Powoli nadchodzi, nieubłagana. Od początku prowadzenia tego bloga mam do niej niechęć i żadne September Issues tego nie zmienią. Swoją drogą bardzo jestem ciekawa, co nam zaserwują wrześniowe magazyny mody w obecnej sytuacji. Już mam kilka obserwacji odnośnie wydań sierpniowych, ale o tym przy innej okazji. Na razie sept., która wraz z nadejściem sierpnia, zgodnie z obietnicą wprowadza nowe kolory. Marka ma ofertę minimalną, jeden model mokasynów to be exact (nie wiem, skąd u mnie tyle angielskich wtrąceń ostatnio, polski język mi się plącze), ale za to jaki! Jeśli szukacie butów, które będą wygodne od pierwszego założenia i już zawsze, oto kres poszukiwań i rozwiązanie idealne. Na pytanie, czy warto kupić, będę zawsze odpowiadać, że tak. A jeśli ktoś przewraca oczami w związku z ich ceną, proponuję podliczyć sobie, ile wydaliśmy na buty z przeceny w Zarze.

Dla przypomnienia. Sept. to taki koncept, który nie musi się zbytnio rozkręcać. Natomiast co sezon w ofercie pojawiają się kolory dopasowane do nowej pory roku. Tym razem to klasyczna jesień, choć może bardziej kanadyjska niż złota polska, bo rudości są tu aż dwie (skojarzenie z klonowymi czerwieniami nieuniknione), a w komplecie beżowa szarość (lub szary beż – jak kto woli). Od początku istnienia marka stawia na szeroką rozmiarówkę (obecnie to rozpiętość 35-42) oraz połówki, dzięki czemu większość z nas na pewno znajdzie coś dla siebie. Ja noszę klasyczne 39 i właśnie ten numer mi pasuje. Natomiast gdybym miała ochotę na grubszą skarpetę (bo czemu nie?), zdecydowanie bym dodała połówkę.
Zostawiam Państwa z jesienną sesją zdjęciową, wprowadzając jednocześnie powoli nowy sezon na blogu, mimo nieprzekonania do tej pory roku… A kto chciałby przypomnieć sobie, jak marka powstała, zapraszam do tekstu sprzed roku.
1 Comment
Ela
Piękny ten rudy kolor.