Nie noszę kolczyków. Nie mam tatuaży. Jedyne znaki szczególne, które wraz z upływem czasu nabyłam, to te albo naturalne, albo… spod skalpela. Nigdy się ich nie wstydziłam, ba, nawet nie wiedziałam, że powinnam! Może dlatego, że wyrastałam w domu, w którym ciało było najzwyklejszą rzeczą pod słońcem? Nie mówię, że takie znaki szczególne koniecznie trzeba akceptować. Jeśli komuś przeszkadzają, nikomu innemu nic do tego, są odpowiednie metody, by je zniwelować. Ja te swoje lubię, bo są zbiorem pamiątek z całego dotychczasowego życia. Opowiadają moją historię, przypominają o pewnych zdarzeniach, a czasem nawet… pomagają.
Ostrzegam, jeśli tematy cielesne nie są Wam miłe, odłóżcie ten tekst i przejdźcie do następnego. Będzie dość ekshibicjonistycznie, a wiem, że nie każdy to lubi. Zapowiadałam jednak, że trochę więcej ciała będę tu odkrywać, oto pierwsze efekty wprowadzenia słowa w czyn.

Gdybym miała zacząć opowieść o swoich znakach szczególnych, jako pierwsza wystąpiłaby maleńka, nieco jaśniejsza plamka na mojej prawej skroni. Czerwona kropka, którą była pierwotnie, okazała się początkiem ospy. Miałam dwanaście lat i po raz pierwszy zorientowałam się, że mam ciało. Poważnie. Nawet biust, który urósł mi bardzo wcześnie, nie dał takiej świadomości, jaka przyszła, gdy człowiek cały pokrył się kropkami, których nie wolno było drapać. Ręce, nogi, brzuch, plecy – nigdy nie czułam siebie fizycznie, brałam za oczywiste, że się z tego wszystkiego składam. Nagle poczułam się prawdziwym stworzeniem, z krwi i kości. Ospa przeszła, ślad na skroni i świadomość ciała zostały ze mną na zawsze.
Jakieś pół roku później zorientowałam się, że na biodrach mam jakieś dziwne białe kreski. Przez długi czas nie wiedziałam, że według norm społecznych powinnam się ich wstydzić, gdyż są tymi strasznymi rozstępami, z którymi wszystkie kobiece pisma każą walczyć. To z kolei pamiątka po bardzo szybkim urośnięciu: w wakacje 1992 przybyło mi aż 8cm! Gdzieś to nagłe rozciągnięcie musiało się odznaczyć. Do dziś rozstępy te lubię, bo przypominają mi o satysfakcji, którą miałam przez króciutki czas, gdy wróciłam do szkoły i byłam najwyższa w klasie.
Jest też pierwsze cięcie skalpela. Na brzuchu, pamiątka po ataku wyrostka. A także po cudownym tygodniu zaskakująco imprezowego pobytu w szpitalu, bo wszyscy najbliżsi znajomi postawili sobie za punkt honoru mnie odwiedzić. Nie wolno się było śmiać. Wyobrażacie sobie, jak to wyglądało? Z tego okresu mam nawet zdjęcia ze szpitalnego korytarza, ledwo żywa, ale uśmiechnięta od ucha do ucha. Bo jak się ma osiemnaście lat, przyjaciele są sensem życia. Miałam ogromne szczęście, wtedy ich obecność wydawała mi się oczywista. Dziś obecność tych samych osób to ogromny skarb. Tak, bo to wciąż te same osoby!
I jeszcze poważniejsza sprawa, której już prawie nie widać, ale jednak jest. Pamiątka po redukcji piersi, dosyć rozległa, nieproszona, lecz konieczna, bo trzeba było ratować kręgosłup. Wyznacza początek nowego fizycznego życia, pełnego nieskrępowanego ruchu, radości z wysiłku i takich skoków endorfin, które nawet mi się nie śniły, bo nie miałam pojęcia, że są możliwe. Czasem głęboki dekolt ją ujawnia. Nie mam z tym problemu, bo to opowieść o tym, że można w pełni akceptować swoje ciało, choć życie z nim do najlżejszych nie należy.
Najświeższa historia to dwie kropeczki na lewej piersi: ślad po biopsji gruboigłowej. Poprzedzonej szeregiem badań, prowadzącej do szybkiej operacji usunięcia nowotworu. Szczęśliwie, bez przerzutów, a w dodatku, co na szczęście szybko się okazało, niezłośliwego. Ale do obserwacji. Przypomina mi o tym dwucentymetrowa kreska nieopodal kropeczek. Codziennie. A ponieważ wszystko to działo się niedawno, na wszystko, co dzieje się dziś w moim życiu, patrzę z podwójną wdzięcznością. Te wszystkie górnolotne porady typu „traktuj każdy dzień, jakby miał być ostatni” wciąż budzą u mnie raczej uniesienie brwi niż natchnienie, ale od czasu tamtego zdarzenia świetnie rozumiem, dlaczego wciąż ktoś je pisze i podaje dalej.
Drogie Panie, dziś nieco inaczej. Idzie wiosna, przed nami wiosenne porządki. Zróbmy je nieco inaczej niż zwykle. Poukładajmy swoje sprawy zdrowotne. Wiem, że w obecnej sytuacji nie jest łatwo się dostać do lekarza, ale zastanówmy się, co jest najważniejsze. Ja się badam regularnie, a i tak przyszedł moment, w którym musiałam zmierzyć się z bardzo trudną sytuacją. Wiem, że gdybym to odkładała w nieskończoność, rzecz mogłaby się potoczyć o wiele gorzej. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale pewne początkowo niewinne zmiany potrafią w pewnym momencie dać czadu, że tak kolokwialnie i niedelikatnie się wyrażę. Jeśli cokolwiek Was niepokoi, działajcie tym bardziej. Jeśli wszystko jest ok, skontrolujcie sytuację dla świętego spokoju.
Gdy ktoś mnie pyta, jak dbam o siebie, w pierwszej kolejności odpowiadam: chodzę na badania. Potem jest ruch, dobre jedzenie, a gdzieś na końcu te wszystkie peelingi, tusze do rzęs i pasemka. Bo ciało, proszę Państwa, to nie jest tylko zewnętrzna warstwa, mimo że zwykle to na niej najczęściej się skupiamy. Zadbajcie o siebie, zaopiekujcie się sobą, wejdźcie w nową porę roku z poczuciem, że zrobiłyście dla siebie wszystko.