COS. Powrót na wybieg.

Bo od Londynu wszystko się zaczęło. Choć marka szwedzka, to w Londynie w 2007 roku otworzyła swój pierwszy sklep i to tam ma swoje główne biuro. Mało kto pamięta, ale nazwa jest skrótem od „Collection of Style”. W marcu 2007 roku miał miejsce pierwszy pokaz marki w ramach London Fashion Week. To była świeżość do tej pory w sieciówkach niespotykana, koncept i jego realizacja zachwycały od pierwszego wejrzenia. Pamiętam własne emocje, blog miał niecały rok, a ja marzyłam, by dostać się do londyńskiego butiku i na żywo zobaczyć te wszystkie cuda. Nie byłam osamotniona. Na COS’a zachorowała zarówno branża mody, jak i blogerki, które wówczas jeszcze do branży nie były zaliczane. Na wybiegach królowały projekty Consuelo Castiglioni dla Marni, Paolo Melim Anderssona dla Chloe czy Tomasa Maiera dla Bottega Veneta, tuż przed wielkim wejściem Phoebe Philo do Celine, gdy oszczędność formy i nowy minimalizm na dobre zagościły w modzie (właśnie w modzie, nie w trendach, bo to się wciąż nie zmienia). COS był jednym z tych filarów, które wspomniany styl wprowadziły do domów „zwykłych śmiertelników”. I, choć pada dziś ofiarą krytyki, jakoby był zbyt przewidywalny, wg mnie ta konsekwencja właśnie jest jego największą zaletą.

I po latach dokładnie szesnastu od debiutu, COS powrócił na londyński wybieg. Kolekcja na jesień zimę ’21/22, rzecz jasna, nie zaskoczyła. Bo i nie miała. Za to ukoiła i przypomniała, za co markę kochamy. Jeśli w ogóle jakieś aktualności, to podane w taki sposób, by nie zrywać z wypracowaną estetyką (trapezowa spódniczka w stylu lat sześćdziesiątych, płaszcz z misia, garnitur). Sylwetki swobodne, otulające, intrygujące krojem, lecz nienarzucające się. I dostępne od zaraz, bo w przypadku sieciówek metoda „see now, buy now” ma największą rację bytu. Stąd też wybór aktualnego sezonu, zamiast propozycji wiosennych. Swoją drogą wciąż jeszcze się do tego chaosu nie przyzwyczaiłam, ale przyjmuję do wiadomości, wraz z innymi elementami tzw. nowych czasów.

A tu jeszcze odrobina gości z pierwszego rzędu. Zwyczaj ubierania się w rzeczy danej marki akurat bardzo lubię, człowiek nie musi się zastanawiać, dokąd się udać, gdy czegoś zapragnie. Dodam, że kamizelka noszona przez Camille Charriere (z białym t-shirtem – wybornie) chwilę po publikacji jej zdjęć wyprzedała się do cna. Dziś zapasy zostały uzupełnione, ale nie wiem, na jak długo. Działa? Działa!

Zdjęcia: materiały prasowe

Leave a Reply