Pieniądze, moda, władza

Oto hasła tegorocznego Fashion Revolution Week, który rozpoczął się wczoraj i potrwa do 24 kwietnia. Tu od razu chciałabym zaznaczyć, że tydzień jest symboliczny, a rewolucja raz rozpoczęta, czy to na wielką, czy domową skalę, winna trwać do skutku. O pieniądzach rozmawiamy ostatnio sporo, nie znam osoby, która w ostatnich miesiącach nie narzekałaby na podwyżki cen, choć, tu ciekawostka, ceny ubrań od kilkunastu lat plasują się na tym samym poziomie (wyczerpująco na ten temat było niedawno u Michała Kędziory w tekstach „Czy ubania też będą droższe?” oraz „Dlaczego sieciówki nie podwyższają cen, pomimo rekordowej inflacji?”). Zresztą czy bylibyśmy skłonni płacić za ubrania więcej?

Zdjęcie: materiały Fashion Revolution

Fashion Revolution podnosi temat godnych zarobków w branży odzieżowej, nie tylko na szczycie łańcucha, lecz przede wszystkim u jego podstaw. Idąc logicznie (i wciąż niestety idealistycznie), im większy zarobek na dole, tym wyższa cena wyjściowa. Tymczasem niska cena to wciąż podczas zakupów rzecz najważniejsza. Wg raportu KPMG . „Rynek mody w Polsce. Wyzwania”z 2019 roku najważniejszym czynnikiem wpływającym na zakupy pośród badanych była właśnie cena (źródło), wybrało go aż 72% respondentów. Co ciekawe, 73% spodziewało się „odpowiedniej ceny do jakości oferowanych produktów”, ale już zaledwie 26% – „etycznego podejścia do pracowników”.

Nie będę dziś pisać o wdrażanych normach i kontrolach w największych koncernach odzieżowych. Nie będę cytować raportów i obliczać procentów zmian na lepsze. Chciałabym do tematu podejść z nieco innej strony. Bo czy w ogóle możemy oczekiwać, że płacąc mało za produkt końcowy, kupujemy również pewność, że pracownik jest odpowiednio wynagradzany? Czytając podlinkowane teksty Michała Kędziory, uśmiechnęłam się pod nosem, bo również pamiętam hasło marki CCC sprzed kilku lat, a mianowicie: „cena czyni cuda”. Zła wiadomość: cena cudów nie uczyni, natomiast my wciąż się tych cudów spodziewamy. Z własnego doświadczenia: tak, w sieciówkach za niedużą cenę można znaleźć dobrą jakość, choć nie jest to regułą. I również z własnego doświadczenia: ubrania za kwoty czterocyfrowe, z najgorętszym nazwiskiem na metce, wcale nie gwarantują wysokiej jakości. Czy w takim razie możemy spodziewać się, że firmy te godnie wynagradzają podwykonawców? Oto słowo klucz: podwykonawca. Gdzie sięga kontrola marki, a gdzie sięgać powinna? I to jest zadanie na dziś i na jutro: wymagać od marek takich informacji. Tu świetnym przykładem jest marka ARKET koncernu H&M, która na swojej stronie udostępnia listę wszystkich swoich dostawców z danego roku, łącznie z konkretnymi fabrykami, w których dostawcy produkują. Szkoda wprawdzie, że zrezygnowała z podawania tych informacji przy każdym modelu ubrania, co miało miejsce jeszcze do niedawna i co znacznie skracało drogę naszej słusznej ciekawości. Wciąż jednak jest dobrym przykładem do naśladowania.

Z innej jeszcze strony: czy to na nas spoczywa odpowiedzialność docierania do takich informacji, czy raczej to markom powinno zależeć na transparentności, byśmy mogli konsumować z czystym sumieniem?

Tak szczerze, ale tak naprawdę szczerze, z ręką na sercu. Ile razy sprawdziliście informację o pochodzeniu danej rzeczy szerzej niż tylko spoglądając na metkę z krajem produkcji? Czy sięgając po nowe dżinsy zastanawiacie się nad tym w ogóle? Nie ma złych odpowiedzi na te pytania. Edukacja to sprawa ciągła, trudno, żebyśmy rodzili się z odpowiednią wiedzą i potem ją swobodnie stosowali. Z kolei nawet jeśli chcemy się edukować, w dobie fałszywych informacji i skandalicznych clickbaitów, ciężko się momentami zorientować, co jest faktem, a co, delikatnie mówiąc, opinią, a bardziej dosadnie: manipulacją. Sama mam alergię na wszelkie przejawy agresji, które niestety pod przykrywką troski o kondycję branży mody czy nasze zwyczaje zakupowe, zdarzają się zaskakująco często. Choć, gdy obejrzy się taki fragment dokumentu „The True Cost” (który Fashion Revolution przypomina co roku), gdy rozemocjonowane dziewczyny chwalą się zakupami odzieżowymi za grosze, człowiek ma prawo się zdenerwować. Emocje tu nie pomogą, tyle wiem na pewno. Ale już konkretne informacje ze sprawdzonych źródeł – jak najbardziej. Tu taka prosta zasada: nie wystarczy jedno źródło, warto znaleźć więcej, a także pytać dwie strony o konkrety. Łatwo powiedzieć: branża mody jest zła. Ale czy to branża wpisuje naszymi palcami PIN do karty?

