Nie, nie będzie o sklepach, które notorycznie oszukują. Tu, jeśli nie kojarzymy nazwy, polecam sprawdzenie opinii. Tak miałam ostatnio z pewną księgarnią, która jako jedyna w Polsce miała na stanie książkę, której poszukiwałam – od ręki i za połowę ceny. Zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Opinie w sieci? Mało kto otrzymał swoje zamówienie! Zatem nie o oszustach, a o pułapkach, w które poniekąd na własne życzenie wpadamy w euforii zakupów internetowych.

Takie zakupy są wygodne, przyjemne i tak proste, że łatwo się zapędzić i skończyć z 3/4 niepotrzebnych rzeczy, które wrzuciłyśmy do wirtualnego koszyka tak jakoś z rozpędu, a potem już tam zostały. A potem zalegają w szafie, bo nie chce nam się robić zwrotu, mimo że akurat w roku 2021 praktycznie wszędzie jest możliwy i nieskomplikowany. Na co uważać? Czego unikać? Zebrałam najważniejsze elementy, choć nie wykluczam ciągu dalszego. Zaczynamy.
Darmowa dostawa. Ach, zawsze brakuje do niej jakiejś kwoty, czyż nie? Ostatnio kupowałam naprawdę maleńką rzecz i brakowało mi prawie 200 zł. Pierwsza myśl? Może jednak POWINNAM kupić więcej i mieć dostawę gratis? Czyli, uwaga, zamiast płacić 10 zł za wysyłkę do paczkomatu, chciałam lekką ręką pozbyć się… dwadzieścia razy więcej!
Newsletter – coś za coś. Zapisujesz się do newslettera i dostajesz 10% zniżki na pierwsze zakupy? To już standard, bardzo miły zresztą. Sęk w tym, że jeszcze tego samego dnia na Twoją skrzynkę zaczynają napływać kuszące wiadomości z coraz to lepszymi ofertami. Mało który sklep jest lakoniczny w tej kwestii, wiadomości z idealnie skomponowanymi zestawami będą pojawiać się co drugi dzień, a nasze 10% szybko mu się zwróci. Nie chcesz kupować za dużo? Wypisz się ze wszystkich newsletterów raz, dwa!
Wygodna aplikacja. Tak, zgadzam się, bardzo wygodna. Zwłaszcza gdy zapomni się wyłączyć powiadomienia, a potem z rozpędu kliknie w nową kolekcję. Silna wola? Mam ją, wyrobiłam sobie, metodą sukcesów i porażek. Ale wszystkie apki, oprócz Zalando i Vinted, z telefonu usunęłam. Oczywiście, mając w planach zakupy, możemy je sobie zainstalować, bo zakupy przez telefon są przyjemne i błyskawiczne. Po wykonanym zadaniu należy szybko rzeczy wykasować. W razie czego zawsze możemy się przecież zalogować przez stronę, po co zajmować miejsce na komórce?
Karta kredytowa. Nigdy, przenigdy nie zapisujmy jej numeru na stronie czy w aplikacji. Bo w wielu sklepach jest oczywiście opcja zapamiętania, która ułatwia zakupy maksymalnie, ale też ułatwia impulsywne działanie. Ile razy odpuściłam, bo nie chciało mi się wstać z kanapy, żeby rzeczoną kartę znaleźć? I całe szczęście. Wygodna to może być kanapa. A kupowanie jednym kliknięciem to narzędzie szatana.
Artystyczne wizje. Zaczęło się kilka lat temu od zaskakujących zdjęć z pokazów Celine. Modelki w ruchu, ujęte z półprofilu, ubrania rozwiane, niekoniecznie z ostrością, ale za to zapadające w pamięć głębiej niż standardowe historie en face. Sieciówki ten pomysł podchwyciły tak samo szybko jak same projekty Celine, w rezultacie rzadko kiedy znajdziemy dziś zdjęcie modelki stojącej na baczność. Pół biedy, jeśli takim zdjęciom towarzyszy packshot, czyli ujęcie samego ubrania na płasko, ewentualnie na niewidzialnym manekinie (zwanym w branżowej nomenklaturze „duchem”). Gorzej, gdy musimy uruchomić wyobraźnię, by domyślić się, jak ciuch prezentuje się w, za przeproszeniem, stanie spoczynku. A jeszcze gorzej, gdy ta romantycznie falująca na wietrze studyjnego wiatraka sukienka przekona nas, że nosząc ją, będziemy równie romantycznie wyglądać, bo kupujemy ją przecież z tym powiewem. A potem przybywa to nas całkiem nawet ładna, ale dość smętnie zwisająca i marnie układająca się rzecz, bo jedyne, co dało się zrobić, by wyszła na zdjęciu, to oszukać wzrok dynamicznym ujęciem. I do kogo mamy mieć pretensję? Ktoś nam kazał?
