I chodzi sobie po Rzymie, korzystając z coraz bardziej jesiennych promieni słońca, choć pora roku i Molehill to rzecz umowna. Tak się złożyło, że nowości pojawiły się w okolicach jesieni. I jest na co patrzeć. Premierowe modele nazywają się Allora i Bondia. Pierwszy z nich przypomina mały koszyk na krótkiej rączce. Lekko zaokrąglony brzeg zapinany jest na suwak, w środku pozostaje surowy, bez podszewki, co stało się już znakiem rozpoznawczym marki. Drugi to shopper w dwóch rozmiarach z dodatkową saszetką, by mniejsze rzeczy nie gubiły się w jego czeluściach. Z zewnątrz ozdobiony jest skrzyżowanymi cienkimi paskami, dodaje mu to hipicznej elegancji. Zresztą w ogóle elementy hipiczne bardzo w tym sezonie są pożądane, mimo że, jak wspominałam na początku, te torebki sezonom się wymykają.
Jak zwykle torebki powstały w kilku wersjach kolorystycznych, nie zabrakło charakterystycznej dla marki krokodylej faktury, jest też tłoczenie zwane mozaiką, nieregularne, drobne intrygujące. Wprawdzie nie ma jeszcze dwudziestej trzeciej, a blog mogą czytać osoby przed osiemnastką, ale muszę. Te torby mają odcienie alkoholowe. I to takie najbardziej gatunkowe, żaden tam fluorescencyjny likier grejpfrutowy o pojemności 100 ml. Whisky, koniak, grappa, unicum (zanim się skrzywicie, spróbujcie go jako digestive po solidnym serowym fondue) – żywiczne, torfowe, wędzone, ziołowe. I tu przywołam zapach Molehill, który towarzyszy mi od kilku miesięcy. Bo ta szlachetność, klasa, wyjątkowość składają się w konsekwentną całość. Rzym dodatkowo to podkreśla.
Fot. Magda Uherek
Modelka: Matylda
Produkcja: Anna Zawada