Piszę o modzie od szesnastu lat i mniej więcej od tylu lat mam kontakt z osobami modą w różny sposób zainteresowanymi. Gdy próbuję odnaleźć moment, w którym moda stała się tożsama z zakupami, gubię wątek. Nie da się. Zauważam jednak, że wciąż ogromną wartością jest kupić dużo i tanio. Gdy pokazuję lokalne marki produkujące w niedużych ilościach, często na zamówienie, spotykam się z komentarzem, że to szaleństwo dawać taką cenę za sukienkę czy torebkę i w sieciówce będzie trzy razy taniej. I w ogóle nie przypominam sobie, żebym spotkała się z kimś, kto cieszy się, że wydał dużo na ubranie. Wysoka cena jest tożsama z przepłaceniem za coś, co można mieć za o wiele mniej, czyli, wybaczcie brutalność, z frajerstwem. Na tę okazję mam odcinek podcastu Michała Zaczyńskiego, w którym rozmawia o wycenianiu produktów z Gosią Sobiczewską, projektantką marki EST by S.

Mam taką teorię, że jesteśmy w Polsce wciąż głodni nowości, stąd ta nadmierna konsumpcja. Sama byłam w takim momencie, mniej więcej wtedy, gdy otworzyły się pierwsze sieciówki, a ja zaczęłam nieźle zarabiać. Nie było tygodnia, żebym sobie nie kupiła czegoś nowego. A potem klasyka: szafa pełna, a pomysłów na noszenie zawartości – zero. To jednak było ponad dwadzieścia lat temu. Dziś kupuję co chcę i kiedy chcę, ale nie ma takiej możliwości, żebym z tego później nie korzystała. A już sam patent „jedna nowa rzecz, trzy wychodzą w dalszą drogę” skutkuje solidnym przemyśleniem każdego zakupu. Nie krzyczę na tych, którzy postępują inaczej, ale też sama nie daję sobie robić awantur za to, że chodzę na zakupy i mam z tego przyjemność. Wychodzę z założenia, że każdy jest w innym momencie swojej drogi i nikomu nic do tego. Wiem jednak, że wciąż zbyt małą wagę przywiązuję do pierwszych ogniw łańcucha dostaw i to moje postanowienie na czas najbliższy, by przyglądać się temu uważniej.

Jak zacząć? Na pewno nie dawać się stereotypom i porzucić raz na zawsze takie kwiatki jak „polska produkcja to zawsze dobra produkcja” czy „Chiny to zło”. O tym, co potrafi dziać się w polskich szwalniach, pisała nie raz Grażyna Latos (m.in. tutaj), z kolei Chiny pozostają konkurencyjne nie tylko pod względem ceny (znów cena), lecz także technologii. Tu oczywiście wykluczam obozy pracy przymusowej, które, bez względu na szerokość geograficzną, powinny być raz na zawsze zamknięte (tu więcej na ten temat). Jeśli macie problem z nadmierną konsumpcją, polecam lekturę książek „Życie na miarę” Marka Rabija, „Odpowiedzialna moda” Katarzyny Zajączkowskiej czy „Wychodząc z mody” Joanny Glogazy. A także, klasycznie, wypisanie się z wszelkich newsletterów sklepów odzieżowych. A gdybyście chcieli pójść dalej i oddzielić zakupy od mody, pomoże Wam Karolina Sulej, zarówno swoimi książkami „Rzeczy osobiste” i „Historie osobiste”, jak i podcastem „Ubrani”. Na zachętę, mój wywiad z autorką, który przeprowadziłam dla polskiego Vogue pod koniec ubiegłego roku.

Jeśli chodzi o Fashion Revolution Week, warto odwiedzić Fashion Open Studio – to szereg spotkań online, bezpłatnych wykładów i warsztatów z udziałem innowacyjnych projektantów m.in. z USA, Korei Południowej, Francji, Bangladeszu czy Wielkiej Brytanii. Więcej wydarzeń na stronie Fashion Revolution Poland. Zachęcam gorąco!

Leave a Reply