Crafted Scent by Molehill.

Siedzę z nosem w nadgarstku i nie mogę oderwać jednego od drugiego. Rzadko się zdarza, by perfumy aż tak mnie wciągnęły. Zwykle jestem zdegustowana przewidywalnością zapachu, nieodłącznym pudrem i cukierkiem, tak oczywistym, że aż żadnym. I naprawdę nie odróżniam tych wszystkich Chloe, Armani czy Chanel, które migają dość często w mediach społecznościowych. Jeśli jednak trafię na coś swojego, trzymam się tego tak długo, jak tylko mogę. Czasem rzecz wychodzi z produkcji, a ja wciąż staram się ją odnaleźć, stając na głowie, przeszukując aukcje internetowe albo, zwykle bezskutecznie, odkryć godnego następcę. Mam nadzieję, że w przypadku tych perfum zawsze będę mogła liczyć na pomoc twórców. Zdarzyło się bowiem tak, że perfumy stworzyli ludzie, których znam i o których już nie raz tu pisałam, a mianowicie Łukasz Król i Anna Rączka z Molehill.

Crafted Scent to swego rodzaju zbiór zapachów towarzyszących twórcom toreb w ich rzemieślniczej pracy. Naturalna skóra z niezwykłym, dymnym elementem, przechodząca w słodką, lecz daleką od cukierkowej wanilię i tonkę z odrobiną jaśminu i bergamotki. A głębiej czeka żywica i wetiweria, przełamane cierpką czarną porzeczką. Perfumy powstały we współpracy z francuską marką Mokoto Paris, mają konsystencję olejku i dwie pojemności: 3 ml i 10 ml. Ponieważ są mocno skoncentrowane, wystarczy kropla, by siedzieć z nosem w nadgarstku i nie móc porządnie skończyć tekstu na blog, bo jest się zbyt rozpraszanym przez absolutnie magiczną kompozycję. Do rozważenia na prezent, nie tylko dla koneserów, nie tylko na święta.

A przy okazji, marka Molehill kończy właśnie pięć lat! Kiedy to minęło? W związku z tym będę tu miała jeszcze jedną niespodziankę. Nie wyłączajcie odbiorników!

Leave a Reply