Pech chciał, że do tej pory nie udało mi się spotkać z twórczyniami Nudyess. Okazji miałam już kilka, ale zawsze gdzieś mnie wywiewało daleko od miejsca zamieszkania. Było już postanowione, że łapiemy się w marcu. No cóż, bez komentarza… Sandrę Do Manh i Agnieszkę Sołoń pozostaje mi podziwiać zdalnie, a raczej podziwiać ich proste, lecz jakże zmyślne dzieło. Na szczęście co nieco o marce zawczasu zdołała mi przybliżyć pewna miła pani zajmująca się jej PR-em. Czego się dowiedziałam?
Przede wszystkim tego, że nie ma co się martwić różnorakimi wahnięciami sylwetki, bo ubrania te dopasują się jak trzeba. I że nie są po to, by cokolwiek ukrywać, lecz by podkreślać. I że sesje powstają bez retuszu. Idea jest ultra prosta: zbudować wygodne podstawy garderoby: tu komfortowa bluza, tam sukienka, która żyje sobie z nami, nie krępując ruchów, a pod spodem bielizna, której nie powstydziłaby się sama Kim Kardashian. Zresztą myślę, że nie pogardziłaby całą wiosenną kolekcją, która wpisuje się w nurt przez nią uwielbiany.
Swoją drogą to ciekawe, jak bardzo psioczyłam na panią Kim, nie zauważając, że paradoksalnie potrafi zmienić nasz stosunek do ciała na znacznie bardziej pozytywny. Jakim cudem, skoro sama we własne ciało dość mocno ingeruje? Może takim, że – nawet jeśli tu i ówdzie poprawiona – miewa różne rozmiary i z pewnością nie wstydzi się szerokich bioder czy posągowych ud? Wiadomo, nie ma czego się wstydzić. Ale wiadomo też, jak dużo sobie wmawiamy i jak potem źle się z tym czujemy. Wracając do Nudyess, ubrania powstają z prążkowanej bawełnianej dzianiny, która – mimo występowania w zaledwie dwóch rozmiarach – świetnie się dopasowuje do naszych krągłości lub ich braku. Kolory? Oczywiście cieliste, nazwa zobowiązuje.