Sieciówka plus projektant. Deja vu? Bo ile można? Jak widać, można i jak tak dalej pójdzie, trudnością będzie zakup pracy indywidualnej. Informacje z ostatnich tygodni: Jacquemus x Nike, Michael Kors x Ellesse, Telfar x Eastpak, Ganni x Scholl… Wymieniać dalej? Pośród nich Uniqlo x Marni, o której dziś nieco więcej, oczywiście przez nic innego, jak mój ogromny sentyment do włoskiej marki… i nieco mniejszy do tej japońskiej. Wspomniałam o deja vu, bo dziesięć lat temu dom mody Marni współpracował z H&M i wydawać by się mogło, że skoro ma na koncie coś takiego, nie będzie podejmować zbliżonych działań.
A jednak. Przede wszystkim H&M zahaczył jeszcze o dawną dyrektor kreatywną, Consuelo Castiglioni, podczas gdy Uniqlo korzysta z talentu Francesco Risso, który objął stery w Marni w roku 2016. Risso wcześniej był widywany m.in. u Prady i zresztą do pierwszej jego kolekcji dla Marni miałam podstawową uwagę, że jedną Pradę już mamy i więcej nam nie potrzeba. Dziś cofam to, co powiedziałam, bo oglądając owoc jego współpracy z japońską sieciówką widzę 100% Marni w Marni i patenty, które sprawiły, że dwie dekady temu się w marce zakochałam.
To łączenie materiałów i deseni, wzory celowo niedoskonałe, jakby namalowane niewprawną dziecięcą ręką farbami plakatowymi na papierze. To proporcje, które ani przez moment nie miały być „sexi”, a jednak intrygują nierzadko mocniej niż dopasowane i „podkreślające atuty” historie. I wreszcie to użytkowość, która zarówno Marni, jak i Uniqlo jest bliska i która w obydwu przypadkach doskonale koresponduje z modą.
Premiera kolekcji miała miejsce ponad tydzień temu, natomiast wciąż większość z tych rzeczy można bez problemu kupić. Jakość? Adekwatna do ceny. Wyjdzie w praniu, jak to się mówi.




Zdjęcia: Uniqlo