Odcień skóry. Musimy, po prostu musimy wiedzieć, w jakich kolorach nam do twarzy. Nigdy nie zapomnę swojego zdziwienia, gdy kilkanaście lat temu kupiłam sobie w Brukseli złote balerinki, które widziałam na paru świetnie ubranych dziewczynach. Nie zwróciłam uwagi na jedną rzecz, bo nie przyszło mi to do głowy. Dziewczyny były ciemnoskóre i złoto na stopach wyglądało obłędnie. Na moich wczesnowiosennych bladych nóżkach prezentowało się okropnie, potęgując wrażenie sinej skóry. Nie przesadzam, mam świadków, którzy są w stanie to potwierdzić, o ile nie zapomnieli. Zauważcie, że tak jak na ciemnobrązowej karnacji raczej nie zobaczymy ciemnobrązowych ciuchów, tak i raczej wszelkie beżowe czy różowe pastele w sklepie internetowym będą sfotografowane na karnacji raczej kontrastującej. Nie jest to zasada, która działa w stu procentach (zwłaszcza w przypadku celowego efektu tzw. „nude”), ale jeśli miałabym wymienić nietrafione zakupy, to te, w których zapomniałam o swoim typie urody, byłyby najczęstsze. Bo nie tylko o kolor skóry chodzi. To może być kolor włosów. Oprawa oczu. Albo…
Nasza prawdziwa sylwetka. Choć sklepy raz po raz próbują wprowadzać opcje awatarów, na razie jeszcze nie działa to aż tak dobrze, bym mogła im zaufać. Sklep ASOS rok temu teoretycznie wprowadził narzędzie See My Fit, dzięki któremu mogłyśmy obejrzeć dany ciuch na 16 różnych typach sylwetki. Niestety funkcja obejmowała zaledwie 40 sukienek, a dziś nie ma po niej śladu (jeśli ktoś znajdzie, proszę o sygnał). Wiem, że niektóre sieciówki prezentują modelki o konkretnym kolorze skóry w zależności od geolokalizacji strony. Nic jednak nie zastąpi naszej własnej świadomości, sprawdzonych fasonów oraz tego, czego lepiej unikać. Ja na przykład wiem, że o ile kopertowe kroje sprawdzały się u mnie przy dużym biuście, teraz niekoniecznie będą się dobrze układać. Albo sukienki z podwyższonym stanem. Podobają mi się u innych, ja zawsze wyglądam jak przerośnięta lalka, a nie o taki efekt walczyłam. Już teraz mi się to nie zdarza, ale jeszcze do niedawna potrafiłam popełnić książkowy błąd z dziecięcą naiwnością. Na szczęście zawsze korzystałam z opcji zwrotu.
Magia metki. Ostrzegam trzykrotnie! To, że sweter jest z Acne Studios nie znaczy jeszcze, że będzie nam w nim dobrze.
Magia ceny. I to, że kosztuje 70% mniej również świetnego wyglądu nie gwarantuje. Może nam pasować, ale może też okazać się chybionym strzałem.
Zły humor. Miałam takiego wspaniałego nauczyciela improwizacji w szkole muzycznej, który zawsze przestrzegał przed podejmowaniem decyzji w emocjach. Pamiętam te słowa, choć minęło już dwadzieścia parę lat, kiedy ostatni raz je od niego usłyszałam. I zawsze się do nich stosuję, nawet w tak banalnej kwestii, jak zakupy. Owszem, kusi, żeby poprawić sobie nastrój jednym kliknięciem, ale mogę być sprytniejsza i zamiast dodawać rzecz do koszyka, dodać do ulubionych. Jeśli będzie tam za jakiś czas, podejdę do niej na chłodno i ocenię, czy faktycznie jest mi aż tak potrzebna. Uwaga, gdy właśnie przytrafiło się coś cudownego i jesteśmy w euforii, też lepiej nie otwierać stron sklepów internetowych. Choć gdy jesteśmy w euforii, raczej nie siedzimy w internecie, taka dziwna, niepisana zasada.
I na koniec, bo to ważne. Nie biczujmy się. Nie wyrzucajmy sobie, że znów popełniłyśmy błąd i głupio coś kupiłyśmy. Jeśli możemy zwrócić, nie wahajmy się. Jeśli nie – zawsze jest opcja podania dalej. Nauczymy się swoich szaf, komponujmy je świadomie i po prostu miejmy w pamięci triki, które muszą istnieć, bo tak jest świat zbudowany. Myślicie, że na czyich błędach sama się nauczyłam?
1 Comment
OLA
Ostatnio byłam w dużym mieście i postanowiłam przy okazji prac zrobić sobie przyjemność… Orska, COS Uterque… Chodziłam, oglądałam i nic nie kupiłam. Dlaczego? Cały dzień spędziłam na szkoleniu dot. niepełnosprawności i rodzin radzących sobie w tej skrajnie trudnej sytuacji. Nie miałam nastroju ani ochoty na kupno rzeczy, które są przecież piękne, ale nie najważniejsze. Życie jest najważniejsze. Trochę to górnolotne, ale prawdziwe.