Lekcje WF-u z podstawówki. Ostatnio ten temat pojawia się w moich rozmowach zaskakująco często. Na treningu wymieniamy się wspomnieniami dotyczącymi biegania i wypluwania płuc, bo nikt nie nauczył nas tempa i oddechu. Albo wyśmiewania słabszych i wolniejszych, bo przecież na tych lekcjach w magiczny sposób wszyscy powinni mieć identyczną wydolność. A jak doszło do późniejszych klas i któraś dziewczyna miała okres – to dopiero była zabawa! Od zawstydzania (i to przez nauczycieli!) po łaskawe tłumaczenie, że „to nie choroba”, a ból jest przejawem słabości. Gdy oglądam fragment „Sensu życia” Monty Pythona i mecz nauczyciele kontra dzieci, niekoniecznie mi do śmiechu, bo jest on najlepszą metaforą tego, jak wyglądał WF w dzieciństwie moim oraz wielu moich znajomych. Dlatego ten maleńki świstek, ta karteczka złożona na pół z napisem „zwolnienie” i pieczątką lekarza lub nawet podpisem rodzica, stanowił nierzadko wybawienie.

Do ćwiczeń wróciłam jako całkiem dorosła osoba. Ba, osoba na skraju pierwszej młodości, bo rok przed czterdziestką. I nie wiem, czy słowo „wróciłam” jest odpowiednim określeniem, bo prawdę mówiąc nigdy nie ćwiczyłam. Nie mogę bowiem zaliczyć do ćwiczeń rozpaczliwego chwytania oddechu po każdym biegu na 1000m na szkolnym boisku czy siłowych i bezskutecznych prób dotknięcia podłogi w skłonach, ze łzami w oczach, że inni potrafią (stopniowe dochodzenie do celu? Proces? Czy ktokolwiek zna takie określenia z lekcji WF?). Nie zaliczę również prób chodzenia na siłownię kilkanaście lat temu, gdy największą atrakcją był mój wielki biust, do czego w sumie byłam przyzwyczajona. Komentarze na jego temat słyszałam od każdej WF-istki (tak, kobiety) i wierzcie mi, nie były przychylne. Tak jakby mogła go odczepić i na potrzeby ćwiczeń zostawić w szatni wraz z innymi niewygodnymi rzeczami. Ale spokojnie, nie tylko na mnie odbywały się próby zawstydzania. Koleżance, która wygrała międzyszkolny wyścig, komisja zaglądała w majtki, żeby sprawdzić, czy aby nie oszukuje i nie jest chłopcem. Prawdziwa historia.
Liceum upłynęło mi na błogim zwolnieniu i wcale nie byłam w mniejszości. Ot, przywileje bycia muzykiem, wychowanie fizyczne nie jest nam do niczego potrzebne przecież. Podobno był jakiś basen, na który nawet czasem ktoś chodził. Ja przez cztery lata niemal codziennie się cieszyłam, że nikt mi nie każe biegać, skakać ani odbijać piłki. Obowiązkowy basen na studiach był dla mnie jak występy na Miss Polonia. Nie to, żebym się na nie zgłaszała. Trzeba było być w kostiumie, niestety dziewczyn jak na lekarstwo, a mnie pozostało dzielnie znosić komentarze o „miss mokrego podkoszulka” oraz wrzucanie do wody okupione zdziwieniem, że nie wypływam, a przecież „każda wypływała”. Tak, niestety wciąż pływam bardzo słabo, nie było mi dane poznać odpowiednich technik, bo przecież tak ponętnie wyglądałam w kostiumie, że nikt nie miał do tego głowy. Żeby nie było, że robię tu z siebie jakąś wyjątkową ofiarę. Tak to wyglądało, prawdopodobnie z małym biustem również nic bym z tych „lekcji” nie wyniosła.
