Chciałabym coś ustalić raz na zawsze. Otóż uważam, że nie ma czegoś takiego, jak moda ekologiczna. Moda wyklucza ekologię. Nie od dziś, nie od wczoraj. Nawet najbardziej etycznie wyprodukowana rzecz w którymś momencie swojego istnienia w ekologię celuje, różnica jest drobna: to kwestia kalibru. Sama mam okazję obserwować temat od wielu lat. Gdy zaczynałam pisać o modzie trzynaście lat temu, o ekologii mówiło się dosłownie czasami, przywołując Stellę McCartney, która śmie sprzedawać sztuczną skórę w cenie prawdziwej lub z uśmiechem powątpiewania analizując zjawisko „trashion”, czyli tworzenia nowych rzeczy ze śmieci. Bawełna organiczna? Poliester z recyklingu? Coś tam było, ale kto by się interesował? Kupowaliśmy na potęgę, liczyło się jak najwięcej za jak najmniej.

Dziś hasło ekologii zrobiło się modne. Marki, zwłaszcza te duże, nie mają wyboru i muszą reagować. Stąd coraz większy nacisk na pozyskiwanie certyfikowanych surowców, tworzenie kolekcji z lepszych jakościowo i sprawdzonych materiałów czy wreszcie sięganie po tkaniny i dzianiny z drugiego lub trzeciego obiegu (akurat recyklingowanego poliestru nie znoszę, jak każdego innego, więc nawet pod zieloną metką nie robi na mnie wrażenia). I całe szczęście, lepiej późno niż wcale. Ale czy naprawdę którekolwiek z tych działań zatrzymuje zmiany, które do tej pory szybka moda wyrządziła? I czy naprawdę szybka moda jest tak bardzo gorsza od tej powolnej? Gdyby naprawdę zależało nam na ekologii, przestalibyśmy zarówno produkować, jak i kupować. Do tej sytuacji nigdy nie doprowadzimy. Wolę sobie zdawać z tego sprawę niż walczyć z wiatrakami (sic!).
Któregoś dnia dostałam wiadomość od Poli Stępień, twórczyni i projektantki marki Modapolka. Pola jest tak zdolna, że nie wybaczyłabym jej, gdyby przestała projektować. Ale ona sama codziennie zmaga się z wątpliwościami. „Mam depresję klimatyczną. Jestem załamana nieodwracalną dewastacją środowiska, masowym wymieraniem gatunków i zbliżającą się katastrofą ekologiczną. Przeraża mnie to i czuję się bezsilna. Moja kolekcja wynika wprost z tego nastroju. Czy w obliczu apokalipsy moda ma znaczenie?” – pisze we wstępie informacji prasowej o kolekcji Urban Nomad, którą przygotowała w 2019 roku. Zaznaczę, że Urban Nomad powstała w całości z materiałów, które uzbierały się przez lata lub zostały z poprzednich projektów. Łącznie z belką dżinsu wyprodukowanego w państwowych zakładach im. Szymona Harnama w 1989 r. w Łodzi, którą projektantka dostałą od przyjaciół. Z kolei kolekcja Narciso na wiosnę lato 2018 uszyta została z tkanin, które przeleżały ponad dwie dekady w pracowni innej projektantki. Liczba modeli? Siłą rzeczy limitowana. Kończy się materiał, kończy się kolekcja. Powtórek nie będzie. I osoba, która robi tyle dobrego dla środowiska, jeszcze się waha, czy to ma sens?
