Tematem zajęłam się spontanicznie i praktycznie z dnia na dzień. Owszem, noszę buty i torebki ze skóry, a czasem zdarza mi się zjeść mięso. Postanowiłam jednak, że nie będę stosować kosmetyków testowanych na zwierzętach, jeśli tylko będzie taka możliwość. To jest mój wkład w lepszą przyszłość, choć i tak się nasłuchałam o swojej bezkresnej hipokryzji. Chciałabym jednak odbić piłeczkę i zapytać, dlaczego zatem w żadnej mi znanej drogerii czy perfumerii, stacjonarnej lub internetowej, nie ma jasno określonego działu z kosmetykami cruelty free? Są kategorie wegańskie, ekologiczne, bez silikonów czy innych szkodliwych składników. Są półki kosmetyków certyfikowanych, są opakowania wolne od plastiku lub gotowe do recyklingu. W sklepach internetowych za moment dojdzie do tego, że będę sobie mogła przefiltrować asortyment według koloru opakowań, żeby na pewno mi pasował do łazienki. Jakim cudem brakuje tak istotnego elementu?

Powiem Wam, jakim cudem. Wyobrażacie sobie, że taka Sephora stawia realnie czy wirtualnie półkę wolną od okrucieństwa? Czy zdajecie sobie sprawę, że nie znalazłyby się na niej ani kosmetyki Chanel, ani Benefit, ani Clinique, a tym bardziej modna od pewnego czasu tzw. „pielęgnacja koreańska”. Dziś na 187 marek dostępnych w Sephorze tylko 27 spełnia warunki CF. Wiem to dzięki Ewie z Happy Rabbit, która od paru lat prowadzi blog poświęcony temu tematowi na bieżąco uzupełnia wszystkie informacje. Nawiązuje też dialogi z poszczególnymi firmami i bardzo często nie doczekuje się żadnych odpowiedzi, gdy tylko temat testów na zwierzętach pojawi się w pytaniach. Gdy opowiedziałam na Instagramie o swojej decyzji, sama wyciągnęła pomocną rękę. I byłam w ciężkim szoku, gdy okazało się, że radosny króliczek na opakowaniu czy nawet obecność na liście PETA nic pewnego nie gwarantują. I nagle miałaby stanąć jedna nieduża półeczka? A co z resztą kosmetyków? I właśnie tak mniej więcej prezentuje się nasza świadomość odnośnie produktów testowanych na zwierzętach. Niewiele wiemy, niewiele widzimy, ewentualnie przymykamy oko. Sama wcale taka święta nie jestem, nie potrafię na przykład zrezygnować z ukochanych perfum Kenzo (marka nie jest CF). Włosy farbuję Davinesem, który przy całym wachlarzu zalet, również wolny od okrucieństwa nie jest (obecność na rynku chińskim). Zrobiłam też na początku tego roku zakupy w sklepie Glossier (niejasna sytuacja, której rozjaśnić jakoś nie mają zamiaru). Niedawno pokazałam Wam tu kilka ukochanych kosmetyków, które, jak już mi się skończą, będę zastępować opcjami etycznymi (które w tym momencie i tak dumnie zajmują jakieś 95% mojej łazienki).
Zabawne (mało), jak często dostaję odpowiedź od PR-owców marek kosmetycznych, że nie, że absolutnie, że żadnych testów nie ma, że przecież w Europie nie wolno. Co z tego jednak, skoro marka nie sprawdza pod tym względem swoich dostawców albo prowadzi sprzedaż w Chinach, gdzie takie testy są obowiązkowe? I jestem pewna, że oni nie kłamią, tylko najzwyczajniej w świecie nie zdają sobie z tego sprawy. Która marka chciałaby mówić głośno o takich rzeczach? Odpowiadam zatem, że współpraca niestety nie będzie możliwa, ponieważ według moich źródeł aż tak kolorowo nie jest. A źródła są wiarygodne, serdecznie Wam je polecam, jeśli chcielibyście kiedyś spróbować uwolnić się od wszechobecnych kosmetyków testowanych. W Polsce prężnie działa wspomniany blog Happy Rabbit (we wrześniu minionego roku Ewa uruchomiła aplikację, w której znajdziecie kosmetyki CF), wtóruje mu na wielu płaszczyznach Pink Mink Studio (Kasia, jego założycielka, prowadzi facebookową grupę Kosmetyki bez okrucieństwa). Jeśli chodzi o resztę świata, niezastąpiona jest Tashina z Logical Harmony. Pytajmy i sprawdzajmy, sprawdzajmy i pytajmy. Z jednej strony to drobiazg, ale z drugiej ilu kosmetyków dzięki temu nie kupiłam, wie tylko mój portfel i skromne, lecz jednak konto oszczędnościowe (w moim ukochanym banku, który chciałam Wam serdecznie polecić… tralalala, taki żart na fali influencerskich absurdów). A propos zawartości nawiasu, jak cudownie by było, gdyby największym influencerkom albo redakcjom zaczęło zależeć na temacie… Może kiedyś, na razie to z pewnością się nie opłaca. No dobra, ja pokazuję tu sieciówki, więc się nie czepiam. Powtórzę się: lepiej robić cokolwiek niż nie robić nic.