Pal sześć stymulację mięśni czy trzymanie tkanki tłuszczowej na wodzy. Przez kolejne dekady nie miałam pojęcia, jak zbawienny może być wysiłek fizyczny dla… umysłu. Tak, nie pomyliłam się. Zresztą kto ćwiczy, ten wie. Bo ja nigdy nie łączyłam ruchu z niczym przyjemnym. Ruch to było duszenie się, wycieńczenie, a na deser seksistowskie komentarze. Ruch to były te wszystkie lekcje WF-u, na których nie miałam pojęcia, w której części boiska powinnam być, by odbicie piłki miało sens. Ruch to drabinki, od których bolały ręce. Piłka lekarska wyginająca kręgosłup. I jeszcze wystawianie ocen – to chyba największy absurd tego przedmiotu. Dostajesz ocenę z tego, czy umiesz się wygiąć do tyłu albo do przodu, czy twoje serce da radę w maratonie bez żadnego przygotowania albo czy podskoczysz odpowiednio wysoko wiedząc, że podczas lądowania poczujesz w piersiach potworny ból (bo który WF-ista miałby uświadomić uczennicy istnienie czegoś takiego jak stanik sportowy?). Nie wiem, jak wyglądają lekcje wychowania fizycznego dziś, choć z opowieści koleżanek, które mają córki, wynika, że nie było rewolucji. Mam nadzieję, że chociaż zawstydzania jest nieco mniej.
A dziś, gdy nie wyobrażam sobie swojego życia bez ruchu, gdy zrozumiałam, o co chodzi w tych naprawdę nieskomplikowanych reakcjach biochemicznych zachodzących w moim organizmie, żałuję, że nie było mi dane poznać tego dobra trzydzieści lat temu. Bo pal sześć rzeźbienie sylwetki, co dzieje się nawet wtedy, gdy o tym nie myślę, pal sześć wąską talię czy wysokie pośladki. Radość, którą odczuwam po treningu, jest pozytywnie uzależniająca. Dlaczego na żadnym WF-ie nikt o to nie zadbał? Wciąż tylko ocenianie, porównywanie i oczywiście obśmiewanie. Czy wciąż jeszcze zastanawiacie się, skąd tyle Waszych problemów z akceptacją własnego ciała i zmian, które w nim zachodzą? Niewinny WF, zwany absolutnie błędnie „kulturą fizyczną”, przyczynił się do tego z pewnością. Miło by było, gdyby w końcu zaczął mieć coś wspólnego z kulturą. Nie wiem, może już ma. Ale za moich czasów był po prostu polem walki. Kto by pogardził zwolnieniem w takich warunkach?
I na to wszystko pojawia się teledysk Misi Furtak „Na to co mówisz zważ” i mam wrażenie, że artystka po prostu musiała odwiedzić mój mózg i wydobyć z niego sporo historii. Szczególnie z lekcji WF-u, na których może i nie wstydziłam się własnego brzucha, ale zawsze głupio mi było być tą niezbyt skoordynowaną i raczej w tyle. Po wielu latach odkryłam, że nie było tam ani grama mojej własnej winy.
3 Comments
Ola
Świetny tekst, wiele osób może się pod nim podpisać. Sama mam dziecko szkolne i zastanawiam się nad zwolnieniem. Wiem, że ruch jest ważny, ale zadowolenie z życia jeszcze bardziej.
Ania
BEEN there. Zwolnienie z biegów od ósmej klasy podstawówki wybłagane u lekarza po tym jak przy długich dystansach myślałam ze umrę z braku oddechu i miałam częstoskurcze serca. Nienawidziłam biegać przez następnych 25 lat. Kiedy zaczęłam to robić dla siebie, pojawiło się masę sprzecznych uczuć. Wrócił ten krótki oddech, ale pojawiła się też satysfakcja i to genialne uczucie „po”… wciąż walczę se schematami w głowie, ze ruch po to żeby schudnąć. Pewnie zajmie mi to lata… wf nauczył mnie tylko unikania ruchu
Baśka
Ech, jakbym czytała o sobie… ta sama rzeczywistość. Chyba nic tak nie zniechęca do aktywności fizycznej jak ta parodia. Na szczęście mam to za sobą, zresztą już w szkole średniej uświadomiłam sobie, że w-f uczą z reguły sadyści, którym się nie powiodła taka czy inna kariera sportowa i dlatego się wyżywają na dzieciach.. niestety.