Oto ciekawostka, którą zaobserwowałam już lata temu. Bez względu na odległość, pewne kraje czy kultury mają zaskakująco podobne tradycje. Pewne elementy rzemiosła istnieją sobie równolegle od wieków i, choć nie miały szans się spotkać, pozostają zbliżone. Bo jakim cudem na przykład masajska biżuteria z koralików jest tworzona tą samą techniką, co ukraińska? Skąd wiedza o tkactwie na praktycznie każdym kontynencie? To wszystko istniało, zanim się do siebie zbliżyliśmy, zanim zostaliśmy po kolei odkryci, zanim podglądanie innych krańców świata było możliwe na szerszą skalę. Oraz, rzecz jasna, zanim to wszystko mogliśmy znaleźć w internecie, łącznie z instrukcją wykonania prosto na YouTubie czy, w przededniu roku 2022, na TikToku. Ale mimo dostępu do niemalże każdej informacji, wciąż fascynująca jest możliwość zderzenia pewnych zwyczajów, sprawdzenia, jak to się robi u sąsiada bliższego lub dalszego i czego możemy się nawzajem od siebie nauczyć.
Gdy kilka lat temu trafiłam na Stowarzyszenie Serfenta z Cieszyna, byłam pod wrażeniem pasji, z jaką jej członkinie podróżowały po Polsce, by ocalić tradycyjne plecionkarstwo od zapomnienia i dać mu nowe życie. Przemierzały szlaki wzdłuż rzek, bo to tam rosną najlepsze surowce do wyplatania, poznawały kolejnych mistrzów i mistrzynie, uczyły się i dokumentowały wszystko, by nie dopuścić do sytuacji, w której wiedza odeszłaby wraz z twórcą. Serfenta nie tylko chroni wiedzę, ale też przekazuje ją dalej, organizując warsztaty plecionkarskie czy wydając książki. Zespół powiększa się o kolejnych specjalistów, a głód wiedzy już dawno wyszedł poza polskie granice. Rok 2021 dla Serfenty był przez długi czas bardziej obietnicą podróży niż podróżą samą w sobie, lecz wreszcie się udało. Samą jego końcówkę panie miały przyjemność spędzić w Korei Południowej, gdzie mogły przyjrzeć się lokalnemu rzemiosłu, w tym oczywiście plecionkarskiemu. Ja z kolei miałam okazję porozmawiać z Łucją Cieślar, jedną z założycielek Serfenty, o tej wycieczce. Dziś dzielę się tą rozmową z Wami.
Co się plecie w Korei i z czego?
Plecie się koszet, torebki, kapelusze. Jeśli chodzi o materiały tradycyjne w Korei, to wyplata się głównie z bambusa. Jest tworzywem dość twardym, więc często dzieli się go na o wiele mniejsze, cieńsze części, by tworzyć również rzeczy bardziej filigranowe. Drugim tradycyjnym materiałem jest słoma ryżowa, czyli to, co pozostaje po zbiorach ryżu właściwie jako odpad, jest z kolei długa i miękka.
W jakim miejscu jest rzemiosło? Czy jest tak jak u nas, że dopiero się je dostrzega, że człowiek może mieć fajny koszyk niekoniecznie z Zary, lecz od lokalnego twórcy? Czy raczej mają to dawno za sobą, o ile kiedykolwiek byli w innej sytuacji?
Rzemiosło w Korei jest rodzinne. Mistrzowie rzemiosła otrzymują od państwa różnego rodzaju wsparcie, więc zależy im, żeby rodzina przejmowała ich umiejętności. Wręcz zdarza się, ponieważ Koreańczycy są bardzo rodzinni, że nie chcą przekazywać swojej firmy czy wiedzy nikomu z zewnątrz.
Czy techniki splotów są podobne jak u nas, czy jednak zauważyłaś jakieś różnice?
Technika splotów jest raczej odmienna, widzę więcej podobieństw do wyrobów z innych krajów azjatyckich, ale do polskich nie. Może też dlatego, że skupiałam się na tym, co jest tam wyjątkowe i inne niż u nas. Ciekawe jest też, że u nich te wyroby częściej mają funkcję praktyczną niż ozdobną. Koreańscy rzemieślnicy byli z kolei bardzo zainteresowani naszym modelem biznesowym. Już nie wspominam, z jakim zdziwieniem przyjęli, że oto młode kobiety mają firmę i podróżują same po całym świecie, ale też byli mocno zaskoczeni, że my te rzeczy na świecie sprzedajemy (na przykład aż w Tokio czy też w Skandynawii).
