiązał kilka bezpośrednich współprac. Własne interpretacje zaprezentowali m.in. Rick Owens, Valentino, a ostatnio Stefano Pilati. Co ciekawe, o współpracy z marką marzył Demna Gvasalia*, ale spotkał się z chłodną odmową. Same Birkenstocki odrobinę, choć bez przesady, do mody aspirują, co sezon dotykając choćby nowych, modnych kolorów czy lekko unowocześniając swój dobrze znany wygląd. Big Buckle to jeden z najlepszych przykładów. Co się zmieniło? Znacznie urosła klamra, tworząc nowe, ciekawe proporcje. Towarzysząca letniej odsłonie modeli Arizona i Madrid sesja wizerunkowa świetnie pokazuje, że nie takie Birkenstocki straszne.

Sama trzymam się raczej spokojnych zestawów, uwielbiam je nosić do dżinsów i białej, za dużej koszuli. Do momentu, w którym się zapomnę (zazwyczaj jest to początek lata) i zaczynam chodzić w nich non stop. Zdarza się, że zapomnę zmienić buty, wychodząc z domu (raz nawet poleciałam w nich samolotem, bo zorientowałam się zbyt późno – udawałam, że tak ma być), potem pomykam sobie w romantycznej letniej sukience, nie dając jej zbytnio odlecieć. Na razie oficjalnie rozpoczęłam sezon wiosenny, wrzucając do pralki wełniane kapcie Emu, a wyciągając stare dobre Arizony (z małą klamrą, czarne klasyki). Wiem, że już wkrótce będę w nich wychodzić na poranne spacery z psem. A potem wsiadać na rower. I tylko wciąż towarzysząca mi chęć urozmaicania intstagramowego, za przeproszeniem, feedu, sprawi, że będę sięgać do szafki z butami po cokolwiek innego.

Zdjęcia: materiały prasowe

* „Details Into Birkenstock’s Unsuccessful Supreme & Vetements Collaborations Emerge” – Hypebeast.

3 Comments

  • marchef
    Posted 18 marca 2020 13:11 0Likes

    Uwielbiam Birkenstocki, mam trzy pary, w tym jedne z pianki Eva po domu, chociaż kto wie, co się wydarzy latem 🙂 Klasyczne Arizony uwielbiam, w tym roku dokupiłam do nich wersję zamszową, beżową, z klamrą w kolorze różowego złota. Tak, to zdecydowanie są buty dzielące społeczeństwo chyba bardziej, niż Crocsy (ostatecznie klapek Crocsa nikt do zwiewnych sukienek nie nosi). Osobiście przypatrywałam się im dwa lata, zanim kupiłam, potem niemiłosiernie mnie obtarły i od tamtej pory jest miłość. Moim zdaniem potrafią być cholernie stylowe, skurczybyki 😉

    • harel
      Posted 18 marca 2020 20:16 0Likes

      Te z pianki Eva nosiłam namiętnie, w kolorze czarnym świetnie udają skórę, a znacznie lepiej się czyszczą. Jedyna wada: szybciej się zużywają niż klasyczne. Tak czy inaczej – kochamy!

  • Pola
    Posted 23 marca 2020 16:22 0Likes

    Ponad dziesiec lat temu zamieszkalam w Prowansji i tam latem prawie wszyscy chodzili w tych butach. Przyszedl upal i sama do nich dolaczylam. Buty te sa dlugowieczne. Mam rownolegle 3 rozne pary i latem chodze prawie tylko w nich. Przestalam tez brac juz inne buty na wyjazdy wakacyjne, bo ich po prostu potem nie nosze 🙂

Skomentuj marchef Anuluj pisanie odpowiedzi