Aleksandra Waś, twórczyni marki Wearso Organic (i jedna z pionierek stosowania bawełny organicznej w Polsce), podczas zeszłorocznego panelu o modzie ekologicznej zorganizowanego przez Vogue Polska, podkreślała, że ważny jest nawet co drugi wybór. Że nie musimy natychmiast się ograniczać, ale chociaż raz na dwa razy decydować się na coś mniej szkodliwego. Nawet najbardziej zaawansowane marki ekologiczne zostawiają ślad węglowy, choćby wysyłając do nas przesyłkę kurierską – nawet jeśli zostanie zapakowana z odzyskany z makulatury papier. Mało to optymistyczne, ale zamawiając paczkę możemy się zastanowić, czy nie dołożyć do niej może czegoś jeszcze, a już zmniejszymy ślad o połowę. Z tym że jeśli dokładamy coś do niej, to czy zachowujemy się ekologicznie? I czy jeśli zamawiamy online, czy na pewno wiemy, w jakich warunkach składano nasz telefon czy komputer? To może lepiej po nią pojechać? Rowerem? Do Chin? No właśnie. To się nie kończy i w pewnym momencie absurd zaczyna gonić absurd.
Prowadząc swój blog, spotykam się z wieloma zarzutami. Gdy piszę o kosmetykach nietestowanych na zwierzętach, dostaję wiadomości, że przecież są w plastiku. Gdy piszę o polskiej produkcji, okazuje się, że przecież guziki są sprowadzane, więc to też źle. Prawdziwa skóra to cierpienie. Sztuczna skóra to zanieczyszczenie większe od prawdziwej. Gdy wskazuję na dobre działania, na które wreszcie ta czy inna marka się zdecydowała, reakcje bywają wręcz agresywne. Bo przecież sieciówki to jedno wielkie zło, nie wybaczamy im niczego, jednocześnie po cichu zamawiając kolejne ciuchy, tylko się do tego nie przyznając. I w końcu do mnie doszło. Nigdy nie będzie idealnie, zawsze komuś coś będzie przeszkadzać. Jedyne, co mogę, to zaufać własnej intuicji i wciąż pisać o tym, co mnie przekonuje. A intuicja podtyka ostatnio pod nos takie kwiatki, jakie tu powyżej zaprezentowałam. Pora się z tym pogodzić. I robić nawet małe rzeczy, zamiast nie robić nic, tylko się czepiać innych. Sprawdziłam, polecam.
Tekst pierwotnie ukazał się w marcowym wydaniu magazynu Lounge.
8 Comments
Barbara Prokop
Fajnie, ze zaczynamy o tym mowic glosno, ze moda nigdy nie bedzie ekologiczna. Od kilku lat walcze z tym tematem we wlasnej szafie, przerobilam juz rok niekupowania, odkrylam kupowanie na Vinted, w sencond handach, w etycznych markach zagranicznych czy polskich a takze ban na sieciowki. Efekt jest taki, ze kupuje wciaz dosc sporo, bo ciagle ide na kompromis. Ostatnio doszlam do wniosku, ze bede robic to co podpowiada mi intuicja i jesli mowi mi ze top z sieciowki wyglada na lepszy niz z polskiej etycznej ekologicznej marki, kupie ten z scieciowki. Bo wiem, ze pozostanie w mojej szafie na dluzej – tak sprawdzilam basici w Polsce to jeszcze dluga droga do pokonania. Mysle sobie, ze po prostu badzmy otwarci, ciekawi, swiadomi, ale nie okrutni wobec siebie nawzajem jesli nie mozemy zrobic wszystkiego „idealnie”
harel
Świetnie napisane. Nauczyć się własnej szafy i postępować zgodnie z własnym sumieniem. Jeśli cokolwiek komuś wytykać, to… sobie.
Emilia
Zgadzam się, że samobiczowanie się jako pojedynczy konsument nie ma za bardzo sensu i faktycznie lepiej sobie wybaczyć drobne grzeszki i robić dalej swoje. Natomiast nie podoba mi się zrzucanie całej odpowiedzialności za stan obecny na konsumentów właśnie. Rozumiem, że moda nie będzie nigdy etyczna, ale może pora na zapłacenie za to. Jestem bardzo za podatkiem od plastiku w odzieży oraz kar za wyrzucanie nowych produktów na śmietnik. Jeżeli ja ograniczyłam praktycznie do zera materiały ropochodne w swojej i szafie i kupuje rzeczy używane, naprawiam te które mam itd. to bardzo bym chciała żeby ktoś kto ma gdziś klimat po prostu za to słono płacił.
