Kilka lat temu wpadła mi do głowy taka myśl. Dawniej to dzieci chciały wyglądać jak rodzice. Dziś rodzice chcą upodobnić się do dzieci. Ubrania, buty, fryzury, oczywiście mniej lub bardziej udane próby zaistnienia w mediach społecznościowych… Nie dziwi zatem ani kult młodego wyglądu, ani lawinowe wręcz powroty trendów z rodzicielskiej młodości. Dzieci oczywiście mają na to wszystko swoje określenia i powiedzonka, począwszy od lekko pogardliwego „Ok, boomer” (podkreślającego różnicę pokoleń, bynajmniej nie na rzecz boomera), na wyliczankach, co jest „cheugy” (czyli obciachowe) kończąc. Tu oczywiście przoduje TikTok, którego rodzice czy dziadkowie, nawet jeśli bardzo by chcieli, nigdy do końca nie pojmą. Dla moich przyjaciółek, czyli pokolenia millenialsów, najprzyjemniejszy jest moment, gdy ich córki chcą pożyczyć z ich szafy jakiś ciuch. Najgorszy – gdy słyszą: „Mamo, już nikt się tak nie ubiera”. Nikt w klasie, warto zauważyć, bo przecież to klasa jest ogromną częścią ich świata. Albo przypomnieć sobie, jak było „za naszych czasów”. Moja babcia sama zwykła mówić o sobie „z tyłu liceum, z przodu muzeum” (to już wiecie, skąd we mnie tyle dystansu, he he), bo czesała się i ubierała bardzo nowocześnie. Mogłyśmy sobie pożyczać kapelusze typu bucket (bo one już kiedyś były modne), ja brałam z jej szafy romantyczne sukienki przywiezione z Londynu, ona spokojnie mogła nosić mój plecak czy płaszcz. Ach, płaszcz, ten pożyczałam od dziadka. Jeśli chodzi o bliższe pokolenie, szafa i mamy, i taty była niewyczerpanym źródłem pomysłów. I choć każdy w domu miał swoją, nasze ubrania krążyły, dając się swobodnie interpretować, bez względu na pierwotne przeznaczenie. Nie znałam słowa uniseks, a już mi w życiu towarzyszyło.
Był taki czas, w którym w naszym kraju pojawiły się dresy. Przybywały z zagranicy, czy to ze Stanów, czy z Turcji, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nagle wszystkie rodziny się stylowo zjednoczyły, co było widać zwłaszcza w okresie wakacyjnym. Tu słynne „szelesty” z kolorowymi panelami, tam szpanerska dzianina bajowa, najlepiej z jakimś haftem, oczywiście nowoczesnym, komputerowym. Chyba nigdy wcześniej wygoda tak się w naszym życiu nie rozsiadła. Spodnie na gumce wybaczały wszystkie gofry z bitą śmietaną czy smażone rybki, obszerny kaptur chronił przez nieprzewidywalną nadbałtycką czy mazurską pogodą, a całość zajmowała mało miejsca w plecaku czy kempingowej szafce. I nagle syn chciał być jak ojciec, a córka nie wypominała mamie, że „tego się nie nosi”. Nawet jeśli to naiwne, rodzina stawała się swego rodzaju drużyną. Niech to nawet będzie drużyna rodem z komedii z Chevym Chasem. W pewien sposób jest to budujące i po prostu urocze.
I po wielu latach trafiam na sesję wyprodukowaną przez Ładne Bebe dla Reserved. Ujęcia autorstwa Ani Onopiuk przywołują wrażenia, o których zdążyłam zapomnieć. Na oświetlonym jesiennym słońcem korcie oglądać możemy kolekcję „Better Together”, która powstała z myślą o całej rodzinie, łącznie z czworonogami. To dresy (a jakże), koszulki i akcesoria utrzymane w spójnej i oszczędnej palecie kolorystycznej: złamanej bieli, antracytowej szarości i ciemnej zieleni. Można łączyć, można się wymieniać, można sobie niepostrzeżenie z szafy podbierać. Rodzinna atmosfera nieprzypadkowa, siłą rzeczy zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej czasu, niż zazwyczaj. I ten czas doceniać. Ubrania dla zwierząt pojawiły się w Reserved po raz pierwszy. W projektowaniu pomagały psy zaprzyjaźnione z zespołem, model bluzy z kieszonką na plecach powstał w trzech rozmiarach. Jest zapinany na zatrzaski, by nie zahaczać o sierść na brzuchu, a przy szyi ma specjalny otwór na smycz. Rzecz wyprzedała się na pniu, ale wkrótce pojawią kolejne propozycje dla czworonogów.
Zdjęcia: Ania Onopiuk
Stylizacje: Ada Juszczak
Produkcja: Ładne Bebe