„Nie obcinaj tych końcówek” – napisała do mnie Berenika, gdy nieśmiało wysłałam jej zdjęcie postępów pracy nad kolorowym szalikiem, który dzielnie dziergałam w czasie zeszłorocznego lockdownu. Było ciut za późno, bo nitki i węzełki na brzegach tak wkurzały, że przycinałam je przy każdej zmianie koloru, dopóki nie posiałam gdzieś nożyczek. Wydawało mi się, że porządek musi być, że przecież coś będzie wystawać, że to zaburzy całość. Cóż, trzeba było słuchać mistrzyni gatunku… Berenika Czarnota od lat nie tylko projektuje genialne swetry, po które ustawiają się kolejki (dosłownie), ale też wydobywa to, co zwykle w dziewiarstwie ukryte. W poszczególnych etapach procesu twórczego potrafi znaleźć wartość. Nie ukrywa ich jako czegoś, co jest tylko środkiem do celu, lecz wręcz eksponuje, jako fascynujący, a często niedoceniany wątek.
Trzynasty sezon jej pracy artystycznej zdecydowanie należy do dwustronnego swetra Kreuzberg. Po jednej stronie znajome zygzaki w grzecznej, równiutkiej wersji. Po drugiej – wszystko to, czego zwykle nie widać. Z łączenia koloru powstały frędzle. Z żakardowego prowadzenia włóczki – druga warstwa wzoru, przywodząca na myśl nieregularne pociągnięcia grubszym flamastrem. Sweter jest hołdem dla ulubionej berlińskiej dzielnicy projektantki. „Tam spotkamy najbardziej oryginalnie ubranych ludzi, wiele można się od nich nauczyć w sprawach stylu. Berlińczycy nie podążają za trendami, moda służy im do wyrażenia siebie, noszą to, na co mają ochotę i są w tym bardzo autentyczni” – opowiada. I faktycznie, Kreuzberg nawet o ósmej rano w niedzielę inspiruje i zachwyca, właśnie tym, że nie goni za modą, że nie będzie tam trendów stricte przeniesionych z Instagrama czy TikToka czy z wybiegów, bo i tak się przecież zdarza. Ludzie opowiadają swoją historię, ubranie traktują jak wizytówkę, lecz nie taką wyciętą z szablonu, tylko uważnie i czule zaprojektowaną na własny użytek. Trendy zwalniają, bo przyjemnie mieć w szafie coś, do czego można wielokrotnie wracać. Zresztą swetry Bereniki właśnie do takiej kategorii ubrań należą.
Co jeszcze w kolekcji? Powrót bestsellerowego kardiganu Mitte, tym razem w wersji pastelowej, jak cukierki czy wata cukrowa. I znajome fasony: pudełkowy Island oraz Karlita z charakterystycznymi bąbelkami, w neutralnych odcieniach szarości i złamanej bieli. Projektantce zależało, by w stylizacjach odejść od typowej od jakiegoś czasu zasady kontrastu. Zamiast zestawiać ciężkie swetry z lekkimi sukienkami czy delikatnymi butami, postawiła na mocne połączenia z elementami skórzanymi i obszernymi fasonami. Dodatkowe ubrania, które widzimy na zdjęciach, to w dużej części rzeczy z jej prywatnej garderoby. „Uznałam, że czas zerwać z tak romantycznym podejściem i zaproponować dużo mocniejsze, i co za tym idzie, mniej kobiece stylizacje. Chciałam pokazać jak ja bym ubrała te projekty” – wyjaśnia Berenika. Wisienką na torcie są berety. Aż by się chciało zawołać w stylu memów: „Make moherowy beret great again!”. Myślę, że to się uda i wzgardzone akcesorium zostanie wreszcie na nowo docenione. Bo jest piękne, nigdy nie przestało być. A z pewnych kontekstów należy rzeczy wyrywać, bo szkoda ich potencjału.
Kontynuując działania w duchu zero waste projektantka rezygnuje z foliowych opakowań. Zamiast nich klientki otrzymają ręcznie farbowane płócienne torby. „To taka forma podziękowania dla dziewczyn, które bywa, że ze względu na duże zainteresowanie danym modelem, czekają nawet miesiąc na realizację swojego zamówienia” – mówi. A czekać warto – dodam od siebie. I, skoro już pojawił się język obcy, podsumuję tym zdaniem: good things take time.
Zdjęcia: Boris Slobodianiuk
Stylizacja: Berenika Czarnota
Makijaż i fryzury: Aleksandra Przyluska
Modelka: Carmen Ferreira