Musisz to mieć. Trendy wiosna /lato 2020, ale nie takie, jak myślicie.

Jest wiosna 2004 roku, a ja postanowiłam być jak Kate Moss. Wprawdzie wzrostu mi brakuje, a kilogramów mam aż nadto, ale całkiem niezłe nogi, które bez problemu wcisną się w dżinsy rurki. Balerinki też damy radę założyć. Jeszcze tylko tunika z motylkowymi rękawami, nonszalancko przewieszony przez szyję cieniutki szalik, lekko za duże okulary słoneczne i zmieniam dane w dowodzie. Gdyby rzecz działa się dziś, wrzuciłabym pierwsze z brzegu zdjęcie modelki w wyszukiwanie obrazem Google, a następnie jednym kliknięciem zaopatrzyła się w cały zestaw, nie ruszając się z kanapy. Bo co sobie wymarzę, mogę mieć natychmiast. Ale szesnaście lat temu nie dość, że nikt nawet nie marzył o internetowym sklepie Zara, to jeszcze mógł się tylko domyślać, jakie marki Kate ma na sobie. A nawet jeśli zgadł, zwykle nie mógł tak po prostu ich sobie kupić z wielu względów. Ale wtedy zaczynał kombinować. Z szaliczkiem najłatwiej, bo można go sobie wydziergać w dowolnym kolorze. Okulary? A czy koniecznie muszą być identyczne? Tunikę niech zastąpi duży t-shirt z szafy chłopaka. Problemem pozostawały rurki. Ile ja się nachodziłam, żeby znaleźć nawet nie podobne, ale rurki po prostu… Królowały wówczas dżinsy biodrówki z lekko rozszerzaną nogawką długości plus 30% do mojej nogi, w dodatku niemożebnie przecierane, nierzadko zdobione cyrkoniami i innymi wynalazkami szatana. Witajcie w nowym milenium, tu obowiązuje jedna moda. Kate Moss niech pozostanie niedoścignionym wzorem. Ona ma swój język, jeśli chcesz nim mówić, musisz się mocno postarać. 

Photo by Flaunter on Unsplash

Kto jest dzisiejszą Kate Moss? Bella Hadid? Dua Lipa? Chiara Ferragni? Czy rząd samozwańczych „it-girls”, które pieczołowicie oznaczają na Instagramie każdą założoną na siebie rzecz? Bez względu na odpowiedź, możemy zamienić się w każdą z nich, a nierzadko zrobić zakupy w sklepie internetowym ich własnej marki, ewentualnie firmy, z którą zdecydowały się wspólnie stworzyć opartą na swoim stylu kolekcję (i błagam, skończmy raz na zawsze ze słowem „kolaboracja”, bo dla tych, którzy go używają jako synonim „współpracy” jest miejsce w piekle, zaraz obok wspomnianych wcześniej dżinsów z cyrkoniami). Nie przeczę, sama zachłysnęłam się dostępnością wszystkiego dla wszystkich, o każdej porze dnia i nocy. I sama czasem korzystam z poleceń obserwowanych na Insta dziewczyn. Gdy jednak po raz kolejny widzę krem do rąk Chanel sfotografowany w marszczonej kopertówce Bottega Veneta (był im nawet poświęcony cały tekst w poważnej prasie, niestety niezapisany w zakładkach zniknął na zawsze z pola mego widzenia), zaczynam się zastanawiać, kiedy coś poszło nie tak. I do czego dotarliśmy w tak krótkim czasie…

Moda. Kryje się w niej tak wiele. Cała historia, opowieści, inspiracje. Pięknie zamykała każdą kolejną dekadę w charakterystyczną całość. I pięknie wodziła nas za nos, ten sam fason wznosząc na szczyt, by za moment go brutalnie strącić (do piekła, zaraz obok kolaboracji i cyrkonii). Ile się człowiek namęczył, żeby godnie jej odpowiedzieć zawartością własnej szafy. Ile napracował, by kreatywnie oddać klimaty z wybiegu czy sesji w magazynach… Czym jest moda teraz? Gdybym chciała być złośliwa, powtórzyłabym utarte „drugim najbardziej zanieczyszczającym planetę przemysłem” (bez sprawdzenia, czy jest drugim, trzecim, a może nawet czwartym – to nie ma znaczenia, każdy przemysł jest groźny dla planety i tyle). A może jest tym cudownym systemem „see now, buy now”, dzięki któremu możemy mieć gotowy zestaw z pokazu pod drzwiami następnego dnia po premierze kolekcji? Albo jest wyprzedażą w sieciówce, na którą reagujemy dość nerwowo i, choć czasy niepewne, rzucamy się na „ostatni rozmiar ostatniej limitowanej koszulki, na punkcie której zwariowały gwiazdy”? Czy może misternie układaną siatką zdjęć na Instagramie (zwaną feedem), do której powinno pasować nawet oświadczenie, że wspiera się różnorodność płci, rasy i masy? 