Zastanawiałyśmy się też podczas tego pobytu nad taką niby prostą rzeczą: czego potrzebują Koreańczycy? Bo nasze polskie czy europejskie potrzeby dobrze znamy. Na przykład: potrzebujesz mieć przytulne wnętrze i piękny dom. Albo masz potrzebę kontaktu z naturą i z naturalnymi materiałami, bo masz tego mało w swoim codziennym otoczeniu. Gdy z nimi o tym rozmawiałam, odkryłam, jak bardzo zapracowanym są narodem, jak bardzo mało mają czasu prywatnego, które mogą przeznaczyć na jakieś hobby. Jeśli zdobywają umiejętność, to raczej po to, żeby się w nią wgłębić, nie dla relaksu. I zastanawiałam się, po co jest im potrzebny kosz. Co ciekawe, na nasze kosze, które ze sobą przywiozłyśmy, nie mieli za bardzo pomysłu. Pytali, do czego się tego używa, tak mocno wyplatanie jest u nich skorelowane ze stroną użytkową. Masz kosze do przesiewania ryżu, ale raczej nie znajdziesz paryskiego koszyczka do noszenia na ramieniu w stylu Jane Birkin. (Ale coś jednak znalazłyśmy – była to ażurowa torebeczka z bambusa, jest na zdjęciu)
Kolejnym zderzeniem było ich tempo życia i pracy w ogóle. Zastanawiałam się, jaki sens miałyby dla nich nasze warsztaty. Bo my je organizujemy dla relaksu uczestniczek i uczestników, żeby był odpoczynek, a oni odpowiadali, że tego nie potrzebują. Jeśli idziesz na naukę wyplatania, to po to, by zdobyć faktyczny zawód, a nie po to, by odpocząć. To jest z naszej perspektywy bardzo zaskakujące – jak to, ludzie, którzy nie potrzebują odpoczywać?
Ale czy narzekają na ilość pracy?
Nie. Mam wrażenie, że ta ich zajętość jest ćwiczona od dzieciństwa. Nawet małe dzieci w szkole często mają zajęcia od rana do wieczora. Nie ma takiej opcji, że w sobotę po południu zastanawiają się, co ze sobą zrobić, bo jest nudno. Zawsze jest coś do zrobienia. Ale nie jest to u nich powód do narzekania. Brałyśmy udział w różnych warsztatach, m.in. uczyłyśmy się robić wachlarze z czerpanego papieru. I tu też nie było miejsca na relaks, wszystko było w zawrotnym tempie. Godzina max, idziemy dalej. Zabawne, bo miasto, w którym byłyśmy, Jeonju, ma dopisek „slow city”. I jeżeli to było slow, to wolę nie wiedzieć, jak jest w Seulu… Jeonju to też „małe miasto”, zaledwie 600 tysięcy mieszkańców, Seul to 13 milionów!
Czy to znaczy, że wyplatają w równie zawrotnym tempie?
Tu akurat, jeśli jesteś już mistrzem i masz jakiś status, możesz sobie pleść wolniej.
Czy jest coś, co Was w Korei zaskoczyło?
Mnóstwo rzeczy. Przede wszystkim koreańskie społeczeństwo ma mnóstwo niepisanych zasad. Niektóre z nich poznałyśmy przed wyjazdem, na takim szybkim przeszkoleniu biznesowym, ale sporo z nich poznawałyśmy dopiero na miejscu. Na szczęście dużo było nam wybaczone. Ogromne znaczenie ma na przykład różnoraka hierarchia. Bardzo mocno się liczy, w jakim jesteś wieku. Jeżeli jesteś starsza ode mnie, będę się zachowywać wobec ciebie zupełnie inaczej niż wobec swojej rówieśniczki lub osoby młodszej. Będziemy używać innego języka: ja do ciebie, a ty do mnie. Albo pijąc przy stole, nie mogę być skierowana w twoją stronę, tylko powinnam odwrócić się na bok. To jest wyraz szacunku, natomiast zdziwiło mnie, że nawet niewielka różnica wieku, typu dwa miesiące czy pół roku, wystarczy, by te zasady miały rację bytu.
To trzeba się przed spotkaniem dogadać w kwestii wieku?
To jest bardzo ważne pytanie w Korei, bo to ustawia wszystko, co stanie się później. Ustalasz hierarchię, wybierasz sposób mówienia, sposób siedzenia. Ważna jest też rola, jaką pełnisz. Ja, jako przedstawicielka Serfenty, byłam stawiana wyżej, mimo że byłam na przykład od kogoś młodsza. No i jestem kobietą, co do niedawna też z automatu stawiało mnie niżej. Dziś to już się mocno zmieniło, ale jeszcze do niedawna było tak, że jeśli szłaś sobie na lunch z kumplami z pracy i byłaś jedyną kobietą, to ty musiałaś obsługiwać stolik. Nalewać im napoje, podawać różne rzeczy. Czasami miałam wrażenie, że gram w jakąś grę i część zasad znam, ale popełniam też różne błędy. I widzę, że je popełniam, ale mam wokół życzliwość i zrozumienie.
Opowiem ci śmieszną rzecz związaną z modą. Przyszłyśmy na konferencję zorganizowaną z okazji naszej wizyty, wiedziałyśmy, że powinnyśmy wybrać stonowane kolory, unikać krzykliwych wzorów itd., ale najcenniejszą radę dostałyśmy tuż przed wylotem do Korei: „zadbajcie o skarpetki, ponieważ tam się w bardzo wielu miejscach ściąga buty”. I faktycznie, ściąga się, natomiast nie przypuszczałyśmy, że do tych miejsc będzie należeć również sala konferencyjna. I tak bardzo poważne i podniosłe przemowy w eleganckich strojach odbywały się w skarpetkach i takich muzealnych papciach czy też klapkach. I powiem ci, że cały stres opadł. A ja, bardzo nieprofesjonalnie, skarpetki tego dnia miałam różowe.
Zdjęcia: Serfenta