Pozdrowienia z Kopenhagi!

Pierwsze pytanie: czy ja w ogóle byłam w Kopenhadze, by Was stamtąd pozdrawiać? Odpowiedź mam pokrętną, bo czuję się tak, jakbym spędziła tam cały tydzień, choć znajdowałam się zgoła gdzie indziej. Internetowe łącze pozwoliło mi jednak przyglądać się wszystkiemu z bliska. Momentami nawet dokładniej, niż osoby, które były na miejscu. Oto paradoks tygodni mody XXIw.: szybciej i więcej zobaczysz nie wychodząc z domu. Chyba że masz przepustkę za kulisy, gdzie możesz oglądać projekty do woli, ucinając sobie pogawędkę z ich twórcą. To chyba jedyna wciąż atrakcyjna i niedostępna rzecz, kto by się jednak nią przejmował, gdy na głowie pozowanie fotografom mody ulicznej w zakontraktowanych stylizacjach, z których trzeba się przecież jakoś rozliczyć? 

Photo by Febiyan on Unsplash

Taka hermetyczna złośliwość, pozwalam sobie na nią tylko dlatego, że od paru lat zauważam coraz większy rozdźwięk między prawdziwym stylem ulicznym a tym, co dzieje się w okolicach tygodni mody. Czasem wygrywa kreatywność, a czasem umowa ze sponsorem. Doskonale znam mechanizmy wędrówki danej stylizacji od ulicy do serwisów prasowych i, wierzcie mi, spontaniczność od dawna nie jest tu kluczowa. Nie tylko marki są gotowe płacić krocie, by znaleźć się w zestawieniu najważniejszych trendów na nowy sezon. Również influencerki, a raczej reprezentujące je agencje, robią sporo, by obecność na tygodniu mody została wizualnie odnotowana. Czy to źle? Tak wygląda biznes, komercja dotyka wszystkiego po kolei, a im bardziej toto atrakcyjne, tym większe ryzyko, że zostanie pożarte. Blogi? Media społecznościowe? Street style? Wszak to kanały, które przez lata kręciły nas najbardziej, grzechem byłoby je pominąć w drodze do sukcesu. 

Ale od początku. Niedawno zakończył się Copenhagen Fashion Week, teoretycznie nieduże, lecz niezwykle istotne wydarzenie. Podobnie jak swego czasu mikroinfluencerzy zostali dostrzeżeni, tak i pomniejsze tygodnie mody stały się w pewnych kwestiach nawet bardziej kluczowe niż Wielka Czwórka (parafrazując muzyczną Wielką Piątkę – dziś naprawdę jest tu hermetycznie), czyli Nowy Jork, Londyn, Mediolan i Paryż. Kopenhaga stawia na ekologię i są to konkretne czyny za słowami. Samo miasto chce do 2025 roku stać się neutralne pod względem emisji dwutlenku węgla, a duńskie marki prześcigają się w pomysłach na bardziej etyczne rozwiązania. Choć jednocześnie potrafią szczerze przyznać, że nigdy nie staną się w pełni eko (tu ukłony dla Ganni). Nie będę teraz dyskutować, na ile etyczny jest recyklingowany poliester czy nylon, bo sama po prostu nie lubię tego tworzywa, bez względu na pochodzenie (aczkolwiek nie wymagam cudów i kurtek przeciwdeszczowych z jedwabiu) albo ile jeszcze pozostało na świecie bawełny organicznej, bo nawet jeśli Wam tu wszystko dokładnie wypiszę, nie zmienimy absolutnie nic. Demokratyzacja mody (wyświechtane określenie, do którego mam stosunek podobny jak do poliestru) połączyła ową z zakupami i ciężko teraz postrzegać ją inaczej niż przez pryzmat aktualnych lub przyszłych konsumenckich potrzeb. A o tym z kolei chcę pisać, bo wierzę, że nasze podejście do zakupów jest w stanie dużo zdziałać. Przyznaję, przez lata patrzyłam na modę przez pryzmat sprawiania sobie przyjemności nowymi rzeczami, a obrazek prowadził mnie prosto do sklepu. Dziś najzwyczajniej się tym zmęczyłam. I gdy oglądam pokazy czy zdjęcia mody ulicznej, chłonę to jako całość, przyjemną estetycznie, opowiadającą o danej chwili, niż postrzegam jako katalog, w który mogę kliknąć, by następnego dnia otrzymać podobny ciuch w paczce (z kartonu z recyklingu, rzecz jasna). 

„Na modzie to się nie znam, ale widzę jedno: jak tu dużo uśmiechu!” – napisała do mnie znajoma, gdy w zeszłym tygodniu udostępniłam na Instagramie ulubione migawki w Kopenhagi. Wybierając te zdjęcia, nie zwróciłam uwagi na uśmiech, zależało mi na ujęciach jak najbardziej naturalnych i stylizacjach, które nie krzyczą od progu „zawartość sponsorowana”. Wyszło przypadkiem, ale faktycznie, to nowość. Ludzie się śmieją, robią głupie miny, cieszą się z czegoś, jest w tym dynamika, naturalne poruszenie, ta autentyczność, o której pisałam niedawno. Nawet jeśli kontrolowana, nawet jeśli podkolorowana. „Fashion stole my smile” – głosił napis na koszulce Victorii Beckham, niby ironiczny, ale uśmiechu próżno było szukać. Dziś widzę radość, która opanowała Kopenhagę, a w którą my klikamy, bo jesteśmy głodni lekkich i przyjemnych historii. 

