#vanlife

Instagram to niewyczerpane źródło najróżniejszych historii. Przygodę z nim zaczęłam wcale nie od mody, a od psów, zakładając skromny prywatny profil, który istnieje sobie do dziś, zamknięty dla ciekawskiej publiczności. Hashtag po hashtagu odkrywałam kolejne tematy, by od podróży z czworonogiem przejść do najmodniejszego w okresie letnim #vanlife. To pojęcie szerokie, teoretycznie mające określać życie podróżniczo kempingowe, prowadzone na niedużej przestrzeni specjalnie przystosowanego samochodu. W praktyce jednak to istna arkadia, świat pozbawiony problemów i zmartwień, w którym zawsze jest dobra pogoda, każde śniadanie wygląda jak przyrządzone przez szefa trzygwiazdkowej restauracji, a komarów czy innych letnich nieprzyjemności brak. Przynajmniej na starannie komponowanych ujęciach zbierających po kilkanaście tysięcy polubień. 

Photo by Caleb George on Unsplash

Tak się składa, że #vanlife prowadziłam już dawno temu. Nie z wyboru, a z konieczności, bo będąc dzieckiem nie miałam możliwości wypisania się z tej imprezy. Wcale mi brak alternatywy nie przeszkadzał, ba, rok w rok coraz bardziej nie mogłam się doczekać wakacji, pakowania, aż wreszcie nocnego wyruszenia w trasę. Dalekie jednak było to życie od tego, które podglądam w wolnej chwili na „Insta” albo tego, które uderza beztroską i radością z reklam letnich napojów, wafelków czy sieci telefonii komórkowej. 

Zaczęło się od marzeń mojego taty o samochodzie kempingowym z prawdziwego zdarzenia. W międzyczasie podróżowaliśmy zwykłą osobówką, nocując na parkingach i oczywiście spędzając długie godziny w korkach na granicach. W ten sposób dotarliśmy do Bułgarii, a ja już jako sześcioletni człowiek miałam przyjemność z odkrywania różnic między Polską a innymi krajami. Najbardziej kręciło mnie jedzenie – ta fascynacja została do tej pory. Wciąż poszukuję smaku sałatki szopskiej, którą zjedliśmy zaraz po przekroczeniu bułgarskiej granicy w jakiejś przydrożnej knajpce, a pierwszy kawałek prawdziwej włoskiej pizzy z weneckiego okienka śni mi się po nocach. W końcu marzenie się spełniło i na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęliśmy jeździć kempingowym klasykiem: pomarańczowym Volkswagenem Westfalią z 1975 roku. Miał otwierany dach, pod którym rozkładało się na noc łóżko, całkiem sporo szafek i schowków (do tej pory się dziwię, jakim cudem udawało mi się zabrać co roku tyle ciuchów!), kuchenkę lodówkę i rozkładaną kanapę. Pełen luksus, a przede wszystkim samowystarczalność. 

Nie mam pojęcia, jak się tam wszyscy mieściliśmy, w pamięci zostały tylko te wszystkie cuda, które miałam możliwość obejrzeć. W ciągu dziesięciu lat zwiedziłam całą Europę, oglądałam wschód słońca na plaży w Hiszpanii, pisząc w zeszycie opartym o kierownicę, budziłam się z widokiem na Oslo, Morze Śródziemne albo wątpliwego uroku stacje benzynowe. Czy było pięknie? Pod względem tzw. okoliczności przyrody, jak najbardziej. Ale pod względem utrzymania porządku na średnio pięciu metrach kwadratowych zamieszkanych przez czteroosobową rodzinę o najróżniejszych pasjach, już nieco gorzej. Być może dlatego tak mnie śmieszą wystudiowane pozy przy czystym blacie składanego stołu, komplet pastelowych gitar, który jakimś cudem nie przeszkadza w korzystaniu z kuchenki czy dojmująca wręcz pustka, niczym z katalogu świeżo wyremontowanych kamperów. Bo #vanlife to brudny i nierzadko brutalny sport. Spróbujcie sobie wyobrazić trzy tygodnie na kempingu w strugach nieustającego deszczu…

A jednak, gdybym miała polecić idealne rodzinne wakacje, nie wahałabym się ani trochę. Łatwo mi mówić, sama podróżuję co najwyżej z kompaktowych rozmiarów psem i zazwyczaj mam nad głową coś pewniejszego niż namiotowy dach zabytkowej Westfalii. Chodzi jednak o to, co zapamiętałam z dzieciństwa i jak bardzo się cieszę, że rodzice fundowali mi takie a nie inne przygody. Bez hashtagów, za to w stu procentach prawdziwe. 

Tekst pierwotnie ukazał się w Lounge Magazine w numerze maj 2017. Dziś, w dobie masowego decydowania się na #vanlife, jest aktualny bardziej niż kiedykolwiek, tym chętniej się nim dzielę.

6 Comments

  • B.
    Posted 7 sierpnia 2020 23:17 0Likes

    Zapisałam się na newsletter jak Tylko ogłosiłaś że będziesz takowy robić. Dostałam maila potwierdziłam subskrypcję – niestety pierwszy newsletter nie doszedł 🙁 jak moge go otrzymać? Proszę o pomoc. Pozdrawiam.

    • harel
      Posted 10 sierpnia 2020 09:23 0Likes

      Wysłałam link mailem. Mam nadzieję, że dzisiejszy dotarł bez problemu 🙂

  • Monika
    Posted 9 sierpnia 2020 13:32 0Likes

    Ja tez nie dostałam pierwszego newsletter bo chyba za późno zapisałam się (wtorek) czy mogłabym dostać link?

  • Gosia
    Posted 10 sierpnia 2020 15:08 0Likes

    Podzielam te refleksje, instagramowe ujęcia #vanlife wciąż wyglądają na wyidealizowane. Wydaje mi się jednak, że w porównaniu z feedami sprzed trzech lat, wyłaniają się spośród tego, co wypozowane, treści bardziej realistyczne (a jeśli nie w feedzie to na instastory). Przynajmniej u niektórych.

    PS. Otrzymałam już oba newslettery i jestem zachwycona! <3 Ależ przyjemnie jest rozpoczynać tydzień od takich miłych wiadomości!

    • harel
      Posted 11 sierpnia 2020 14:58 0Likes

      Jak najbardziej. Bo też realizm stał się na Instagramie modny.
      Co do newsletterów – jest mi bardzo miło. W poniedziałek kolejny!

Leave a Reply