Katarzyna
Masz rację. Cała odpowiedzialność jest przeniesiona na konsumentów. Segregacja śmieci, podwyżki wywożenia tychże, itp. A wielkie korporacje? Czy to nie firmy powinny np . robić opakowania z materiałów, które podlegają biodegradacji? Po co produkują tyle plastiku? Wszyscy tylko utyskują, że człowiek sięga po słomkę w restauracji…
Monika
Tekst w samo sedno! Zaczęłam prowadzić ig, na którym chwalę się swoimi łupami z drugiej ręki typu kaszmirowy kardigan, czy lniana koszula. Swego czasu miałam problem z tym, aby na tym samym profilu pokazać nową bluzkę z sieciówki – myślałam o tym, jak się z tego wytłumaczyć. Ale prawda jest taka, że to ja najlepiej wiem, z jakiego powodu kupiłam taki t-shirt, a nie inny (najczęściej decyduje się na taki zakup ze względu na cenę niestety). Zawsze staram się kupować rzeczy z bawełny i tylko takie, które naprawdę są niezbędne w mojej szafie i wierzę, że choć odrobinkę działam lepiej, niż mogłabym w rzeczywistości. Że ten sweter z lumpeksu, czy koszula to już jakiś mały krok naprzód. ✌️
Mariola
Moda i umiar….. tu już jest zagwozdka czy to możliwe? Ja myślę, że nie. Szyję sama dla siebie i na zamówienie, prawie zawsze z tkanin nowych lub np z (używanego wprawdzie), indyjskiego sari (5 m pięknego, kolorystycznie zachwycającego, farbowanego ręcznie kuponu bawełny czy jedwabiu) Ale oczywiście i dla siebie i dla klientek nie szyję tylko rzeczy potrzebnych, niezbędnych, często mogłoby się z tego zrezygnować, zwyczajnie pójść w czymś, co w szafie jest. Czy to już przesada i ekologiczny grzech? Zwłaszcza, że uszycie pierwszej rzeczy to często dopiero początek i koło zaczyna się kręcić samo. A ja wychodząc temu naprzeciw kupuję stale nowe tkaniny, coś z nich proponuję i znowu szyję…. no taką mam pracę ?♀️
stanikomania
Ten tekst był pierwszym, w jaki kliknęłam z Twojego newslettera 🙂
Zgadzam się, że w samą naturę mody wpsane jest przeciwieństwo „ekologiczności” – czyli ciągła produkcja nowych rzeczy. Ale to nie znaczy, że nic nie może się zmienić – zwłaszcza że moda, zdaje się, kiedyś była nieco mniej „szybka”, i nie zrobiła się od tego dziura w niebie. Też nie zgadzam się z przerzucaniem odpowiedzialności za stan środowiska z korporacji na indywidualnych konsumentów, ale to nie znaczy, że ci konsumenci nie mogą choć trochę zmienić swoich zachowań, i że nie będzie to miało na nic wpływu.
Myślę, że łatwo tu wpaść w pułapkę myślenia „wszystko albo nic”. Że skoro sama nie uratuję świata, to lepiej siedzieć z założonymi rękami. Jednak nie chodzi o to, by już niczego nigdy więcej sobie nie kupić. Chodzi o pewne otrzeźwienie i nieco dłuższą chwilę zastanowienia, czy na pewno potrzebny jest mi kolejny przedmiot, a jeśli tak, to komu najbardziej warto za niego zapłacić.
karolina
Bardzo mądry wpis, nie wiem dlaczego w sieci jak tak mało rozsądnego kontentu jak Twój. Ekologiczna moda już na dobre przeniosła się do mainstreamu, widać to chociażby po ilości popularny aplikacji które powstają, sama niedawno zaczęłam korzystać z Vinted, opowiadała o nich chyba Martyna Wojciechowska na swoim stories i mnie to przekonało. Zrobiłam zdjęcia rzeczy, wrzuciłam do apki, po kilku dniach sprzedałam, nic prostszego, żadnych opłat, a do tego ekologicznie 🙂