A co na samym wybiegu? Ugruntowuje się nowe (nie mogłam się doczekać, gdy będę mogła użyć tego słowa w pozytywnym kontekście), eklektyczne i nadszarpnięte zębem czasu, przynajmniej wizualnie. Recykling, upcykling, niestandardowe połączenia, patchworki, dzianiny – to wszystko, co przydawało się kiedyś i wciąż może się jeszcze przydać, zinterpretowane na nowo, przyszłościowo wręcz. W szczególności dzianina jest wdzięcznym tematem, bo bez specjalnej obróbki możemy z niej dziergać najróżniejsze fasony w nieskończoność. I tu absolutnym numerem jeden jest marka A. Roege Hove. Cóż tam się dzieje! Gdybym bardzo chciała bawić się w porównania, określiłabym ją mianem dziewiarskiego Isseya Miyake (Pleats Please w wersji maszynowej). Podstawą jest ściągacz, elastyczny ścieg wykorzystany na wszelkie sposoby. Bywa ażurowo lub transparentnie. Noszony warstwowo, pracujący mocniej lub słabiej, w zależności od sylwetki, co zresztą świetnie było podczas tygodnia mody udowadniane. 

Z dzianinowego patentu korzysta też marka (di)vision, z tym że tu w formie przetworzonej, jako że cały koncept czerpie przede wszystkim z istniejących już ubrań, którym nadaje nowy kontekst. Patchwork, wyraźne szwy, w tym te najmodniejsze, lekko falowane (swego czasu wada dzianiny, dziś przekuta w zaletę, podobnie jak dwadzieścia lat temu), asymetria, dekonstrukcja – do wyboru, do koloru. A kolor równie mocny jak fasony. 

Ganni to już duńska klasyka. Wielbicielki mogą spać spokojnie: bufki, kwiatki, kratki i ozdobne guziki nigdzie się nie wybierają. Podobnie jak znajome fasony, które marka odświeża co sezon. Co nowego? Jeszcze więcej marszczeń, zdobień i wariacji na temat uniformu. Oraz drewniaki z wielkimi nitami. Tu szydełko, tam ażur, a na deser kreszowe spodnie dresowe. Takich jednak nie było w latach dziewięćdziesiątych. 

Przy okazji tygodnia mody otworzył się w Kopenhadze piękny butik Marimekko Kreative, w którym można było obejrzeć projekty prezentowane na pokazie. I zamówić w przedsprzedaży z terminem na marzec 2022. Trudno uwierzyć, ale marka w tym roku kończy 71 lat. Przy fortepianowych dźwiękach Erica Satie można było się przekonać, że ogromne kwiaty i ostre kolory to tylko drobna część fenomenalnej całości. Wielbicielkom Marimekko przypominam, że marka co jakiś czas współpracuje z Uniqlo, oferując rzeczy w niczym nie ustępujące regularnej linii, a o wiele wiele tańsze. Taka przyjemność dla fanów. 

Designer’s Remix to kolejny świetny przykład dekonstrukcji rzeczy znanych i lubianych, a dokładniej – klasycznej męskiej koszuli oraz garnituru. Ja tu bardzo upraszczam, dzieje się bowiem znacznie więcej, strój formalny stanowi tu jednak rdzeń, wokół którego snuta jest wielowątkowa opowieść. Pytanie przewrotne: czy patenty znane projektantom mody cyrkularnej, jak wspomniany wcześniej patchwork czy nadawanie nowej formy ubraniom już istniejącym, mają rację bytu jako produkt tworzony całkowicie od początku? Gabriela Hearst, nowa dyrektor kreatywna domu mody Chloe do stworzenia jesiennej kolekcji wykorzystała materiały z archiwum, by uniknąć nadprodukcji. Jak było w tym przypadku? Charlotte Eskildsen z Designer’s Remix podkreśla, że tematem upcyklingu zajęła się już dwie dekady temu. Ba, stąd wzięła się nazwa marki, ponieważ od samego początku korzystała ona z istniejących już elementów jak tzw. „deadstocki” czy po prostu vintage. 

W wolnej chwili polecam Wam serdecznie obejrzenie wszystkich pokazów, jakie miały miejsce w Kopenhadze, spokojnie będziecie w stanie znaleźć tam coś dla siebie na nadchodzące sezony. Pamiętajcie tylko o jednym: czasy dyktatu w modzie mamy na szczęście za sobą. Jeśli coś czujecie, just go for it!


P.S. Po dodatkową dawkę autentyczności zapraszam Was na konto instagramowe @copenhagenersincopenhagen. Uczta dla oczu!

Leave a Reply