P.S. I pamiętajcie, bo ja nie zdawałam sobie z tego sprawy: kosmetyki wegańskie nie oznaczają automatycznie kosmetyków wolnych od okrucieństwa.
A na koniec kilka moich absolutnie ukochanych marek CF:
- The Balm (cienie do powiek)
- Catrice (podkład HD Liquid Coverage – jak dla mnie porównywalny z Mac Face and Body)
- Deborah Lippmann (lakiery do paznokci)
- e.l.f. (tusze do rzęs, cienie do powiek, szminki)
- Iossi (wszystko, sera i krem do rąk w szczególności; i masła do ciała)
- Lush (pielęgnacja no waste, szampony w kostce na przykład)
- Make Me Bio (szampony, dezodorant)
- Ministerstwo Dobrego Mydła (wszystko, sztyfty pielęgnacyjne, peelingi i serum Róża Malina w szczególności)
- Miya Cosmetics (najlepsza szminka pod słońcem, świetny krem BB – choć niektórym się warzy, kremy do twarzy, toniki…)
- Mokosh (genialny krem brązujący)
- Pixi (wszystko, tusze do rzęs w szczególności; i oczywiście Glow Tonic)
- Resibo (płyn micelarny)
- Tołpa (demakijaż, żele pod prysznic)
- Yope (mydła i kosmetyki dla domu – już niczym innym nie sprzątam, własnej podłodze zazdroszczę płynu o zapachu zielonej herbaty).
2 Comments
M
Hej, też uważam, że lepiej robić coś, niż zupełnie nic, choć liczę się z tym, że dla wielu osób to nigdy nie będzie wystarczająco dobre. Staram się nabierać konsekwencji i coraz to nowych przyzwyczajeń. Marki Cruelty Free mają często świetny asortyment, fajne produkty. Szampon w kostce od 4 Szpaków, najpiękniej pachnące mydła od MDM, peeling od Resibo, wybór kremów to w ogóle och i ach, szeroki i wspaniały 😉 Gorzej, że wiele artykułów, o których rzadko myślimy, nie jest CF. Jak maszynki do golenia, artkuły higieny osobistej, środki czystości itp. To już inny temat jednak. O części spraw nigdy bym sama z siebie nie pomyślała. Edukacja by się przydała. Fajnie, że o tym piszesz. Sama staram się jak mogę, robię jednak błędy. Kosmetyków, w przeciwieństwie do ciuchów, z odzysku nie zdobędę. Chodzę więc do małej drogerii z takimi produktami, żadnych wielkich już nie potrzebuję 🙂 Fajnie, że taką zmianę sobą niesiesz
stanikomania
Zamiast działu CF w Sephorze mogłyby choćby być znaczki na regałach z markami CF. Myślę, że jest to jak najbardziej realne, tylko ktoś musi chcieć. Sama od miesięcy nie wchodzę do drogerii bez odpalonej appki Happy Rabbit. Z Sephorowych marek makijażowych jestem dość wierna KVD Vegan Beauty (ex Kat Von D) i Anastasia Beverly Hills. W Rossmannie nauczyłam się kupować Alterrę, Isanę i Tołpę. Niestety, póki co nie znam nietestowanych farb do włosów, temat czeka na risercz…