Jeśli chcecie poznać miejsce, które ma nazwę idealną, to właśnie dziś o nim piszę. „Choć po angielsku „crush” oznacza przede wszystkim „zgniatanie”, mnie zawsze ruszało jego miłosne znaczenie. Oczywiście marzyłam, by to do mnie skierowane były melodyjne słowa „I’ve got a crush on you” Sinatry, śledziłam też wszelkie „crushe” Carrie Bradshaw w wiadomym serialu. „Crush” to dla mnie coś więcej niż zakochanie, ciężko wytłumaczyć, ale za każdym razem, gdy do naszego warszawskiego CRUSHA wpadam, właśnie to czuję. I Wy zapewne poczujecie dokładnie to samo.
CRUSH to komis odzieżowy na warszawskim Mokotowie, założony przez Justynę Konczewską. Zaczęło się w gronie znajomych, ale rozkręciło daleko, daleko poza. Czym się wyróżnia? Otóż Justyna ma nieprawdopodobny dar wybierania tylko takich ubrań, w których się zakochamy. Nic przypadkowego, same perełki. Niekoniecznie vintage, bo znajdziemy tam sporo rzeczy z niedawnych kolekcji znanych marek. Odnoszę jednak wrażenie, że nawet ubrania Arket czy Ganni w crushowym entourage’u zyskują jakiś nowy wymiar. Może dlatego, że zdarzają się tylko w pojedynczych egzemplarzach? A może dlatego, że towarzyszy nam rodzaj ekscytacji, której podczas standardowych zakupów nie mam prawa odczuwać? Co jakiś czas zanoszę tam różne swoje rzeczy i muszę być naprawdę ostrożna, by nie wyjść z tą samą ilością rzeczy cudzych. Do tej pory powstrzymywał mnie wciąż zmieniający się rozmiar, ale obawiam się, że w najbliższym czasie ten argument może przestać działać.
Sweter Acne, której nie ma nawet na Vestiaire Collective? A może marynarka Rodjeber, której zazdrościłyśmy znajomej stylistce? Bardzo prawdopodobne, że trafiły właśnie tutaj. Podobnie jak archiwalne projekty Ani Kuczyńskiej, kopertowe sukienki Diane von Furstenberg czy pudełkowe żakiety Isabel Marant. Stan? Praktycznie idealny. Tego Justyna również pilnuje. Zresztą bardzo często ubrania są jeszcze z metkami (niech pierwsza rzuci kamieniem ta, której nigdy się nie zdarzyły nietrafione zakupy). Jaki jest klucz? Tytułowy „crush” musi najpierw dopaść samą właścicielkę. Dopada w okamgnieniu, wystarczą sekundy, by zdecydowała, co się nadaje do sprzedaży, a co nie ma sensu, bo będzie wisieć i się marnować. Widać to też po instagramowym koncie, gdzie wystawia niewielką część asortymentu. Albo zareagujesz błyskawicznie i kupisz, albo będziesz żałować, bo strzała amora mknie z prędkością światła (fizyków proszę o przymknięcie oka na to porównanie).
W niedalekich planach jest sklep internetowy. Podejrzewam jednak, że ciężko go postawić, gdy ubrania wciąż znikają. Czekam jednak cierpliwie, bo wiem, że to będzie sukces. Poniżej kilka dosłownie perełek, nie gwarantuję, że którakolwiek jest jeszcze do kupienia. Przygotowując ten tekst wciąż starałam się aktualizować swój wybór, ale to na nic. Niech zatem te rzeczy dadzą Wam pojęcie o tym, co się za skromną witryną CRUSHA kryje. I jeśli jesteście z Warszawy lub akurat będziecie w okolicy, zajrzyjcie koniecznie na Dąbrowskiego 20. Sklep działa od poniedziałku do soboty w godzinach 15-19. Wszelkie wymogi bezpieczeństwa są oczywiście zachowane.