Jeśli nawet głośno tego nie wypowiadamy, chyba wszyscy zadajemy sobie to pytanie. Branża mody nie jest wyjątkiem, ba, może być jedną z tych, które ucierpią w najbliższym czasie najbardziej. Sklepy stacjonarne zamknięte, online wciąż walczy o przetrwanie, choć jeśli taki gigant jak Net-a-Porter decyduje się na zawieszenie działalności w Stanach i Europie, perspektywy nie wydają się budujące. Co z influencerami? Współprace są odkładane na nieokreśloną przyszłość lub zawieszane. Programy afiliacyjne też odchodzą w zapomnienie, wg Business of Fashion spora część instagramerów czy blogerów została dosłownie z niczym. Nikt nie wie, ile to potrwa. Co wiadomo na pewno? Nie ma szans, by wszystko ułożyło się dokładnie tak, jak wcześniej.
Daleka jestem od optymizmu Lidewij Edelkoort, która w podcaście dla BoF stwierdza, że koronawirus rzuci światło na wszystko złe, co dzieje się w społeczeństwie, pozwoli nam zwolnić i dokonać znaczących zmian. Czy ma na myśli także gospodarkę? Z pewnością, nakreśla bowiem piękną wizję czystej kartki, od której będziemy mogli wszystko zacząć. Ilu projektantów czy właścicieli marek faktycznie będzie mogło się odrodzić? A ilu przepadnie, pozostając na zawsze tylko w archiwach tego bloga?
Magazyny wcale nie mają się lepiej. Reklamodawcy masowo się wycofują, co jest poniekąd zrozumiałe w tej enigmatycznej sytuacji. Ale nawet porządnej sesji zdjęciowej nie można zrobić. Nie piszę tu o grupowych wyjazdach na egzotyczne wyspy, ale nawet działaniach niedużego zespołu w lokalnym studiu fotograficznym. Czy brak treści reklamowych czy zobowiązań wobec marek obudzi kreatywność? Byłoby wspaniale, ale samą kreatywnością jeszcze nikt się nie najadł ani rachunków nie zapłacił.
Nie będę się rozwodzić nad tym, jak państwo pomoże cieniutkiej gałęzi mody, na której niespokojnie siedzimy. Obawiam się, że tak jak wcześniej nie było praktycznie żadnego wsparcia (z nielicznymi wyjątkami, o których na tym blogu zawsze mogliście przeczytać), tak i teraz tym bardziej nic spektakularnego się nie wydarzy (być może niektórzy są teraz zbyt zajęci aktywnością na TikToku…). Bo branża mody opiera się na zbytku przecież, nie ma tu żadnej konieczności, czysta przyjemność lekkiej konsumpcji. Projektanci i marki póki co starają się wspierać sami, zachęcając klientów do zakupów i u siebie, i u zaprzyjaźnionych twórców, codziennie polecając się nawzajem pod hashtagiem #wspierampolskiemarki. Sama jestem dość ostrożna w szafowaniu tym sformułowaniem, bowiem cóż innego robię od lat, jeśli nie wspieranie polskich marek właśnie? Poza tym, tak szczerze, czy to jest dobry moment na zakupy?
Z pewnością nie jest to moment na wytykanie sobie tego czy owego postępowania, o czym wspaniale napisał w zeszłym tygodniu Michał Zaczyński. Jedni zawieszają działalność, inni starają się działać internetowo, póki jeszcze się da. Tu najchętniej wstawiłabym smętny mem z tonącym Titanikiem uosabiającym społeczeństwo na jednym zdjęciu, a orkiestrą pod pokładem, uosabiającą z kolei kurierów na drugim. Prawdziwe. Nie rozwiążę dylematu, co tu jest moralne, a co nie. Nie mnie oceniać.
Za każdym razem, gdy wspomnę o danej marce na Instagramie, dostaję wiadomość, że wszystkie wzmianki są teraz na wagę złota. Nie namawiałam Was do zakupów ani w lepszych czasach, ani w tych kiepskich, które nagle nastały. Z czym się zgodzę u Li Edelkoort to to, że staniemy się bardziej ostrożni w swoich konsumenckich wyborach. Powinniśmy to zrobić już dawno temu, lepszego pretekstu nie będzie. Nie ma co się oszukiwać, nawet jeśli zdecydujemy się na wiosenne zakupy u polskich marek, przed kryzysem nikogo nie uratujemy. Być może jednak nasze decyzje utożsamią najprostszy ludzki gest pomocy w trudnej sytuacji. Nawet drobnej, takiej, która niewiele zmienia, ale daje wiarę choć na parę chwil.
To będzie bardzo dziwna wiosna i jeszcze dziwniejsze lato. Wyjdziemy z domów do całkiem innej rzeczywistości, przynajmniej w kwestii konsumenckiej. Piszę to z zaskakującą dla samej siebie pewnością, ale po prostu nie wierzę, że wskoczymy z powrotem w to samo miejsce, jakby nigdy nic się nie stało. Ile potrwa, zanim się przyzwyczaimy? Rok? Dwa? Tu pewności już nie mam. Wiem tylko z cudzego doświadczenia, że homo sapiens ma niezwykłe zdolności adaptacyjne. I tego się trzymajmy.