Photo by Les Anderson on Unsplash

Fakt, produkuje się za dużo. Kupuje się za dużo. I w ogóle mody jest za dużo w takiej wersji, która swego czasu byłaby nie do pomyślenia. Dlaczego? Czy nie chodzi przypadkiem o jej dostępność? Czy nie przewróciła nam ona troszkę w głowach? Mam wrażenie, że dostępność skutecznie zabiła zarówno naszą kreatywność, jak i zdrowy rozsądek. Kiedyś potrafilibyśmy zaśmiać się w twarz osobie, która twierdzi, że musimy coś mieć. Dziś coraz częściej kiwamy głową i z automatu idziemy po to do sklepu. Stąd między innymi moja akcja #masztowszafie, o której co jakiś czas wspominam. Bo sama nie jestem wyjątkowa, też mi się zdarza ulegać, też konsumpcyjna magia miesza mi w głowie. Dla mnie sformułowanie „moda odpowiedzialna” nie dotyczy tylko produkcji. Bo z tym nie wygramy, jeszcze nie czas na same odpowiedzialne i transparentne marki. Może za pięćdziesiąt, może za sto lat to się wyraźnie zmieni. Ale „moda odpowiedzialna” może być naszym wyborem. Wyborem sklepu, sposobu zakupów, a także takich rzeczy, które będziemy nosić długo i szczęśliwie. Niech nawet będą z sieciówki, bo i tu się dzieje, powoli, ale momentami nawet w dobrą stronę. 

W ostatnich latach coraz częściej towarzyszy mi pytanie: kiedy magazyny mody, blogi i przepiękne przecież konta instagramowe stały się katalogami sprzedażowymi? Owszem, są to idealne kanały biznesowe, niewybaczalnym błędem byłoby z nich nie korzystać. I tu jednak często brakuje kreatywności, pozostaje standardowe „kopiuj-wklej”, a ostatnie słowo należy do reklamodawcy. Język? Jeśli ktokolwiek myśli, że lingwistyczne niezgrabności wynikają tylko i wyłącznie z marnego wykształcenia czy słabego stylu autora, niech sprawdzi, cóż to takiego SEO i dlaczego warto dla niego porzucić własną wizję tekstu. Nie przeczę, mamy mistrzów gatunku, niestety jak to z mistrzami bywa, w przeważającej (czy może nawet przerażającej) mniejszości. Trzeba o tym pamiętać.

Lato 2020 to musi być moda odpowiedzialna. Bo znienacka nadszedł kryzys, nie tylko spowodowany epidemią, ale też głośną dyskusją o różnorodności. I o tym, że w XXIw. wciąż ta różnorodność nie jest oczywista. Niech zatem trendem stanie się wspomniany wcześniej wybór. Świadomy, odpowiedzialny, strategiczny. Nieważne, w jakim kolorze, nieważne jakiej długości czy szerokości. Tylko od nas zależy, czy damy się zmanipulować pięknym instagramowym kadrom i dyskretnie sponsorowanym tekstom, czy podejmiemy własną, niezależną decyzję. Jedno nie wyklucza drugiego, warto pamiętać, że w tym sezonie nasz głos liczy się podwójnie. Może pomóc przetrwać.

3 Comments

  • beata
    Posted 23 czerwca 2020 10:38 0Likes

    Czekam na moment, w którym róznorodność będzie tak normalna i oczekiwana przez ludzi, jak podanie wymiarów ubrania czy składu materiałowego. Niestety, dzisiaj, gdy z ust obserwatorów marek pada stwierdzenie „chcemy różnorodności” i prośba, by pokazać modelki o różnych kształtach, często odpowiedzi (nie od marki, ale innych klientek) sprowadzają się do: marka może szyć dla kogo chce, widocznie szyje tylko na szczupłe i wysokie kobiety, taka grupa docelowa, co zrobisz.

    Dla mnie jasne jest, że jeśli biznes ma się zgadzać, nawet ten odpowiedzialny, to trzeba sprzedawać. A trudno jest sprzedawać ubrania tylko wysokim i szczupłym kobietom – te mają nad wyraz szeroki wybór przecież 😉

    Różnorodność. Dzisiaj to jest wyróżnik w gąszczu takich samych póz, scenerii, mimiki. Nie jestem w stanie odróżnić nieraz influencerek, czy młodych polskich marek, które fotografują swoje produkty w podobny sposób. A kolaż z kopertówkami Bottega mnie tylko w tym spostrzeżeniu upewnił 😀

    • Dominika
      Posted 30 czerwca 2020 10:55 0Likes

      Oj tak, to prawda!! O ile powolutku tę roznorodnośc np modelek widać nawet już w sieciówkach (zarówno pod względem wymairów, koloru skóry jak i , co nie niezmiernie cieszy, także i wieku) to jeszcze polskie marki są bardzo oporne (vide ostatnie przepychanki chociazby na instagramie ukochanego The Odder side). Ale wierze ze bedzie lepiej:)

  • Dominika
    Posted 30 czerwca 2020 10:57 0Likes

    I drogi Harelu, dziękuję ze wspomniałas o tym nieszczęsnym słowie kolaboracja. Mnie zeby bola, gdy go widze nawet w Elle czy Vogue. A kysz!

Skomentuj beata Anuluj pisanie odpowiedzi